|
NEOPETS Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Nie 17:27, 18 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Sasani odrzuciła do tyłu włosy i popatrzyła na horyzont. Taa, dawno tu nie była. Dawno nie była w tym świecie. Gdy tu zaczęlo jej się nudzić, poodwiedzała inne wymiary. w jednym była zwykłą dziewczyną, w innym półkocicą, w innym od razu ją zabili.... poczuła że tutaj może być kim chce. Że umiejętności które nabyła w innych wymiarach w razie potrzeby jej się przydają (chociaż ogon i kocie uszy raczej nie wyrosną xD). Ale- dobrze być znowu demonicą ognia. Brakowało jej tego poczucia mocy.
-Sasanko, bo cię ktoś ukradnie- mruknął Móri. Demonica ocknęła się i spojrzała na kota. On też się trochę zmienił. To znaczy chyba też nabył nowych umiejętności. Demonica przypomniała sobie czasy, gdy porozumiewali się tylko telepatycznie. Zachciało jej się śmiać. Móri tylko przewrócił oczami. Sasani popatrzyła na horyzont. No, ciekawe co jej starą drużyną.....
--
Sasol powraca xDD zobaczymy tylko na jak długo xDD wplączcie mnie do czegoś bo ja nie łapię o co teraz w MP chodzi xDD
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
domka191 Leśny Elf
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 17:33, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Cenedess pewnym krokiem zeszła za Kaido i Rod na pomost w wielkim porcie. Za nią kroczyła reszta drużyny, Anarion, Van, a na końcu wlókł się Maeglin, szary na twarzy.
Może przesadziła z przyprawami...
***
Śmierdziało jakimiś śledziopodobnymi rybami, których trzynaście wielkich drewnianych skrzyń stało tuż przy tawernie. Portowe uliczki były zaśmiecone i wąskie, ale budynki, dość wysokie, drewniane, z dużymi oknami, sprawiały całkiem miłe wrażenie. Z tawerny dobiegały głośne śmiechy, pijackie piosenki i okrzyki, jakby kibicowanie, pewnie siłowali się na ręce. Jeszcze z gniazda na statku Cenedess zobaczyła, że miasto jest bardzo duże, a port rozciąga się na kilkanaście kilometrów; dalej była plaża, a wgłąb lądu po obu stronach miasta rozciągał się - im dalej od zabudowań, tym gęstszy - las. Otoczona przez taką masę drzew, od razu się ożywiła. Jak okiem sięgnąć, choć z brzegu już niewiele było widać, rozciągało się kolejne morze, choć niepodobne do tego, które właśnie opuścili - morze dachów i wieżyczek.
- Milusio. To chyba trzeba poszukać jakiegoś lokum? - zwróciła się do Pand. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami, patrząc gdzieś w stronę wielkiej masy zieleni.
- Pewnie tak. Potem powinniśmy obejść miasto. Ale on to się powinien napić ziółek albo rumu, a potem położyć do łóżka. - wskazała podbródkiem Maeglina, który oparł się ciężko o szyję Van, i zachichotała.
- Hehee. Nie najlepiej gotuję i on powinien już o tym wiedzieć. Przejdzie mu.
Maeglin rzucił jej oburzone spojrzenie, a potem wyrzęził coś w rodzaju: 'Senedes tyy -yyh- chsesz miee sabić...'
Elfka zachichotała i zgrabnie wskoczyła na siodło. Ziemia chyba się kołysała po tych dniach żeglugi.
Miasto zdecydowanie trzeba było zwiedzić i coś jej mówiło, że potrwa to dość długo.
----
Jak coś źle mówię o miasteczku, bo ktoś miał wyobrażenie, jakie powinno być, to niech mnie Mod Wszechmocny poprawi xP ale już mi się nie chciało czekać, aż ktoś inny to zrobi :P
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez domka191 dnia Pon 20:21, 19 Lut 2007, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
RavenWings Lord Chaosu
Dołączył: 23 Lip 2006 Posty: 558 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: z Acherus: Ebon Hold
|
Wysłany: Pon 19:58, 19 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Dłonie Icefire uderzały z niezwykłą lekkością o ziemię. Gałązki tropikalnych krzewów chłostały twarz demonicy, ale ona nie zwracała na to uwagi. Teraz była Lodowym Ogniem. Leśną łowczynią, ścigającą tajemniczego wilka.
Ślad się urwał. Zwierzęca woń opuściła nozdrza dziewczyny. Taaak, bez wątpienia była Lodowym Ogniem, który właśnie zgubił trop.
Niewątpliwe półkocica była głodna. Co do tego faktu nie było żadnych wątpliwości. A śledzie leżące sobie w skrzynkach w porcie były łatwym łupem. Icefire wyprostowała grzbiet stając na dwóch nogach. Wśród „Tupaków” należało zachować niezwykłą ostrożność, zwłaszcza, jeśli chodziło o śledzie. Tak wiec wszystkie, niezwykle wyczulone zmysły dziewczyny rejerstrowały najmniejszy bodziec. Nagle ostra woń przebiła błogi zapach sledziuchow. Nozdrza Lodowego Ognia zaczęły się delikatnie poruszać. Wyprostowała się jeszcze bardziej, unosząc głowę i próbując pochwycić większą ilość zapachów. Obecność jednego z nich niesamowicie zdziwiła dziewczynę, gdyż dawno nie miala z nim do czynienia.
-Człowieki-koty!-szepnęła pod nosem i niezważając na obecność Tupaków, opadła na cztery łapy i zaczęła przedzierać się przez tłum podążając śladem zapachu. Jego źródłem okazała się być dziewczyna o długich włosach w kolorze ciemny blond. Była bardzo ładna i miała intensywnie zielone oczy, takie, jakie zawsze podobały się Icefire. Lodowy Ogień podbiegła do nieznajomej, oceniając ją wzrokiem, powąchała skraj jej szaty i wyprostowała się, patrząc w twarz nieco zdziwionej dziewczyny.
-Dzień dobry.- uśmiechnęła się demonica. Nie miała żadnego pojęcia o zawieraniu znajomości, ale starała się chociaż nie wyjść na idiotkę.
- Dzień dobry.- odpowiedziała nieznajoma, przeszywając Icefire uważnym spojrzeniem. Półkocica wzdrygnęła się.- Co ty tu robisz?
- Em... tak jakby... stoję...-poinformowała- Właściwie, to mieszkam tu. A ty?
- Przypłynęłam statkiem... Jak się nazywasz?
Lodowy Ogień nie cierpiała takich pytań. Zawsze miała wrzenie, ze pytajacy zbiera dane do jakiejs charakterystyki obiektu dla skrytobójców, czy cos...
- Jak TY się nazywasz?
- Pandunia.
- Icefire...
- Gdzie mieszkasz dokładnie? -zapytała Pand. Połkocica znów się wzdrygnęła, poczuła jednak, ze może zaufać nowo poznanej.
- Tam- machnęła ręką w kierunku lasu.
- Masz dom w lesie?
- Nie, po prostu tam mieszkam. Na tym dużym drzewie. Gniazda człowiekow, to nie dla mnie...
Nagle Icefire wygięła grzbiet w luk i prychnęła przeciągle, zauważając jakąś postać, która zwróciła się w jej stronę. Woń wilka.... wilkołaka... mieszająca się z odorem wampira...
- A ta to kto?!- zapytał mieszaniec z dziwnymi znakami wokół oczu.
- Wystraszyłaś ją. Spokojnie, to moja...-zwróciła się w stronę Icefire. Ale ta była już daleko, wzniecając za sobą chmurę pyłu i piachu. Wreszcie zniknęła wśród drzew.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 11:20, 20 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Przechodnie odwracali twarze. Lepiej nie widzieć. Aby potem nie było że się widzi. Jakaś mała dziewczynka ze śmiechem szepnęła do drugiej: "nie patrz w tamtą stronę". Gdyby mogli, ludzie zatkaliby sobie jeszcze uszy. Ale śpiewana piosenka była hipnotyzująca trochę. Taka jakaś egzotyczna w innym języku chyba. Więc, chcąc nie chcąc, musieli znosić śpiew podpitej demonicy. Sasani gdy przybyła do miasteczka, pierwsze co musiała zrobić, to poznać co-oni-mają-w-karczmach. Rewizja poszła nadzwyczaj dobrze. Tak dobrze że zostawiła w karczmie połowę złota. Co tam, Móri wyczaruje więcej. Tak więc Sasani szła sobie spokojnie uliczką.
-PIJE KUBA DO JAKUBA A JAKUB DO RANA... PIJESZ TY, PIJĘ JA, KOMPANIJA CAAAAAŁAAAA!!!!- radość sprawiało nie samo śpiewania, ale reakcja przechodniów. Sasanka kontynuowała śpiew- A KTO NIE WYYYPIIIJEEE....
-zamknij się już- mruknął Móri- pogłem założyć papierową torbę na głowę. nikt by wtedy mnie nie widział....
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kruk Kadawer
Dołączył: 16 Lut 2006 Posty: 387 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: siedziba szatanaXD
|
Wysłany: Czw 8:43, 22 Lut 2007 Temat postu: |
|
|
Po czasie, który wszystkim wydał się zdecydowanie zbyt długi rozpadająca się krypa nosząca dumne miano statku dotarła wraz z Drużyną do portu. Molo było tak brudne, że Kaido bałaby się nawet na nie zwymiotować, zresztą i tak uznane zostałoby to za próbę przemalowania tego, co kiedyś było deskami. Demonica, mimo własnych oporów, pomogła Samaelowi przejść po molo. Sam widok tych ilości brudu, w którym wyewoluowały już formy życia zdolne zjeść małego psa, przyprawiał kadawera o niekontrolowane drgawki. Kaido musiała chwycić go za rękę i przeprowadzić przez podest. Wszyscy prowadzili chwilowo niezobowiązujące rozmowy o niczym.
Cenedess patrzyła na Maeglina, który wyglądał, jakby był swoim własnym żołądkiem, Veri bawiła się czymś, czego nie można było określić, ale wiadomo było, że nie żyje. Freya i Skha wpatrywali się w coś, co było za Kaido. Demonica odwróciła się więc i ujrzała... Samaela, który podszedł do przemiłego przedstawiciela zacnej profesji Malarzy Plakatów Na Murach(tak, oni też mieli Gildię. Nawet Babcie Klozetowe miały) i... poprawiał błędy ortograficzne 'artyście'. Kai przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co widzi, ale gdy usłyszała słowa kadawera 'tak, panie malarzu, wyraz "igrzyska" naprawdę piszemy przez 'rz', proszę mi wierzyć', a po nich błyskotliwą ripostę 'nigdy bym na to nie wpadł', jej mózg pogodził się z tym, co widzi. Podeszła do Samaela i słodkim głosem spytała:
-Samael... czy ty robisz to, co mnie się wydaje?
-A co?
-Zawsze poprawiasz błędy ortograficzne?
-Zawsze.
-A gdyby Śmierć miał błąd na jakiejś klepsydrze, to też byś Go poprawił?
-Nie rozumiem, dlaczego zadajesz takie pytanie. Odpowiedź jest oczywista.
Kaido z pełnym nadziei 'ufff' odetchnęła-nawet Samael nie zrobiłby czegoś takiego.
-Pewnie, że bym to zrobił.
Demonica zwiesiła głowę. On nie jest normalny. On zauważy pyłek nawet tam, gdzie nie stwierdzi go wykwalifikowana Gospodyni Domowa.*
Nagle usłyszała głosy Freyii i Skha, mówiące:
-Kaido, przeczytaj ten plakat...
Tak zrobiła.
"Wyelkye ygrzyska! Kadawer przecywko niezlyczonym przeciwnykom! Chcesz zdobyć nagrodę, której nykt w myeścye nie polyczy, bo yest tak wyelka? Zabyj kadawera. Kruk, którego rozdziobyą kruki-trzy dni nieustanney walky"
-o, kurczę**
***
Midgarsorm z zadowoleniem wszedł do swojej honorowej loży widokowej w Arenie. Uśmiech jednak zgasł mu niemal natychmiast, bo Kruk, którego spodziewał się zobaczyć martwego lub umierającego, żył i z pasją pozbywał się kolejnych przeciwników.
Jeden z nich, o twarzy i zwinności dowodzących dużego stopnia pokrewieństwa z małpami, zdołał odskoczyć i uniknąć kontry kadawera, ale odrzucił miecz, więc kucając wyciągnął z cholewy nóż.
Kruk to ujrzał i złośliwie skomentował:
-To ma być nóż? Do - Midgarsorm nie dosłyszał wyrazu - go sobie włóż!
Chwilę później małpopodobny już nie żył. Był ostatnim przeciwnikiem pierwszego dnia igrzysk.
Tłum wrzeszczał, bił brawo, rzucał na Arenę kwiaty, jajka, pomidory, a nawet, w nieznanym celu, dwukilogramową torbę z ziemniakami. Kadawer rozejrzał się i spojrzał w stronę loży, w której siedzieli skrytobójcy. Paskudnie się uśmiechnął, zaczął biec, wykonał gwiazdę, łapiąc z ziemi toporek do miotania przyniesiony tu przez jednego z jego przeciwników, a następnie rzucił tą bronią w asasynów. Toporek wbił się w ścianę za Midgarsormem i szef Gildii mógłby przysiąc, że skróciło mu włosy.
***
Dracia miała mieszane odczucia. Z jednej strony cieszyła się, że ten człowiek ratował jej życie, z drugiej, zadawała sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego on ciągle walczy? Przecież mógłby się poddać, jemu już by to nie zrobiło różnicy, bo i tak zginie, ale on bije się, żeby ona mogła żyć. Dlaczego? Z zamyślenia wyrwał ją jego głos:
-Dlatego, że tak czuję. Kiedy na czymś ci bardzo zależy, jesteś do tego przywiązany, to dbasz o to i bronisz rękami i nogami. Tak robią prawdziwi bohaterowie.
Dracia z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w kadawera. On, Kruk, mówi coś takiego?
-Można też inaczej. Jeśli jesteś kadawerem, to nie zależy ci na niczym na stałe, jesteś cały czas w drodze, cały czas walczysz. Sam decydujesz, na czym ci zależy. Tylko na pieniądzach? Zabijasz potwory, te zwykłe i te w ludzkiej skórze. Stajesz się cynicznym draniem, który nie dożywa czterdziestki, bo trafia na silniejszego. Giniesz Zależy ci na ludziach? Bronisz ich i stajesz się świątobliwym bohaterem, który również nie dożywa czterdziestki, bo trafia na silniejszego, ale za to ponosi śmierć w słusznej sprawie. To wiele zmienia. Tak przynajmniej twierdzą ci świątobliwi, póki Śmierć nie zajrzy im w oczy.
To zdecydowanie bardziej pasowało do Kruka. Najwidoczniej odzyskiwał okruchy pamięci.
-Dracia… nie wiem, co takiego powiedziałem, ale możesz już zamknąć usta i dokończyć opatrywanie moich zranień.
Nie. On po prostu taki jest. Z natury. Nawet, gdyby wyjąć mu mózg i wyprać w mydle, to i tak by się nie zmienił.
***
-No, to przynajmniej nie musimy go szukać. Jest w centrum zainteresowania całego miasta, bardzo dosłownie-Kaido zdziwił jej własny cynizm. Chyba przejęła jakieś cechy swojego byłego nauczyciela.
-Ale zaraz, o co chodzi? Przecież musimy tylko tam wejść, pogadać z nim i namówić go, żeby poszedł z nami, z tym chyba nie będzie problemów?
-Maeglin, czy ty się z Anarionem na mózgi zamieniłeś, czy tylko bardzo dobrze udajesz?
-Kaido, nie powinnaś tak się do niego odnosić!
-To niech on nie udaje głupszego, niż jest, bo…
Samael przestał słuchać kłótni drużyny, przestawił się na inne zmysły. Zobaczył nagle Kruka, ale w formie Kaina, przechadzającego się jakby nigdy nic wzdłuż ulicy. Tylko, że Kruk był teraz gdzie indziej, więc to nie mógł być naprawdę Kruk. W takim razie, kto to był? Sam Kain? Niemożliwe.
Masz rację, to niemożliwe. A jednak się zdarzyło. Możesz mi pomóc pogadać z tą bandą wrzeszczących… istot?
Samael spojrzał na Drużynę. Kaido patrzyła na Maeglin spojrzeniem, które prawdopodobnie zrobiłoby dziurę w zbroi płytowej. Kadawer podniósł rękę i cicho powiedział:
-Muszę wam coś powiedzieć.
Nie wiedzieć czemu, wszyscy zamilkli. Może dlatego, że Samael wraz z ręką uniósł do góry samego Maeglina? Na pewno nie.
Kadawer kazał wszystkim grzecznie ustawić się w koło i złapać się za ręce. Wtedy mogli zobaczyć Kaina Kruka, a on zaczął im tłumaczyć sytuację.
Po chwili wszystko było jasne.
-Czyli jakiś kainita musi przekazać tego… ducha?
-Kaina?
-Tak, Kaina, musi go przekazać Krukowi, żeby ten odzyskał pamięć i to wszystko?
-Wszystko
-No, dobra. Gdzie jest jakiś haczyk?
Haczyk był. Z trzech kainitów tylko Kaido mogła przekazać Krukowi jego Kaina, bo miała najmniej rozwinięte Znamię, ale przez to była dużo słabsza od Aviraila, nie mówiąc o Samaelu. Ten ostatni początkowo protestował, ale demonica nie zmieniła zdania, a jej wzrok stanowczo wykluczał możliwość sprzeciwu. Tygrysica widziała Kaina, więc tylko chwyciła go za ręce, a on jakby przeniknął przez nią i tam został.
Coraz bardziej przypominała Kruka, pomyślał Maeglin. Jest tak samo upierdliwa, tylko nieco ładniejsza od niego.
-Nieco? Dostaniesz w gębę, elfie!
Kaido najwidoczniej przejęła kilka cech Kaina swojego nauczyciela. W tym jego niewyparzony język i bezczelność, oraz gotowość do składania i spełniania gróźb.
***
Kaido weszła do strefy dla kandydatów na gladiatorów, przez chwilę zastanawiała się, jak ma się zarejestrować, ale jakaś siła podpowiedziała jej, że najlepszym sposobem będzie wejście na macho.
-Hej, wy. Jestem Kaido, chcę walczyć z tym kadawerem.
-Ale masz chyba jakieś wsparcie, co - Znudzony strażnik obdarzył ją leniwym spojrzeniem.
-Takiej laleczce trzeba by chyba dać katapultę, żeby miała szansę – Drugi gwardzista popisał się perfekcyjnym dowcipem, który rozruszał niemrawe towarzystwo. Kaido popisała się perfekcyjnym kopnięciem, które rozruszało jego zęby, a właściwie wyprowadziło je z jego szczęki na długi spacer. Zanim zdążyły z niego wrócić lub chociaż spaść na ziemię, zdziwiona tygrysica znokautowała pozostałych. Domyślała się, co się dzieje.
-Kain, wcale nie chciałam ich bić.
-Kto cię tam wie? Z kobietami nigdy nic nie wiadomo.
-Dowcipny jesteś.
-A myślisz, że Kruk beze mnie jest taki, jak kiedyś?
Kaido zastanowiła się. Kruk we władzy Kaina był straszny. Mówił jej, że przez Kaina zabił kiedyś drużynę swoich przyjaciół, że zabijał wielu ludzi, nazywał siebie mordercą. Mówił, że gdyby mógł pozbyć się Kaina, byłby najszczęśliwszym z ludzi. A ona teraz miała mu zwrócić to, czego najbardziej w świecie nienawidził? A może wcale tego nie robić? On nie chciał Kaina, więc ona, Kaido, może go od tego demona uwolnić-wystarczy, że skoncentruje się na swoim Kainie, to wyrzuci z siebie tego drugiego. A jeśli to nie zda egzaminu?
Kaido spojrzała po różnych nagromadzonych w komnacie narzędziach mordu.
Jest jeszcze inna droga. Droga bólu. Ale to krótki ból, a potem już nigdy…
Rozważania przerwały jej usłyszane za plecami kroki. Mimowolnie zarejestrowała, że dźwięki usłyszała dopiero, gdy krocząca osoba stała za nią, co oznaczało, że ten ktoś chciał, by wiedziała, że tu jest.
-Samael?
-Mam coś dla ciebie, Kaido.
***
Kaido wyszła na Arenę pewnie, ale gdy zobaczyła, że piasku Areny prawie nie widać spod trupów należących do przeciwników Kruka, to jej pewność siebie wzięła nogi za pas i pobiła światowy rekord prędkości w biegu na kilometr. Kadawer stał na środku i omiatał wszystko swoim spojrzeniem….
Dracia wiedziała, kto wszedł na Arenę, ale wiedziała też, że Kruk nie wie, kto to.
Do jej obroży przyczepiony został łańcuch- wystarczająco krótki, by zmusić ją do ciągłego stania. Bolały ją nogi, ale uklęknięcie czy jakakolwiek zmiana pozycji nie wchodziła w grę. Mogła tylko patrzeć. Nie mogła robić nic, poza patrzeniem...
Patrzeniem, jak Kruk nabiera rozpędu, atakuje Kai błyskawicznym cięciem, a ta unika jeszcze szybszym odskokiem, który na równi zaskoczył kadawera i publiczność, jak i ją samą. Kruk atakował ją z pełną szybkością, ale ona zawsze unikała ciosu w ostatniej chwili, jakby wiedziała, co on chce zrobić. Wykonał wymiatające kopnięcie na głowę, ale ona kucnęła i zaatakowała kopniakiem nogi. Zrobił przedziwny unik i nie dał się trafić, ale widać było, że jest zaskoczony, zmęczony walkami i ranny. Zachwiał się nieco, ale natychmiast odzyskał pion. Wyciągnął drugi miecz i zaczął atakować krzyżującymi się uderzeniami.
***
Jakim cudem on mnie jeszcze nie trafił, zastanawiała się Kaido.
Nie musisz mi dziękować, ale byłoby to miłe.
To ty? Ty mnie przed nim ratujesz?
Jaki interes miałbym w tym, żebyś zginęła? Musisz mnie mu przekazać, co zrobi potem mnie nie interesuje.
Pocieszasz mnie.
Słuchaj, powiem ci, co on zaraz zrobi, a ty wykonasz dokładnie moje instrukcje.
***
Kadawer wypuści miecze w górę, chciał zastosować Cios Modliszki, bo walka szła w złym kierunku i należało ją szybko zakończyć. Publika uwielbiała Modliszkę. Ale coś było nie tak… jego przeciwniczka zamiast zaatakować na ślepo i nieświadomie dać mu możliwość kontry, zrobiła coś innego… Było już za późno, żeby zmienić cios.
***
Kaido wybiła się w powietrze w tym samym momencie, co miecze Kruka roztrąciła je mieczami, obiema nogami kopnęła go w klatkę piersiową, skutecznie pozbawiając oddechu i przewracając. Demonica natychmiast chwyciła jego lewą dłoń w swoją i poczuła straszliwy ból. Jej Znamię Kaina płonęło jaskrawym, czerwonym blaskiem, a jego zaczynało się jarzyć tym samym światłem, stopniowo się napełniając.
Dziękuję, Kaido.
Kruk wstał, lekko oszołomiony wspomnieniami atakującymi go z niezwykłą szybkością, potrząsnął głową i spojrzał na Kai.
-Tygrysiątko? Dlaczego masz na sobie coś takiego? Gdyby nie kolczuga Samaela, to byłabyś prawie naga…
-Kruuuuuk! Czy ty zawsze musisz się czepiać szczegółów?!
-Cholera.
Z trzech wejść do Areny wsypał się typowy dziki tłum. Pełen był rębajłów, wojowników, gladiatorów, morderców żołdaków, złodziei, gwałcicieli, obleśnych staruszków i sprzedawców kanapek, oraz kilku szwaczek, które wpadły zobaczyć, co się dzieje.
Adiutant Midgarsorma był w tym tłumie i wrzeszczał „Zabić kadawera! Zabić mordercę!”.
-Zaraz nas zaatakują. Nie daj się zabić, kiciu.
-Kruk… powiedz tak do mnie jeszcze raz, to zabiję cię sama i i zdobędę tą nagrodę!
Kadawer tylko się uśmiechnął. Zawirował mieczami, gotując się do wejścia w tłum.
***
Piasek Areny nigdy nie ma dość krwi. Gdy tylko Kaido zwróciła Krukowi Kaina i przestali walczyć, Strażnicy wypuścili na nich rozszalałą tłuszczę.
Nagle Dracia usłyszała nagle brak dźwięku tam, gdzie ten powinien się znajdować. To oznaczało, że ktoś zabił jej strażników. A skoro stało się to tak cicho, to musieli to zrobić skrytobójcy.
Wspaniale. Zaraz zginę, a nikt tego nie zauważy.
***
Samael wstał tak szybko, że Drużyna nawet nie zauważyła ruchu.
-Przygotować broń. Przyłączymy się do zabawy.
Drużyna jak jeden mąż*** wgapiała się w niego.
-No chodźcie, bo Kruk żadnego nie zostawi.
Po tych słowach przeskoczył barierkę dzielącą go od Areny.
Skha złowieszczo strzelił stawami w palcach.
-No, chyba nie damy mu satysfakcji uratowania ich samemu, prawda?
Wszyscy przytaknęli złowieszczo i wyciągnęli broń. Wskoczyli na Arenę.
***
W ciemnej loży siedział wysoki mężczyzna i popijając czerwony płyn ze złotego kielicha patrzył na sytuację na polu bitwy, w jakie zmieniła się Arena. Regularnej bitwy między żądną pieniędzy tłuszczą, a Drużyną. Zwrócił się do siedzącej obok niego postaci w czarnej szacie z kapturem, bawiącej się kijem dziwnie przypominającym drzewce kosy.
-Już jest ciekawie, nie sądzisz?
TAK. ALE BĘDZIE LEPIEJ.
-Skąd wiesz?
GDZIEŚ O TYM CZYTAŁEM.
Ktoś spostrzegawczy mógłby dostrzec szkieletową rękę, która schowała za pazuchę czarnej szaty księgę o tytule ‘Wyelka Bitwa na Arenye. Wydanye przedpremyerowe.’.
***
Gwardziści Areny byli mocno zaniepokojeni rozwojem wydarzeń. Po pierwsze, ten cholerny kadawer nie zginął. Po drugie, przestał walczyć, a oni nie mogą spełnić swej groźby i zabić tej jego skrytobójczyni, bo pilnujący jej strażnicy nie odzywają się przez tuby komunikacyjne, co pewnie oznacza, że nie żyją. Po trzecie, na Arenę wpadła jakaś banda ludzi, elfów i cholera wie, czego jeszcze i zaczęła zabijać tłum, który mógł tak malowniczo rozerwać na strzępy kadawera i tą demonicę.
Główny gwardzista zdecydował.
-Nie ma wyjścia. Wpuścić na Arenę wszystkich gladiatorów. Powiedzcie im, że ci, którzy przeżyją dłużej, niż kadawer i jego drużyna, są wolni i podzielą się nagrodą.
-Tak jest, ser****.
Wiesz, co, Odjazdowy Kapeluszu Różowości?
-Tak, ser?
-Masz strasznie śmieszna wymowę.
-Tak, ser.
-Jeszcze jedno.
-Tak, ser?
-My też tam idziemy. Trzeba dopilnować, żeby był trupem. Inaczej będzie ‘prycydens’.
-Tak ser.
-Gdyby to była książka, to autor mógłby postarać się o lepsze linie dialogowe, przynajmniej dla ciebie.
-Tak, ser.
***
Samael spotkał Kruka. Spojrzeli na siebie. Ravael powiedział jedno słowo.
Jego przyjaciel pokiwał przecząco głową.
-Ja to zrobię, Kruku. Ty staraj się przeżyć, potem będziesz ratować damę z opresji.
-Wiesz, że się nie zgodzę?
-Wiem. Ale próbowałem.
-Ty lepiej pilnuj swojej damy, Samael.
Obaj uśmiechnęli się. Kruk założył na lewą rękę karwasz, który właśnie dostał od Samaela.
***
-Dracia, zostajesz wykluczona z Mrocznego Bractwa za zdradę, próbę zamachu na Mistrza Gildii. Jak ci wiadomo, jest na tylko jeden sposób, żeby opuścić Gildię.
Skrytobójca Miretto stał za nią. Gadałby pewnie jeszcze przez pięć minut, gdyby coś go nie zaniepokoiło. Dracia usłyszała charakterystyczny odgłos upadających ciał, oraz chlapiącej krwi, co zwiastowało nadejście … kadawerów?
Miretto z wyciągniętym sztyletem stał już przed nią, za nim stały przynajmniej dwie osoby, które zabiły przed chwilą kilku skrytobójców, którzy mieli dopilnować egzekucji.
Dracia zobaczyła, że zza Miretto wynurza się w niewyobrażalnie wysokim skoku znajoma jej sylwetka.
-Kruk?
Kadawer miał miecze na plecach, więc zdawał się być bezbronny, ale skrytobójczyni zauważyła, że na lewej ręce ma dziwny ochraniacz…
Uderzył Miretto podstawą dłoni w gardło. Z pleców zabójcy wystrzeliła struga krwi, która malowniczo pobrudziła ubranie Dracii.
Zabójczyni wpatrywała się w rękę Kruka. Tak, to był prawdziwy Altair. Skąd on go wziął? Kadawer chwycił miecz i wykonał skomplikowane, wielostopniowe cięcie. Łańcuch, obroża i kajdany spadły. Dracia odwróciła głowę i ujrzała trzech kadawerów, ubranych identycznie, jak Kruk, różniących się od niego jedynie ilością blizn.
Zobaczyła teraz, że barierkę Areny przeskakuje około półtorej setki ubranych na tą samą modłę ludzi. Błysnęły miecze tak ostre, że zdolne przeciąć włos na pół, zadźwięczały buty tak ciężkie, że nadawały się do otwierania opakowań z wschodnimi konserwami. I niemalże czuć było ich ciężkie poczucie humoru, tak czarne, że nie bawiło nawet Śmierci.*****
Bitwa rozpoczęła się na nowo.
*Gospodynie też miały Gildię, do której przyjmowano tylko kobiety, które były w stanie wykryć pyłki zauważalne pod mikroskopem. Samael wykrywał pyłki widoczne jedynie pod mikroskopem elektronowym.
**takie angielskie 'oh, puck'
***feministki walczyły o stwierdzenie "jedna żona", ale jakoś bez efektu
****no cóż, ten strażnik miał specyficzny akcent.
*****jak mówił Śmierć: ONI WCALE NIE SĄ ZABAWNI, TYLKO IM SIĘ WYDAJE.
Post został pochwalony 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
RavenWings Lord Chaosu
Dołączył: 23 Lip 2006 Posty: 558 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: z Acherus: Ebon Hold
|
Wysłany: Czw 13:00, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Icefire pędziła przez las znanymi sobie ścieżkami. Owe ścieżki prowadziły przez tereny tak niebezpieczne, że nikt, kto nie znał lasu i ważył więcej niż 30 kilo nie byłby w stanie nimi przejść. Półkocica właśnie minęła bagna, legowisko moa, dziwne miejsce nazywane przez okoliczne człowieki polem minowym i szlak przemytników budyniu. Zatrzymała się dopiero w okolicach dużego, dziwnego budynku, o którym wiedziała tyle, że ostatnio jest tam mnóstwo trupów, które przyciągają liczne ptactwo... a to stanowiło dla niej łatwiejszą zdobycz, niż portowe śledziuchy.
Obserwując starego, tłustego kruka pożerającego ze smakiem ludzką rękę, przyczaiła się powoli w krzakach. Szła od tyłu, ptak miał na tyle słaby węch, że nie musiała podchodzić pod wiatr. Stawiała ostrożne kroki skradając się jak zwierzę, szło jej znacznie lepiej niż zwykle. Naprężyła mięśnie, gotowa do skoku i... z siłą maniaka w nozdrza uderzyła ją woń kota. Nie była taka jak ta poprzednia, miała w sobie siłę, zawziętość i drapieżność znacznie większą niż woń Panduni... kręgosłup Lodowego Ognia wygiął się w łuk, siła mieszaniny zapachu krwi, ludzkiego ścierwa i półkota odrzuciła jej głowę do tyłu. A później jakby niewidzialna ręka z niesamowitą mocą pchnęła ją w klatkę piersiową, miotając nią o drzewo. Icefire osunęła się na ziemię. Jedyne, co ujrzała, to kruk podrywający się z krzykiem do lotu.
Półkocica leżała kilka minut w kałuży krwi, zanim zdołała się podnieść. Żadne z żeber nie było złamane, ale ból zawładnął wszystkimi kośćmi dziewczyny. Wstała, otrzepując się. Nie miała pojęcia skąd pochodziła ta dziwna moc, z którą nigdy wcześniej się nie spotkała. Mogła mieć jakiś związek z tą grupą, która ostatnio przybyła. Jeżeli tak jest, i jeśli te istoty chcą tu pozostać na dłużej, Icefire groziła śmierć głodowa. Należało więc niezwłocznie odszukać drużynę. Jeśli przyjmą ją do siebie, otrzyma pożywienie i nie tylko. Jeżeli zaś grupa okaże się zbiorowiskiem sadystów i morderców... cóż, zawsze lepiej zginąć szybko, niż powoli umierać z głodu i obrażeń.
Samotniczka stanęła na dwóch nogach i zaczęła pędzić w stronę ściany kamiennego budynku zwanego Areną. Z odległości kilku lisich ogonów ponownie napięła mięśnie, próbując odpędzić od siebie woń i skoczyła prosto na ścianę. W locie naprężyła palce, wysunęła pazury* i przyczepiła się do niej. Chwytne dłonie bez trudu łapały się płaskiej powierzchni, gdy Icefire niczym jaszczurka sunęła po ścianie. Wreszcie, dotarłszy do małego okienka, wsunęła w nie głowę i przecisnęła się do środka odkrytego budynku.
Cała Arena usłana była trupami, a piasek nie był już w stanie wchłonąć więcej krwi. Kolejna fala woni uderzyła Lodowy Ogień, ale dziewczyna była na to przygotowana. Skacząc po rzędach, a potem po trupach dotarła do drużyny i źródła zapachu dzikiego kota. Ostrożnie przyjrzała się przyjezdnym. Jakiś poraniony mężczyzna wyglądający jak seryjny morderca, półtygrysica (której zapach zwabił Icefire), kilka innych, dziwnych osobowości. Półkocica stanęła uginając lekko kolana i rejestrując najmniejszy ruch. Czekała na ich reakcję. Swoim zresztą zwyczajem.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 14:58, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Sasani siedziała majtając nogami na murach areny. Obok siedział Móri.
-Ale zabawa. Ciekawe po jakim czasie drużyna wszystkich powybija. -zaśmiała się demonica.
-Nie wiem. stawiam na dwie minuty.
Demonica zastanawiała się czy zejść na dół i pomóc. W końcu trochę się nie widzieli. Nie była pewna czy ją pamiętają. Nagle zauważyła nową osobę.
-Móri.... kto to? - wskazała na przeciwległą część muru. Oczy kota na chwilę zmętniały- badał rzeczywistość, kim ona jest.
-... nazywa się Icefire, i chyba jest półkocicą.
Demonica wstała lekko.
-Co? idziesz im pomóc?- zapytał Móri.
-A... tak. Ale najpierw coś zrobię.
Sasani lekko i szybko przebiegła część muru, zeskoczyła i stanęła za Icefire.
-Witaj.- uśmiechnęła się. Icefire drgnęła, jakby chcąc ucieć i odskoczyła na w miarę bezpieczną odległość.
-hm... chyba nie jestem dobra w zawieraniu znajomości - mruknęła do Móriego.- idę sobie powalczyć.
-Dobra. Tylko pamiętasz zaklęcie? jak je wypowiesz będziesz mogła się zamienić w kota. Łatwiej zwiejesz, a i zaskoczyć przeciwnika- szepnął Móri.
-Bardzo śmieszne. Pewnie że pamiętam. Ale nie wiem czy wypowiem.
Sasani wyciągnęła długą, lśniącą katanę i przyłożyła rękę do ostrza. Dokoła miecza pojawił się ogień, który jednak miecza nie spalał. Był jednak dobry do rozgrzania katanki i poparzenia wroga.
-eh dawno już się nie biłam- mruknęła wesoło demonica i wkroczyła na arenę. Móri uśmiechnął się lekko. Eh, jakby co to się jej pomoże. Magia przecież jest świetna. Można kogoś wystrzelić w powietrze nawet nie ruszając się z miejsca.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kruk Kadawer
Dołączył: 16 Lut 2006 Posty: 387 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: siedziba szatanaXD
|
Wysłany: Czw 17:22, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Kaido była okrążona przez przeciwników, ale żaden z nich nie chciał podejść dość blisko, by móc ją uderzyć, a ona nie mogła się ruszyć żeby mogła któregoś walnąć, nie wystawiając się na ich ciosy. Nagle wszyscy usłyszeli przyciszony głos, mówiący:
-To bardzo nieładnie, napastować damę. Powinniście o tym wiedzieć. Według mnie o duży brak w wykształceniu. Wręcz dziura.
Posiadacz owego głosu machnął swoimi mieczami i kilku z otaczających go ludzi utraciło różne części ciała, za to zyskali nowe otwory, z których, z nieskrywanym entuzjazmem wypływała krew. Można powiedzieć, że nieco rozzłościło to kompanów pociętych. Można też uznać, że to po prostu zmusiło ich do działania. Tak, czy siak, zaczęli atakować Kaido i Samaela.
***
Dracia uchyliła się przed ciosem topora, przebiła przeciwnikowi gardło ostrzem Altaira i rozejrzała się po polu walki. Dookoła rozpętało się prawdziwe piekło. Wszędzie było pełno kadawerów, którzy zaznaczali swoją obecność fontannami krwi wrogów. Gdzieś tam w tłumie Kruk zarzynał jakiegoś skrytobójcę. Kadawer odwrócił się w jej stronę i – Dracia nie mogła w to uwierzyć – rzucił w nią mieczem. Zrobiła unik i usłyszała, jak miecz trafia w coś za nią. Tym ‘czymś’ był skrytobójca ze sztyletem. Patrzył na ostrze w swoim brzuchu i chyba jeszcze nie wierzył, co się stało. Dracia zabrała mu sztylet i popchnęła go. Odwróciła się tylko po to, by ujrzeć biegnącego w jej stronę Midgarsorma. Mistrz Gildii nie walczył sztyletem , jak inni zabójcy, tylko mieczem. To nie był dobry znak dla zabójczyni. Broń, którą dał jej Kruk*, była doskonała do kontrataków, a nie do parowania ciosów. Kątem oka zobaczyła, jak kadawer walczy z trzema asasynami. Jeden go trafił, ale Ravael nie zwrócił na to większej uwagi, dalej się im odcinając mieczem. Dracia była już skupiona na Midgarsormie, a on na niej.
-Nareszcie zginiesz. Odrzuciłaś Gildię, twoją jedyną prawdziwą rodzinę, nie wybaczymy ci tego. Mogliśmy cię oddać do szwaczek, u których zapewne zrobiłabyś karierę, sądząc po tym, jak łatwo dałaś się przeciągnąć na stronę tego kadawera.
-Zamknij się.
-Widziałem, czym walczysz. Nie wiem, skąd wzięłaś tak cudowną broń, ale możesz być pewna, że zrobię z niej użytek. Twój przyjaciel zginie z tego ostrza.
Szef Gildii zrobi zamach. Dracia wystawiła do obrony sztylet. Był to niezwykle skuteczny sposób obrony. Mniej więcej taki, jak blokowanie miecza okorowanym patykiem. Mimo to, gdy ostrze zabójcy miało opaść, Dracia ujrzała coś poruszającego się z szybkością, jaka zadziwiłaby ciemność**. Kruk zablokował cios Midgarsorma, kopnął skrytobójcę w żołądek i wykonał cięcie z obrotem, które miało zdekapitować przeciwnika, ale tamten się odsunął. Kadawer zachwiał się, ale utrzymał równowagę i atakował zabójcę. Dracia widziała, że z każdym ciosem Kruk jest w gorszym stanie i obawiała się, że za chwilę Midgarsorm go pokona. Skrytobójca pozwolił się atakować, nagle płynnie przeszedł do kontry, która wytrąciła Ravaela z rytmu. Zabójca zaatakował jeszcze raz, ciosem, który prawie przewrócił Kruka, a następnie zrobił zamach do ostatecznego cięcia. Dracia zrobiła trzy kroki, nie do usłyszenia w zgiełku bitwy i wbiła ostrze Altaira w nerkę Midgarsorma, wkładając w cios całą swoją frustrację, gniew i nienawiść. Wyszarpnęła z niego ostrze i rzuciła się w stronę upadającego Kruka. Podniosła jego miecz i groźnie nim machała, żeby nikt nie pomyślał, że wolałaby go nie używać, bo nie była w tym zbyt dobra. Walka nie jest specjalnością skrytobójców. Zabijanie owszem, ale nie walka.
***
Kaido miała właśnie zostać przecięta na pół w pionie przez mężczyznę, który człowiekiem był prawdopodobnie tylko z braku lepszego określenia, bo nie ma jednego słowa znaczącego ‘wielki, pijany wieprz, śmierdzący potem, wódką, oraz substancjami, w których pochodzenie lepiej nie wnikać’, ale Samael pociągnął ją za rękę i usunął z toru uderzenia. Kaido zobaczyła, że uwaga kadawera skupiona jest tylko na jej bezpieczeństwie i zobaczyła jakiś wysoki drab celuje włócznią w plecy Samaela. Nie do końca nad sobą panując rzuciła się na przeciwnika i wyrżnęła go kolanem w twarz.
-Samael, pilnuj do cholery swoich pleców! Nie mam zamiaru za ciebie umierać!
***
Dracii zdecydowanie nie podobała się sytuacja. Udało jej się podnieść Kruka i dać mu do ręki miecz, ale kadawer nie był już w stanie walczyć, wisiał jej na ramieniu, bardziej przeszkadzając jej, niż pomagając. Zabójczyni była już gotowa położyć go na ziemi i stanąć nad nim, próbując go obronić przed kilkoma przeciwnikami, których może uda się jej pokonać, kiedy nagle tłum dookoła niej rozrzedził się. W sumie nic dziwnego-czterej kadawerzy, którzy podeszli do niej całkiem dobrze nadawali się do rozpraszania tłumów. Atakowali bardzo spektakularnie, miało się wrażenie, że tymi uderzeniami oddają hołd Krukowi, bo to był jego styl-szybkie uderzenia, które pozbawiały najbliżej stojących przeciwników różnych odstających części ciała, z czego odcięta głowa wcale nie była najgorszą opcją. Trzech kadawerów ustawiło się wokół Dracii i Kruka, a czwarty podszedł do nich i zaczął opatrywać rany Ravaela.
***
Kaido odwróciła się i zobaczyła, jak Samael dobija dwóch przeciwników naraz. Uśmiechnął się do niej, jakby przepraszająco, ale nagle spoważniał, jakby na widok strachu, który ujrzał w jej oczach. Nie wiedział, że ona widziała za nim skrytobójcę z napiętą kuszą. Tygrysica zaś nie wiedziała, że on ujrzał za nią człowieka z włócznią.
-Kaido!
-Samael!
Rzucili się do siebie, kadawer chwycił ją i odbił się razem z nią nieco w bok, żeby uniknąć włóczni. Dopiero obracając się w powietrzu dostrzegł lecący w ich stronę bełt z kuszy, ale było już za późno. W momencie, gdy dotknął stopami ziemi, wystrzelony pocisk przebił na wylot brzuch Kaido i wbił się w kadawera. Demonica kaszlnęła krwią, oczy zaczęły zachodzić jej mgłą, czuła, że jej nogi robią się dziwnie miękkie, że upadłaby, gdyby nie trzymający ją Samael. Kadawer patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami. Jeszcze nie widziała w nich takiego strachu. W zasadzie wisiała już na tej strzale, przytrzymywana przez niego.
-Kaido, nie rozumiem, dlaczego, nie… nie… miałaś nie umierać za mnie, nie!
-Przepraszam…
Oczy Samaela zrobiły się czerwone, a jego Znamię rozświetliło Arenę jaskrawym, szkarłatnym blaskiem. Złamał strzałę w połowie i wyszarpnął ją ze swego ciała. Położył Kaido na ziemi, tak delikatnie, jak tylko potrafił i ruszył z opuszczoną głową w stronę skrytobójcy, który ich trafił. Zabójca w ekspresowym tempie naciągał cięciwę kuszy. Udało mu się to w momencie, gdy Samael był przy nim. Skrytobójca błyskawicznym ruchem podniósł kuszę, a kadawer jeszcze szybszym ruchem zabrał mu ją, przystawił do gardła i wypalił, następnie, póki zabójca się wykrwawiał, Samael podskoczył w górę i z całej siły kopnął go w twarz, w zasadzie zmiatając głowę z szyi. Kadawer, nie przejmując się wystrzeliwanymi w niego bełtami i strzałami podszedł do Kaido, zachwiał się, kiedy kilka pocisków uderzyło w jego plecy, stanął nad demonicą i rozpostarł ręce na boki. Chrapliwym głosem powiedział:
-Morte Vaer Samael.
Słowa nie są w stanie oddać tego, co działo się tam, gdzie dotarły promienie wydobywające się z dłoni kadawera. Jak zwykle bitwa przyciągnie kruki, ale po raz pierwszy będą jeść pieczone mięso. Kadawer zrobił krok, jeszcze raz uniósł ręce…
***
Kruk zaklął tak szpetnie, że połowa ludzi by go nie zrozumiała.
-Niech to ********, on zaraz wszystkich pozabija! Zostawcie rannych i uciekajcie!
Było za późno. Samael uniósł już ręce…
***
-Morte Vaer…
-Samael… nie…
Kadawer odwrócił się. Kaido przyczołgała się do niego, zostawiając za sobą szeroki strumień krwi i chwyciła ręką płaszcz Samaela. Ten jakby się otrząsnął, jego oczy odzyskały zwykły niebieski kolor, a że Kain już go nie kontrolował, kadawer upadł na ziemię obok Kaido.
-Samael…
-Tak, Kaido?
-Przepraszam…
-Dlaczego?
-Ubrudziłam twoją zbroję…
Jedna, jedyna kropla spłynęła po policzku kadawera. To mogła być łza, ale mógł to być pot. Kto wie? Samael przysunął się do Kaido i złapał ją za rękę.
***
Kruk mimo ran wstał, razem z kilkoma kadawerami i Drużyną podbiegł do leżących na ziemi Kaido i Samaela, wykorzystując fakt, że większość ich przeciwników jest jeszcze oszołomiona pokazem możliwości ubranego na biało kadawera. Niestety, po chwili przypomnieli sobie, po co tu są. Korzystając z wciąż kilkukrotnej przewagi liczebnej otoczyli drużynę i zbite grupki kadawerów. Obie strony uniosły gotowe do ciosu narzędzia do robienia krzywdy bliźnim
Siedzący w loży mężczyzna oparł podbródek na dłoniach i spytał:
-Teraz będzie finał?
-TAK.
-Trzeba przyznać, że ma wyczucie dramatyzmu. Przychodzi w ostatniej chwili.
-NIE DO KOŃCA. W OSTATNIEJ CHWILI PRZYCHODZĘ JA.
-Miałem na myśli ostatni moment, w którym jeszcze może przyjść odsiecz.
-TERAZ ROZUMIEM.
***
Kiedy weszła, wszyscy właśnie mieli sobie skoczyć do gardeł, ale nagle zrobiło się tak cicho, że pięć osób spojrzało z niesmakiem na muchę, która za głośno zostawiała bobka na jednym z trupów.
Nie.
Wszyscy zwrócili oczy w kierunku posiadaczki głosu. Była piękna i straszna jednocześnie. Fakt, że musieli patrzeć dość nisko nie zmieniał niczego. Każdy czuł, że a śliczna, drobna istotka wcale nie jest taka słodka, jaka jest. Jej oczy płonęły niezwykle intensywnym niebieskim blaskiem, który trochę przypominał kolor oczu jej ojca. Kruczoczarne włosy także nie pozostawiały wątpliwości co do jej pochodzenia.
Odejdźcie. Niegrzeczni. Idźcie sobie.
Jeden z głupszych, a wobec tego bardziej odpornych na strach strażników podszedł do niej i powiedział:
-Dlaczego mamy słuchać takiej malutkiej dziewczynki?*** Co nam zrobisz?
Nie wiadomo dokładnie, co się stało. Veri spojrzała na niego z bliska, oczy jej się zaświeciły mocniej, a on złożył się w kostkę ze strachu. Nauka nie jest w stanie tego wytłumaczyć. Magowie też nie. Filozof Didactylos stwierdził tylko ‘A niech to wszystko cholera weźmie!’.
Śmierć podszedł do Kaido i Samaela. Ku jego zdziwieniu nagle stała przed nim Veri.
MOŻESZ MNIE PRZEPUŚCIĆ?
Zostaw ich.
NIE MOGĘ. CHCIAŁBYM, NAPRAWDĘ, DOBRZE RAZEM WYGLĄDAJĄ, ALE NIE MOGĘ. TAKIE SĄ ZASADY.
Możesz. Nie bądź niegrzeczny.
Śmierć poruszył się niespokojnie. Ta dziewczynka miała w sobie coś dziwnie znajomego. Coś, czego Śmierć nie lubił.
CZY JA CIĘ ZNAM?
Nie.
PRZYPOMINASZ MI KOGOŚ…
Odejdź.
Śmierć zniechęcony spojrzał na klepsydry Kaido i Samaela. Zobaczył nagle, że Veri podbiegła do tych osób i dotknęła ich rąk. Spojrzał na klepsydry jeszcze raz i nie mógł uwierzyć własnym oczodołom.
Piasek sypał się do góry…
Śmierć spojrzał na małą dziewczynkę i odwrócił się. PRZYPOMINA MI …
Zobaczył Kruka, opierającego się o Dracię.
Poznał go, a kadawer poznał jego.
Obaj uśmiechnęli się paskudnie. Kruk, bo lubił, Śmierć, bo nie miał raczej wyboru.
GRATULUJĘ CÓRKI, KADAWERZE. DO ZOBACZENIA.
***
Drużyna była w siedzibie Gildii Uzdrowicieli. Tam zajmowali się nimi najlepsze uzdrowicielki i uzdrowiciele, więc wszyscy ranni szybko wracali do zdrowia, po góra dwóch dniach mogli już normalnie funkcjonować, ale Kruk, Samael i Kaido musieli zostać nieco dłużej, bo ich rany były dużo cięższe.
* Altair-wysuwane ostrze(umieszczone jest w karwaszu-takim skórzanym ochraniaczu na rękę) - Najlepszy narzędzie skrytobójcy. Wysuwane ostrze jest ciche i zabójcze jednocześnie. Znakomite do wykorzystania w tłumie, wystarczy chwila na likwidację celu i zanim ktokolwiek zorientuje się, co się stało, zabójca może się oddalić. Jest to znakomita broń w przypadku akrobacji, w przeciwieństwie do pozostałych, ostrze zawsze jest na swoim miejscu i jego użycie zakłóca akrobacje w bardzo niewielkim stopniu.
** Mówią, że światło jest najszybsze na świecie. Nie prawda-gdziekolwiek światło by nie poszło, ciemność była tam wcześniej i czekała na nie.
*** pierwsze prawo małych dziewczynek-małe dziewczynki(najlepiej z długimi, czarnymi włosami i opuszczoną głową) niemal ZAWSZE są siedliskami najgorszych demonów lub mają MOC, która rozrywa delikwentów na kawałki, wysysa z nich krew i rozsmarowuje ich po całym pomieszczeniu.
/Zostawiłem dość wolnej przestrzeni, żeby każdy zdołał nabić sobie dużą ilość trupów, pobawić się w opisywanie walki i tak dalej. Nie zawiedźcie mnieXD
Każdemu z was może pomóc jakiś kadawer, ale starajcie się mi ich nie zabijać, bo będą jeszcze potrzebniXD
//piszcie, co chcecie, ale Kai, Kruk i Samael zostają w 'szpitalu', póki nie zdecyduję inaczej. Czyli niedługoXD
Post został pochwalony 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
mrumrando Wampir
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 689 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: fioletowa krypta in Goleniów
|
Wysłany: Czw 19:51, 01 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Wreszcie udało się Mrum odzyskać świadomość. W końcu mogła pomyśleć. Siedziała na czarnej posadzce i planowała ucieczkę. Choć nie widziała jakiegokolwiek sensu, On ją wszędzie dopadnie.
-Ja to mam cholera szczęście-mruknęła pod nosem.
Najbardziej ze wszystkiego martwiło ją to, że traciła wspomnienia. Coraz więcej rzeczy jej umykało, ale pojawiały się nowe myśli.
-Robisz z mojego mózgu papkę! –krzyknęła, a echo niosło się przez cały budynek.
Powiedziałbym raczej sorbet.
Nie widziała go, mogła się tylko domyślać gdzie jest. Więc wypalała dziurę wzrokiem w pustej przestrzeni. O ścianę stało oparte lustro w którym przewijała się drużyna. Mówią, że każdy budynek ma duszę, wydaje własne odgłosy. Ten był martwy, kompletna cisza i pustka. Dobrze znała to uczucie. Zapominała rzeczy które pamiętała wcześniej, ale powracały takie które nie miały prawa powrócić, nawet na te parę minut. Przypomniały się jej chwile gdy mówiła do kogoś ,że dech jej zaparło albo serce mi tłucze jak szalone. Na co inni się kłócili ,że to niemożliwe. Jesteś martwa. Naprawdę? Nie zauważyłam.
Będziemy musieli wyjść
-Co? Ja nigdzie nie ruszam się w tym stanie!
To znaczy w jakim? Sądzisz, że na zewnątrz może czekać Książe na koniu?
Gdyby mogła go udusić…
-Nie oto mi chodziło. Zresztą jak powiem, że Nidzie nie idę, Ciebie i tak to pewnie nie zainteresuje co?
Nie specjalnie. Możesz próbować jak chcesz.
Przez zamknięte oczy widziała jego szyderczy uśmiech.
No słonko, pociesz się ostatni minutami świadomości. Zaraz wychodzimy. Przypudruj się ,wychodzimy do ludzi. Hyhyhhy…
-Wypchaj się.
Wstała i poszła ubrać się w tą czarną szatę. Znowu się pokaleczyła, po tylu wiekach z dłonią, ciężko jest się przyzwyczaić do jej braku…a raczej zastępstwa. Starała się nie zwracać uwagi prawą dłoń…wolała się nie przyglądać temu bliżej. Nałożyła na głowę kaptur.
-Mam nadzieję ,że zdechniesz.
Spod kaptura była widać tylko rozżarzone i czerwone oczy.
-Życzysz mi aż tak źle? A ja bym chciał zostać twoim…przyjacielem!
Przez plecy przewiesił kosę i wyszedł… a raczej wyszli.
*******************
-Ciesz się, przynajmniej tym razem popłynęliśmy łodzią.
Byli na wyspie, w mieście. Brnęli, choć może raczej nie jest to odpowiednie słowo, bo ludzie ustępowali drogi. Przynajmniej ci którzy mieli choć trochę wyobraźni, albo wrodzony instynkt przetrwania.
-Zaraz się dowiesz co tu robimy.
Stanął przed plakatem.
-Popatrzymy sobie. Praca połączona z rozrywką. Czy to nie wspaniałe? Teraz musimy tylko dobra miejsca wybrać. Będziesz musiała wykorzystać swój osobisty urok
Mrum poczuła, że znów ma kontrole nad umysłem.
-Chyba jego brak raczej.
Czyli oto mu chodziło, chciał przypatrzeć jak walczy Kruk. Obawiał się go, zresztą jak całej drużyny. Wiadomo było ,że w końcu pojawi się cała ekipa. Będą tam, ona tam będzie.
-Nawet nie będę mogła się do nich odezwać.
Ojej…nie rozklejaj się
Stanęli przed wejściem na lożę, dla elity.
-Jak według ciebie tam wjedziemy?
Pogadaj z tym życzliwym panem.
Życzliwy pan… z wielkimi mieczem u boku. Z „inteligencją” na twarzy bijąca po oczach, dwuznacznym spojrzeniem i smrodem który czuć w odległości kilometra. Prawdziwy dżentelmen. Zdjęła kaptur i podeszła do nich. Niestety plan A, przejść ot tak sobie się nie powiódł.
-A młoda dama gdzie tutaj?- strażnik oceniał ją z góry do dołu.
-Nie wyglądamy tutaj na elitę, hm?
-Proszę mnie natychmiast przepuścić! Jak śmiecie!- zazwyczaj działa…
-A kim, że niby jesteś?
-Ja…ja….
Tu jest wiele Gildii
-Jestem największym talentem w Gildii Muzykantów!
-Nie wydaje mi się. Największy talent siedzi już w loży.
-Nie sądzę, wczoraj awansowałam.
-Słuchaj panienko albo odejdziesz po dobroci albo będzie musieli pokiereszować twoją twarzyczkę. Mamy wyraźne rozkazy.
Oczy znów rozżarzyły się jej na czerwono. Szybki ruchem przycisnęła go do ściany i trzymając dłoń, czy jak kto woli broń, przy szyi.
-To ty nie rozumiesz. Chcę siedzieć w loży i tak też będzie. Prawda?
-Oczywiście.. wchodź, wchodź.
Wspaniale
Głowa strażnika potoczyła się dalej. A Hushhush wrzuciło resztę do czegoś co stało obok.
Nie podobało ci się? Musiałem to zrobić, bo miałem taki kaprys
********
Usadowił się gdzieś w samym boku Loży, jakby specjalne miejsce z cieniem. Nigdy nie wiadomo z architektami. Przed sobą mieli całą śmietankę tego miasta, choć mogłyby być dyskusje, co do słowa śmietanka.
[-i]Spóźniliśmy się, choć nie sądzę, aby coś ciekawego nas ominęło. Ciekawe co z idiota myślał, że ktoś go pokona![/i]
Wzrokiem śledził każdy ruch Kruka. A po jakimś czasie, tak jak było przewidziane w repertuarze, ruchy drużyny.
*****
-To będzie ciężki orzech do zgryzienia. A raczej do zmiażdżenia-W jego glosie wyraźni było słychać nutkę zaniepokojenia.
[i-]Czy się boję? Oczywiście, że nie! Jak chcesz możemy teraz przejść się po mieście.[/i]
-Ja i tak wiem, że się boisz.
Potrząsnęła głową i próbowała ogarnąć myśli. Z każdym powrotem świadomości czuła ,że jej mózg można by pić słomką. Popatrzyła ostatni raz na arenę i nawiązała z kimś kontakt wzrokowy. Przez chwile patrzyła się na nią, druga osoba tez ją obserwowała. Jednak wśród tylu trupów ciężko było powiedzieć kto to był. Mrum szybko zerwała się z miejsca i ruszyła do miasta.
Miałaś się nie rozklejać
-Powiadam ci, że zginiesz.
Odezwała się! Prorok Mrumrando przemówiła! Hahahah!
-----------------
Chyba wypadałoby sprawdzić czy ma to jakiś skład... xD Ale pooo co =P
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Aniaaaaaaaaa Dark Angel
Dołączył: 25 Lip 2006 Posty: 584 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z twierdzy chaosu :D
|
Wysłany: Pią 14:33, 02 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
(Tydzień wcześniej)
Shayde czuła głębokie znużenie. Podróż trwała jak dla niej za długo. Atakowały ją myśli, że powinna odłączyć się od nich* i płynąć, gdzie karze jej instynkt. Po raz setny uderzając ogonem w beczkę z winem, rozmyślała jak wydostać się z tej „przeklętej” łajby. W myślach opracowywała wiele pomysłów, lecz żaden nie zdawał się być dość skuteczny. W końcu podniosła się ze sterty desek i ruszyła w stronę kajut ratunkowych. Nic innego jej nie pozostawało, jak uciec na jednej z nich. Wskoczyła do pobliskiej kajuty i opuściwszy „łódkę” na linach aż do poziomu wody, szybkim stanowczym ruchem przecieła sznury. Łódź zakołysała się wprawiając kocice w wielkie zakłopotanie. Nigdy nie lubiała znajdować się na pływających obiektach.
********************
Zaledwie tydzień później dopłynęła do wyspy. Było dla niej wielką ulgą wysiąść wreszcie z łodzi i stanąć na lądzie. Ten niecały tydzień wydawał się jej wiekiem spędzonym na łajbie. Shay wyraźnie wyczuła zapach dużej grupy osób. Instynkt kazał jej podążać za nimi. Niedługo potem doszła do wielkiej areny, gdzie zobaczyła „drużynę”. Prawie wszyscy zajęci byli walką. Wykorzystała ten moment by zbliżyć się do grupy. Czuła, że nie ona sama podąża i śledzi te istoty. Chcąc choć trochę poznać resztę, wyjęła swą katanę i rzuciła się do walki.
********************
Nitrie skupiając wzrok na jednej z postaci walczącej na arenie, cicho siedziała w pobliżu murów. Czuła, że ktoś ich obserwuje. Czuła zapach, czegoś, a raczej kogoś obcego, kociego. Kątem oka spoglądała na siedzącą nieopodal Sasani. Demonica podbiegła do kogoś i zamieniwszy parę zdań pobiegła pomóc reszcie. „…może choć raz, komuś się przydam…” – pomyślała półwilczyca. Dziewczyna chwyciła miecz i ruszyła pomóc. Raz po raz zadawała śmiertelne ciosy wrogom. Koło niej walały się stosy ciał i głów zabitych ludzi i innych stworów. Czuła coraz większe zmęczenie. Krew spływała powoli po jej bladym policzku. Zakrwawione ręce, z coraz większym trudem zadawały ciosy. Miecz stawał się ciężki, każdy ruch sprawiał jej ból i nasilał jej zmęczenie. Przerywając walkę, ujrzała poważnie ranną tygrysice i mężczyznę, leżących pomiędzy poćwiartowanymi ciałami. Nad postaciami stała śmierć. Jego widok przerażał. Przesypywał on piasek w klepsydrach mężczyzny i tygrysicy. Mając zadać ostatni cios jednej z osób z tłumu, ujrzała małą, piękną, ciemnowłosą dziewczynkę. Jej oczy wyrażały głęboką złość z całej zaistniałej sytuacji. Cała arena ucichła. Tysiące oczu wpatrywało się w piękną małą istotkę. Śmierć zdumiał się na widok, piasku sypiącego się w drugą stronę. Chwile potem, zamieniwszy ostatnie słowa z Veri odszedł ze zdziwieniem gratulując córki.
**************************
Niedługo potem wraz z resztą drużyny Nitrie wracała do zdrowia w Gildii Uzdrowicieli. Była w pełni wypoczęta, a rany znikły, pozostawiając nie widoczne ślady.
********************
* - nich – Shayde płynęła na jednej łodzi z postacią Freyi i bratem Pand. Myślałam nad dopłynięciem tej łódki do wyspy, ale nie wiem co na to Freya ^^’
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Pią 15:40, 02 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Pandi, po opuszczeniu nieco zaniedbanego pokładu statku, ruszyła razem z całą Drużyna na poszukiwanie Kruka. Spotkanie z dziwną nieznajomą, Icefire, wprawiło Pand w zdziwienie. Ta "nowa" była trochę inna, ale wydawała się być sympatyczną postacią. Półkocica nie wiedziała, na ile może ocenić Icefire po tak krótkim spotkaniu (czy też raczej minięciu się na ulicy), ale nie zaprzątała sobie tym głowy.
Jako że wszyscy skupili się wokół Samaela, także Pand podeszła, ustawiła się w zgrabne kółeczko razem z resztą i wysłuchała całej historii o Kruku.
Po naradzie ruszyli w kierunku Areny. Kaido odłączyła się od grupy, wchodząc do środka.
Pand usłyszała nagle słowa Samaela:
-Przygotować broń. Przyłączymy się do zabawy.
Wszyscy spoglądali na niego ze zdziwieniem, dopiero później wyciągnęli broń i wskoczyli na Arenę, na której rozgorzała już walka.
Podobnie postąpiła Pand, wskakując ze sztyletem w ręku. Ostrze zalśniło, kiedy półkocica opadła na piasek areny. Nagle zobaczyła nad sobą czyjś cień. Uskoczyła w bok. Ostrze miecza minęło ją o cal, ale jego właściciel nie miał czasu na dostrzeżenie tego faktu. Pand szybko podcięła mu nogi i zadała cios sztyletem. Wstała i uderzyła dłonią w bok, dezorientując kolejnego napastnika.
Ostry kopniak w twarz pozbawił go świadomości, dzieła zaś dokończył Lerneth, który z furią atakował większość poruszających się obiektów.
-Zwolnij, bo wybijesz ich wszystkich! – krzyknęła półkocica, wyskakując w powietrze i uderzając kolejnego napastnika.
-Ja tu robię jatkę…? – syknął jaszczur, wzbijając się w powietrze.
I wtedy zobaczyła Kaido i Samaela. Coś się tam działo, ale Pand była zbyt daleko, żeby dobiec szybko. Groziło to skróceniem o głowę w ferworze walki, dlatego wolała nie ryzykować.
Nagle oberwała w ramię i wrodzony instynkt nakazał półkocicy albo uskoczyć w górę, albo znaleźć się nisko na dole. Pand wybrała to pierwsze. Połączyła to z ładnym kopniakiem i przyszpiliła osobnika do ściany, jednocześnie uderzając sztyletem.
Chwyciła się za ramię. Strużka krwi popłynęła jej przez palce.
-O nie, nie dam ci tej satysfakcji. – chwyciła sztylet druga ręką.
Nie dasz? Szkoda… – zmartwiony głos gdzieś w jej głowie dodał jej motywacji.
Odbiegła od ściany i ruszyła w kierunku Drużyny, która już zbierała się naokoło Kaido i Samaela.
Mocniej ścisnęła sztylet.
-Chyba będzie tu potrzebny… - mruknął Lerneth, obserwując całą sytuację.
***
Siedząc w Gildii Uzdrowicieli, Pand przeciągnęła się i jednocześnie syknęła z bólu. Ręka nadal jej dokuczała, ale i tak jej rana była nieco mniejsza niż rany Kaido czy Kruka.
-Ha, jak dobrze wiedzieć, że żyjesssz. – mruknął Lerneth, rozwijając skrzydła.
-Już myślałeś, że mnie nie będzie? – zaśmiała się Pand.
Teraz trzeba było odpocząć… No i wrócić do zdrowia.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 17:44, 02 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Sasani przeciągnęła się lekko. Siedziała na dużym kamiennym parapecie w Gildii Uzdrowicieli. Już jej nic nie było, oprócz uzdrowicieli pracował nad leczeniem Móri (który teraz pomogał uzdrowicielom przy innych z drużyny). Demonica pomasowała odruchowo rękę, gdzie wcześniej była głęboka rana. Pamiętała ten cudowny smak krwii, ten zapach...
-Najlepsze było jak przyszła Veri. Ale oni mieli miny- rozesmiała się nie wiadomo do kogo. Dobrze, że nikogo obok nie było, bo mogliby pomyśleć że demonica świruje. Jednak każdy chyba może do siebie porozmawiać, nie?
Sasani pomyślała że przyda jej się mała atrakcja. Bo trrrochę tu nudno. Wyszeptała cicho zaklęcie zamieniające w kota. Dobra. Teraz zamiast demonicy na parapecie siedziała mała, czarna kotka. Od zwykłych kotów rozróżniały ją wielkie, czerwone oczy. Chyba ją wieśniacy nie ukamieniują? Sasani zeskoczyła zgrabnie z parapetu i zaczęła chodzić po korytarzach zerkając lekko do sal. Eh, nudy. Odmieniła się. I wtedy zobaczyła swoje odbicie w jakiejś szybie. Stała normalna Sasani, ale... z kocimi uszami i ogonem. Wcięło ją. Przez chwilę.
-MÓÓÓÓÓRIII!!!!- wrzasnęła wściekła.
~~
-No nic nie poradzę, najwyraźniej na demonach występują skutki uboczne. -powiedział lekko Móri.
-WIESZ CO? Nieee noooo dlaaaaczegoo ....
-No ale chyba teraz lepiej w ciemnościach będziesz widzieć czy co, nie?
-Bardzo śmieszne.
-Trudno, musisz poczekać, to powinno minąć samo z siebie. Pół kot, pół demon- zaśmiał się cicho Móri- aleś się wrobiła xDD
-Kto mi podsunął zaklęcie!?
-Ale tylko w razie konieczności!! A nie dla zabawy!
Sasani spiorunowała (xDD) Móriego wzrokiem.
-Super. Wtopię się w tłum- mrukneła myśląc o niezliczonej ilosci kocich demonów w drużynie. Dobrze że chociaż nadal ma ogień.
____
PS. Luuuuuudzieeee piszcie coś bo tu nuuudno się robi!! xDD
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
RavenWings Lord Chaosu
Dołączył: 23 Lip 2006 Posty: 558 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 4/5 Skąd: z Acherus: Ebon Hold
|
Wysłany: Sob 17:19, 10 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Przez korytarz budynku Gildii Uzdrowicieli sunęła dziewczyna o długich, białych włosach. Nieufnie chwytała w nozdrza wonie eliksirów. Lekko pchnęła jakieś drzwi i weszła do pokoju z ziołami. Zaczęła przechadzać się wzdłuż donic i słoików. Znała te rośliny, potrafiła je rozróżnic i wyrecytować działanie każdego z nich.
Pół godziny później IceFire spłoszył krzyk uzdrowicielki. Biedna kobieta zapewne poszła podlać swoje roślinki. Aktualnie zamiast nich z donic sterczały obgryzione łodygi bez liści. Cóż, przynajmniej półkocica była syta.
Dziewczyna z kocimi uszami i czerwonymi oczami prowadziła konwersację ze swoim zwierzakiem. Była to konwersacja niezwykle burzliwa. Niecałe parę metrów nad nią Lodowy Ogień huśtała się na żyrandolu. Z ust sterczała jej „gałązka” szałwi, a na głowie miała garczek. Z glinianego naczynia wypływała strużka zielonkawej wody, spływając jej do oka. Zamrugała powieką i nie mogąc dużej utrzymać języka za zębami ryknęła na cały korytarz:
Oto jest legowisko lwa
Zamaskowana dywanem podłoga
Klubowe fotele dwa.
Na ścianie reprodukcja Van Gogha!!!
Lampion zawirował, zachwiał się, fragmenty sufitu w jego pobliżu zaczęła pękać, aż w końcu z trzaskiem żyrandol zerwał się. IceFire runęła na ziemię, kręcąc się jak bryłka sodu w wodzie. Garczek opadł jej na oczy. Dziewczyna uniosła głowę przykrytą naczyniem na nieznajomą, wyszczerzyła w szerokim uśmiechu zęby i odezwała się chwiejnym głosem:
- Cześć.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Wto 18:45, 13 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Skrob, skrob..
Zaprawa jest stara i krucha. Wystarczy lekko wbić trzonek łyżki. Wbija się, tylko odrobinę, ale to wystarczy. Drobny, brązowy pył i okruchy spoiwa padają na podłogę...Cegła się rusza? Leciutko..
Trzeba jeszcze popracować. Obok tej cegły jest jeszcze sześć innych, które trzeba wyjąć. A to dopiero pierwsza warstwa. Gdy wreszcie przebije się przez mur, zostanie wykopanie tunelu na powierzchnię.
Słońce, ptaki, śpiew wiatru, błękit nieba...
W takim tempie za parę lat będzie wolna.
Strażnicy nie interesują się tym, co robi, I tak najdalej za dwa dni opuści to miejsce.
Skrob, skrob..
Ta praca nie ma sensu, ale dzięki niej nie trzeba myśleć o słodkawym zapachu krwi ciągle wyczuwalnym w celi. Nie trzeba myśleć o tym, jak wyglądały jego plecy poszarpane pazurami kota o dziewięciu ogonach..
Nie trzeba myśleć o tym, że to wszystko twoja wina. Nie trzeba myśleć o Midgardsormie, o wrzasku publiki na Arenie, który słychać nawet tutaj ( a może to tylko ci się zdaje?),o tym, że krew która dziś poleje się na piasek ratuje twoje życie. Nie trzeba myśleć o tym, że to życie nie będzie zbyt długie, bo Gildia nigdy nie odpuszcza zdrajcom. Nie trzeba myśleć o tym, że Drużyna musi kiedyś przypłynąć na tą wyspę. Nie trzeba myśleć o tym, jak zareagują na wiadomość o śmierci Ravaela Kaido, Samael...Veri.
Świat zawęża się do łyżki, cegieł i zaprawy...
Można przecież robić inne równie sensowne rzeczy, jak na przykład próbować zdjąć tę obręcz z szyi, ale to tylko zwiększa frustrację...
A na rozbieraniu muru można spędzić tyle czasu...
Skrob, skrob
Nareszcie daje się wyjąć...
Sukces...?
***
Nic nie trwa wiecznie.
Jakieś pięć cegieł później na korytarzu słychać kroki. Nie jednej osoby (co oznaczałoby zmianę warty), ale dwóch.
Skr-
Idą mi oznajmić, że jestem wolna... Idą...
Nie mógł przeżyć. Nie mógł...Nawet on nie przeżyłby walki w takim stanie...
Spokój się kończy.
Wracają myśli. Wraca poczucie winy.
Łyżeczka spada na ziemię z cichym brzęknięciem.
Ciekawe, czy będzie miał jakiś grób.. Ale rozpoznawalny...
Ravael...
Drzwi otwierają się i do celi wtacza się zakrwawiony Kruk.
Żywy. Na pewno. Nawet stoi...
***
-Nareszcie zginiesz. Odrzuciłaś Gildię, twoją jedyną prawdziwą rodzinę, nie wybaczymy ci tego. Mogliśmy cię oddać do szwaczek, u których zapewne zrobiłabyś karierę, sądząc po tym, jak łatwo dałaś się przeciągnąć na stronę tego kadawera.
Nie rozumiesz, że od początku byłam po jego stronie? I jakim cudem zostałeś Mistrzem?
-Zamknij się.
-Widziałem, czym walczysz. Nie wiem, skąd wzięłaś tak cudowną broń, ale możesz być pewna, że zrobię z niej użytek. Twój przyjaciel zginie z tego ostrza.
-Najpierw musisz je sobie wziąć! A to będzie trudne...
-Wcale nie. Pomyśl chwilę...
Miecz Midgardsorma, czarny jak noc i bardzo ostry (ale daleko mu do ostrości kosy Śmierci) przecina powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała skrytobójczyni.
-Nieźle! Ale nie możesz unikać ataków w nieskończoność. Kiedyś się zmęczysz. Już teraz ruszasz się powoli.
Kolejny atak, kolejny odskok.
-Tak właśnie chciałaś inhumować Kruka, prawda? Zginiesz przy użyciu metody, jaką sama wymyśliłaś. To pasuje do zdrajczyni..
Mistrz bierze kolejny zamach...Tym razem jest za późno na to, by się uchylić. Na szczęście jest sztylet. Nie ma to większego sensu...Ale można spróbować.
Zaraz-
Ostrze tnie powietrze... i zatrzymuje się na mieczu Kruka.
***
Walczą. Piękny widok.
Naprawdę piękny, zwłaszcza, że można chwilę odpocząć.
Zaraz przegra. Jest wycieńczony...
I właśnie wtedy Midgardsorm odwraca się-
Dracia szybko doskakuje do skrytobójcy, ostrze Altaira wysuwa się niezwykle gładko...
Za to, że musiałam planować jego śmierć. Za to, że mógł zabić. Za jego rany i jego ból. Za moje łzy.
GIŃ! [i]
...i trochę mniej gładko wbija się w nerkę Mistrza Gildii...
***
-Wiesz, chyba powinieneś dołączyć się do walki-
-Nie jestem samobójcą!
-Ale jesteś tchórzem! Widzisz, wszyscy inni walczą!
-Nie jestem wojownikiem, ani magiem bitewnym. Jestem uzdrowicielem. Jestem iluzjonistą. Dobrze opowiadam. Ale nie walczę dobrze. Poza tym chyba nieźle sobie radzą.
Myrrye stał przyciśnięty do ściany Areny, otoczony kokonem iluzji, czyniącym go i siedzącego na jego ramieniu Onyksa całkowicie niewidzialnymi. Oboje mówili bardzo cicho, bo mimo wszystko byli słyszalni.
[i]Morte Vaer Samael
-Myrrye, czy mi się zdaje, czy coś pachnie jak spalone mięso?
-To jest spalone mięso. I ciągle chcesz tam być razem z nimi, smoczku?
-Nie. Raczej nie. Czemu tak zbladłeś?
-Widziałem Dracię. Ona...Tam.. Jest...Żyje. Walczy.
Dracia powoli szła korytarzem. Starała się uporządkować wydarzenia na Arenie, a w ruchu lepiej się jej myślało. Nie musiała leżeć w łóżku, jej rany nie były poważne..
A on..
Śćććć...Nie myśl. Żyje i to jest ważne.
Tak więc Dracia powoli szła długim korytarzem Gildii Uzdrowicieli. Z obu stron znajdowały się drzwi do sal, w których leżeli chorzy. Z dolnego piętra dochodził ją szmer głosów i od czasu do czasu śmiech. Większość Drużyny już wyzdrowiała.
Przeszła jeszcze parę kroków...i stanęła na dróżce. Był środek lata, po obu stronach drogi biegł murek, za którym rozciągały się zielone łąki....Na straszliwie niebieskim, bezchmurnym niebie świeciło słońce.
-Myrrye, pokaż się....
-Miałaś tak ponury wyraz twarzy, że nie mogłem się powstrzymać...
Coś pyknęło lekko i przed skrytobójczynią pojawił się jej brat, Myrrye. Nosił na sobie to, co zwykle- niebieską szatę maga, tyle że na ramionach miał czarne boa.
Nie, to nie było boa, tylko Onyks.
-Tęskniłam za tobą, bracie. I za Onyksem też. Czemu wcześniej się nie pokazywałeś w moim pokoju?
-Ja też tęskniłem. Spałaś. Hej, Onyks, dość tego dobrego. Czas wracać do właścicielki.
-Mowy nie ma! U ciebie jest mi dobrze.. Karmisz mnie ciasteczkami.. A ona to wariatka !!-pisnął krukosmoczek
-Myrrye, przekarmiałeś go?
-Eeee...Tak. Tak słodko prosił... A teraz...Wracaj do niej!!!- Myrrye wyglądał na bardzo złego.
-No dobrze- Onyks rozłożył skrzydła i przeleciał na rękę swojej prawowitej właścicielki, wbijając w nią pazury. Dracia zauważyła, że smoczek troszkę przytył.
-Braciszku, skoro był taki słodziachny, to czemu go oddajesz?
-Pakował mi się do łóżka... A jest ciężki.
-To po co go karmiłeś?- Ku zdziwieniu Myrrye Dracia zaczęła się śmiać. Ale bardzo szybko przestała i znów spoważniała.
-Dracia...Wszystko w porządku?
-Nie.
-Czyli? Dracia, gdzie ty właściwie przez ten czas byłaś?
-Nie pytaj. Proszę...
Iluzja dookoła prysła. Zgasło słońce, mur zmienił się w ściany. Znowu byli w szpitalnym korytarzu.
-Dracia, cokolwiek się działo, teraz jesteś bezpieczna. Już nikt cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę na to.
-Myrrye, czy ty nie masz przypadkiem gorączki?
-A czemu uważasz, że ją mam?
-Bo pleciesz bzdury. Jesteś tchórzem i dobrze o tym wiesz. Gdyby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, uciekłbyś gdzie pieprz rośnie.
-Dracia.. Popsułaś atmosferę...-Myrrye wyglądał na bardzo unieszczęśliwionego.
-Doprawdy? Przepraszam...
***
Blada poświata księżyca wpadała przez okno, oświetlając Dracię.
Skrytobójczyni stała w bieliźnie przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Na swoje lewe ramie, na którym widniał tatuaż Gildii.
Wężowe sploty oplatały sztylet-znak Gildii oraz jej własny symbol, uproszczony rysunek smoka. Na grzbietach i głowach gadów widniały dziwne znaki- zapis dokonań członka Gildii- kim jest, kogo zabił...
Pamiętaj dziewczyno, to gniazdo żmij...
A teraz największa z nich nie żyje. Będą gryzły się jeszcze bardziej.
A potem zwrócą się przeciw temu, kto zabił tą najsilniejszą. Z zemsty i ze strachu.
Ale minie jeszcze trochę czasu.
Uzdrowiciele będą mieli trochę więcej pracy.
Prawa ręka Dracii nagle sczerniała i stała się niematerialna, palce zmieniły się w długie szpony.
Skrytobójczyni wbiła pazury tuż nad znakiem...
Zacisnęła zęby. Nie będzie krzyczeć.
A potem wbiła je jeszcze raz i przecięła tatuaż po innym kątem.
I jeszcze raz, i znowu...
Gdy rany się zagoją, znak zniknie pod siatką blizn.
Wolność...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 17:02, 14 Mar 2007 Temat postu: |
|
|
Sasani właśnie miała zamiar się zdrowo wydrzeć na Móriego, gdy spadł żyrandol.
Niestety nie był to żyrandol jak w operach, duży kryształowy. Gdyby był to by było trochę bardziej dramatycznie.
Nie spadł też sam.
Spadła z nim Icefire. Sasani skąś ją pamietała.
Oprócz tego spadł i garnek.
Znajdował się na głowie IceFire.
Lodowy Ogień odezwała się chwiejnym głosem.
-Cześć.
Móri i Sasani wytrzeszczeli zęby w uśmiechu. Ale tylko przez chwilkę. Demonica podeszła do IceFire, kucnęła i ściągnęła jej z głowy garczek.
-Witam. Powiedziałabym że spadłaś tu z niebia, ale to chyba był żyrandol. I chyba to powiedzenie jast jak ma się problem. Jestem Sasani, a to ujest Móri. Twój garnuszek- Demonica podała garczek IceFire.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|