Forum NEOPETS Strona Główna NEOPETS
Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Mroczna Przygoda - oryginalny tytuł, nie ma co
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 47, 48, 49, 50, 51, 52  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Pon 19:39, 11 Gru 2006    Temat postu:

A potem Chaos zapanował nad wszystkim na około. Lecz po chwili... umilkł. Zniknął. Odszedł.
- No to zes sie nie wysiliła.- Demetry podrapała się w szczęke.
- Dobra dobra. Bez komenatarza. Mnie tam wystarczy ze mam wielki kamienny tyłek i nie mieszcze sie w drzwi. Nie mam zamairu zostac drugi raz zabita.- sarknęła Cenere.
-Ach. Uroczo. To moze umiesc swoj wielki kamienny tylek na tym wielkim kamiennym kamieniu, Calico rozpali ognisko i nam wszystko opowiesz?-zaproponowała Nagaina.
Po kilkunastu minutach wszystko było gotowe. I Behemothka zaczęła swą opowieść.
- Nie zawsze wyglądałąm tak jak teraz... Kiedyś... wcześniej... urodziłam się w dość słynnej rodzinie druidów. Szczerze mówiąc, w owych czasach była to najsłynniejsza druidzka rodzina. W wieku siedmiu lat rozpoczęłam naukę. Dowiadywałam się jak pożyczać, przywoływać, kontraktować się ze zwierzętami. Na początku szło mi świetnie, ale potem znudziło mi się to nudne, grzeczne życie. Co noc wymykałam się z domu, by wieść mroczne życie skrytobójcy. Ale nie należałam do Gildii. I nie dlatego, że nie przyjmuje ona kobiet. - Cenere wzruszyła ramionami- Zarabiałam sporo, nie powiem. Zero hałasu, zero świadków. Z reguł nad ciałem, na przykład na pobliskim drzewie zostawiałam znak Ankh malowany krwią. W końcu mój ojciec dowiedział się, że wymykam sie z domu. Kazał mi spać na najwyższych piętrze. Skok z okna znajdującego się tam kończył się zmianą stanu ze sałego na ciekły. No i na domiar złego okno zakratował. Klapa. Klops. Ale nie dałam za wygraną. Połączenie dwóch zupełnie odwrotnych profesji dało mi nową moc. Mrocznego druida. Pewnego wieczoru udało mi się przyzwać kruka. Z jego pomocą wydostałam się z domu. Pod oknem czekał na mnie mój ulubiony mroczny wierzchowiec.
. Z pokonaniem ogrodzenia nie było problemu, wystarczyła chwilka by doberman strzegący posesji zamienił się w wilczą zmorę.

Pognałam do lasu, konia i psa zostawiłam na polanie. Miałam zlecenie. Wilkołak od jakiegoś czasu biegał po lesie. Po paru minutach szukania dostrzegłam go. Polował na coś. Podkradłam się pamiętając o zasadach podchodzenia. Tylko tak się niefortunnie złożyło, że jakiś pajac z Gildii też się czaił na wilczka. Skoczyłam na kark potwora i zaatakowałam długim sztyletem. Tylko że mężczyzna zucił się na mnie i spróbował zaatakować. Odparłam atak, ale przy tym puściłam wilkołaka który pognał w las. Rzuciłam się na niego i ponownie uderzyłam. Nagle mężczyzna spojrzał na bestię i rzuciłs ię do ucieczki. Wymierzyłam nożem. Trafił do celu. Skrytobójca padł martwy. Uniosłam sztylet na wilkołakiem i wbiłam w jego plecy. Przebił ciało na wylot, przeszywając serce. Światło Księżyca oświetliło zwłoki. Rude futro. Zwinniejsza i mniej umięśniona sylwetka, niz wilkołacza. I dziewięć ogonów...[/img]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rod
Mieszaniec



Dołączył: 06 Sie 2006
Posty: 704
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:49, 12 Gru 2006    Temat postu:

Adyth znów klęczała przed misą mrucząc jakieś niezrozumiałe słowa.
-Co tym razem? - spytał Iteus przysiadając obok niej. Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnęła się złowieszczo.
*********
Słońce powoli zachodziło za horyzont. Rod obserwowała słońce puki całkiem nie zaszło. Odwruciła się. W oczy rzucił jej się księżyc. Był w pełni, otaczała go złotawa poświata. Mimowolnie zaczęła wyć. Ale jak człowiek może wyć...? Nie była już człowiekiem. Gdy tylko padło na nią światło księżyca, jej wilkołacza połowa wzięła nad nią górę. Ktoś najwyraźniej jej w tym pomógł...
[link widoczny dla zalogowanych]
-----------
Podsumujmy: Adyth zaczarowała Rod, jest teraz w formie wilkołaka i nie myśli racjonalnie. Macie dużo do roboty :P I pamiętać że wilkołak się nie podda od tak ^^ I nie zabijać jej bo gryzę :K


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pandunia
Półkocica



Dołączył: 29 Maj 2006
Posty: 710
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...

PostWysłany: Czw 20:50, 14 Gru 2006    Temat postu:

Pand usłyszała wycie. Siedząc na pokładzie i obserwując pełnię księżyca zrozumiała, że na statku był wilkołak. Nawet wiedziała, kto nim jest.
Półkocica nie ruszyła się z miejsca do momentu, kiedy nad jej głowa przeleciała jakaś skrzynka, a zza kolejnego ich stosiku wynurzyła się Rod. Jako wilkołak wygladała zupełnie inaczej, ale półkocica nadal nie ruszyła się ani na centymetr, obserwowała tylko wilkołaka.
W pewnym momencie Rod niespodziewanie zaatakowała Pand pazurami. Półkocica zgrabnie odbiła sie od ziemi i uskoczyła w górę. Wilkołak skoczył za nią i popchnął ja na burtę.
Półkocica o mało co nie spadła, wpijając sie swoimi pazurami w drewno. Wyciągnęła sztylet. Wskoczyła znowu na pokład i natarła na Rod.
-Tak... to... bywa... kiedy... się nad sobą nie... panuje! - mruknęła Pand, zadając zgrabne ciosy.
Ale Rod również była zwinna. Kolejna skrzynka potoczyła sie po pokładzie, prawie podcinając półkocicy nogi. Pand nie mogła tu wykorzystac wszystkich swoich zdolności, nie miała zbytnio gdzie uskakiwac.
Schowała się za jakimis pakunkami, słysząc za sobą Rod.
Pólkocica wiedziała, że tu, na statku, może przegrac tą walkę. Ale nie zamierzała się poddawac. Wybiegła zza stosu skrzynek i skrzyneczek, odbiła się od ziemi i ze zdwojoną siła zaatakowała wilkołaczkę.
Walczyły ze sobą równo. Pand, zwana niegdyś Cieniem, zaczęła to wykorzystywac. Nie mogła dac się złapac. I nie chciała.
Rod zadrasnęła ją w rękę. Kilka kropel krwi spadło na sztylet, a półkocica zaklęła pod nosem.
-No to klapa. - burknęła do siebie, wyskakując w powietrze. Krew obudziła zło czające się w sztylecie, a półkocica zamierzała to wykorzystac. Jej oczy zalśniły żywą czerwienią.
Opadła naprzeciwko wilkołaczki.
Ponownie zaatakowały równo. Wściekła Rod, której siła wiązała się z pełnią księżyca.
No i Pand, złowroga, inna, Wyklęta. Ujawniła to, co najbardziej skrywała.
Rod opadła do tyłu. Powoli wstawała z ziemi i nie dostrzegła Pand, która spadła nieco dalej. Wilkołaczka oddalała się powoli, wypatrując kolejnej ofiary, Pand zaś wyszła zza jakiegoś stosu pakunków i otrzepała rękaw z kurzu.
-Co jej sie stało... - mruknęła do siebie, oczekując na powrót Lernetha.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Czw 20:35, 21 Gru 2006    Temat postu:

- Dalsza czesc mojej opowiescie jest dluga. Skroce ja wiec. Zabity przeze mnie Nine tail byl krolem tego prawie wymarlego gatunku. Szaman Nine taili, ktory to widzial, zamienil mnie w jedno w tych zwierzt, bym poczula smak lisiego zycia. Zachowalam jednak czesc siebie. Ale juz nie moglam wrocic do domu. W mojej dlugiej podrozy spotkalam mezczyzne, ktory opowiedzial mi o zakonie Chaosu. Nie mogl tam przystapic kazdy, ale ja mialam dar. Przyjeto mnie, a niewiele pozniej zostalam Lordem Chaosu. Zawiazalam tez Przymierze z Mrokiem, co dalo mi umiejetnosc zamiany w Behemotha. Zabito mnie jednak i na stale musialam zostac w ciele kamiennej bestii.
- Na zawsze?-spytala Demetry.
- Na stale.-powtorzyla Cenere-chyba, ze odnajde wszystkie kamienie Amuletu. Wtedy zdejme klatwe szamana i znow stane sie czlowiekiem.
Freedom przybrał smutną minę.
- Musze ci cos pokazac...-szepnal i wyjal zza pasa sakiewke. Ujal kamienna lape Cenere i wysypal na nia 8 kamieni. Osiem z dziewięciu.
- Ostatni masz ty. Tobie bardziej się przydadzą....

Wtedy zaczela sie prawdziwa podróż. Freedom ujęty losem Cenere, widac coś do niej poczuł, skoro postanowił jej pomóc. Po wielu stoczonych walkach zdobyli całą mapę. I w końcu, po dwóch latach, ich oczy ujrzały Inferno. Ale to nie był koniec. Piekielne Ogary, Zmory, wszystkie istoty Piekieł i Ognia próbowały ich zatrzymać. ALe dwa behemothy nieubłaganie rozbijały kolejne watachy demonów.

Światynia była wspaniala. Duże kostki z brazowo bordowego kamienia budowaly podloge, sciany byly z cegiel z tego samego kamienia. Świątynie przecinały rzeki, potoki i wodospady lawy, a pół lduzie, pół tygrysy, mnisi Światyni, rzucali sie na kazdego kto wstapil do środka ze sztyletami. Lecz nawet oni nie powstrzymali pary. W koncu, ich oczom ukazała się ogromna, paro piętrowa sala główna...
- Czekalem na was od lat..-rozległ się głos. Cenere rozejrzała się nerwowo. Komnata zadrżała, gdy potężne tylne łapy tygrysa odzianego w zbroję uderzyły o zimię. Trzymał coś zamknięte w dłoni.

- Ostatni kawalek. Pusta obudowa Amuletu, bez ktorej Kamienie nie zadziałaja.- wyjaśnił Freedom.
- To jak? Walka?- zapytała Cenere i warknęła przeciągle. Schyliła łeb i zaszarżowała w stronę Straznika. Tymczasem on uskoczył w ostatnim momencie, fundując Behemothce blizsze spotkanie ze sciana. Zanim odzyskala swiadomosc, tygrys stworzyl wokol siebie plomienna tarcze.
- Masz jakis pomysl?
- Mialabym, gdyby nie to ze nie jestem Nine...- i urwala. Przeciwnik stal oparty o sciane pewien, ze kokon powstrzyma wrogow. Kazdy kto sprobuje go zaatakowac, zostanie dotkliwie poparzony. Chyba, ze ten ktos bedzie kamieniem...
Cenere popędziła w stronę Straznika. Stał z pewną miną. "No, jak sie nie przebijesz to dolaczysz do tych cegiel na podlodze", pomyslala Behemothka. Zanurzyla pysk w ogniu. Ogien palil ja w kamienne cialo, ale wiedziala ze tylko tak moze pokonac tygrysa. Zacisnela silne szczeki na jego lapie. Krzyknal i odskoczyl. Umocnil tarcze i zaatakowal. Nie trafil i potknal sie, ku radosci cienia spogladajacego na niego sciany. Cien wrocil do postaci Behemotha. Tygrys ponownie wzial zamach i uderzyl. Silna lapa wyrwala kawal kamiennego ciala z plecow Cenere. Ryknela i upadla, pewnie zostalaby dobita, gdyby nie Freedom, ktory rzucil sie na wroga. Po chwili i on lezal na ziemi.
Cenere wstala i wymierzyla porzadny cios Straznikowi. Jedna z niewielu wad behemothow bylo to, ze gdy ich cialo nagrzalo sie do pewnego stopnia, stawaly sie coraz slabsze. Kamienna bestia czujac, ze zaczyna sie nagrzewac, zaczela uciekac. Nie kryjac satysfakcji tygrys ruszl za nia. Behemothka wiedziala, ze jezeli ten manewr sie nie uda, zginie zabierajac ze soba Kamienie. Nie miala w planach 500 lat tulaczki po swiecie jako zjawa.
Potazne lapy uderzaly o podloge Swiatyni, wprawiajac ja w drgania. Pedzila w strone szerokiej przepasci wypelnionej po brzegi wrzaca magma. Odetchnela ciezko. Jezeli wpadnie, wybuchnie. Cisnienie jej ciala podwyzszpne do niewyobrazalnej wysokosci rozsadzi ja. Ponownie odetchnela. Gorac plynacy od lawy podwyzszal temperature powietrza. Cenere czula, ze slabnie. Jeden falszywy ruch i... Zatrzymala sie gwaltownie na brzegu. Silne szpony wygiely sie i wbily w podloge. Schylila sie i wyciagnela ogon do tylu. Tygrys krzyknal, zawadzil o neigo stopa.... A Behemothka skulila sie i szarpnela ogonem. Straznika wylecial w powietrze. Potezne cialo uderzylo w powierzchnie rzeki lawy, rozbryzgujac ja na wszystkie strony. Cenere zaczela powoli sie rozpadac. Przeciwnik wil sie w konwulsjach, patrzac z przerazeniem jak zrywaja sie z neigo platy ciala natychmiast spopielane przez magme. Zacisnela oczy i wyciagnela lape. ta natychmiast zaczela sie kruszyc. W ostatnim momencie chwycila Amulet i ciezko dyszac, podbiegla do Freedoma.
- Juz po wszystkim.-szepnal. Pdoeszli do oltarza. Cenere polozyla na nim zlota rame talizmanu. Wcisnela jeden kamien w odpowiednie miejsce. Zalsnil slabym blaskiem. Potem drugi, trzeci...
- Ostatni kamien...-powiedziala cicho i ulzoyla najwiekszy z nich na srodku Amuletu. Trysnelo swiatlo. Swiatynia zadrzala. Ze wszystkich stron zaczely z pisiem nadlatywac duchy, zjawy i zle wichry. Miotaly sie po komnacie, co chwile wpadajac na cos. A potem tarcza amuletu zalsnila mocniej i wszystkie zmory zniknely, wchloniete przez moc pradawnego talizmanu. Cenere polozyla na nim palce. Fala czerwonego swiatla poplynela po jej dloni. Zniknal kamien, lisia lapa pokryta gladka sierscia spoczywala na tarczy naszyjnika. Zniknal kamienny ogon pokryty kolcami, ustepujac miejsca dziewieciu dlugim kitom. Pysk zmniejszyl sie i wydluzyl.
- A wiec jestes Nine Tailsem...-szepnal Freedom.
- A wiec Amulet przywraca zycie i zdejmuje klatwy...-mruknela lisica.
Fala zniknela. Nine tailska juz miala zdjac reke z tarczy, gdy piersien swiatla znow zaczal po niej plynac. Palce wydluzyly sie, zniknelo futro. Pysk zamienil sie w twarz, oczy powiekszyly. Zostal jeden ogon. I oto w sali nie stala juz lisica, a dziewczyna ubrana w obcisle ubranie, o ciemnym ogonie.

Cenere upadła na kolana.
- Jestem... czlowiekiem. A wiec Amulet pokonal moc lisiego Szamana... Nigdy nie pomyslalabym... Koniec ze zlem... Zabijaniem... Terrorem... Za wiele pzez nei stracilam... Moze odnajde Druzyne, przylacze sie... Bede im pomagac....-szeptala. Nagle zaczela ciezko oddychac. Jej zrenice rozszerzyly sie, a swiatlo magmy plynacej w potokach w Swiatyni oswietlilo szczupla sylwetke. Zniknela dawna buntownicza, silna Cenere. Cos sie z nia dzialo. Podparla sie dlonmi o podloge, nie mogac zlapac powietrza. Nagle jej twraz przybrala kamienny wyraz. Zadrzala. Upadla twarza na podloge. Usmiechnela sie cieplo. Jej klatka piersiowa przestala sie poruszac.
Cenere nie byla zbyt poraniona. Zaplacila jednak wysoka cene za zdjecie klatwy i za to, co zrobila przez cale zycie. Najwyzsza cene. Wysilek jaki wlozyla w pokonanie Straznika, byl zbyt duzy dla majestatycznej, kamiennej bestii. Wbrew temu, co mowiono, Amulet nie byl dobry. Byl swego rodzaju puszka Pandory, sercem calego zla kryjacego sie w Inferno. Dziewczyna nieswiadomie zamknela w talizmanie mrok piekielnych ziem, uwalniajac wszystkie uwiezione w nim dusze. Takze swoja. Wraz ze slowami obwieszczajacymi pzrejscie na doba strone, pozbyla sie Przymierza Mroku. Tym samym pozbyla sie zarowno przywilejow, jak i rowniez zaplaty naleznej Przymierzu. Byla wolna.
Nieswiadomie spelnila swe przeznaczenie- poswiecenie.
Jej ciało zostało złożone na Ołtarzu. Amulet naotmiast zaginął i nikt wiecej o nim nie slyszał. Mowiono jednak, ze zostal ukryty w bezpiecznym miejscu, a jego nowym straznikiem stal sie pewien pol Behemoth. Inferno, uwolnione od zła i Chaosu, także zniknęło bez wieści. Możliwe, że stało się kolejnym poziomem Piekła. Nikt nie mówił tez o pewnej lisicy, która oswobodziła mityczne ziemie Chaosu. A może to i lepiej...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kaido
White Tiger Youkai



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Imperium Agatejskie

PostWysłany: Pią 23:00, 29 Gru 2006    Temat postu:

Veri siedziała skulona za beczką, stanowiąca część ładunku bezładnie porozstawianego po całym pokładzie statku. Na twarzy dziewczynki można było dostrzec niezwykłe skupienie. W bezruchu obserwowała swoją ofiarę, podłużny kształt błyszczący w świetle zachodzącego słońca.
Zawsze od zawietrznej, powtarzała Kaido.
Bez litości, zaznaczał Samael.
Chrzanić estetykę pracy, dodawał tata.

Ofiara drżała niespokojnie, szukając drogi ucieczki. Ale ucieczki nie było.
Jesteś mój.
Veri delikatnie oparła dłoń na pokrytych kurzem deskach. Szykowała się do skoku.

*******

- Veri, czy ty się aby czasem nie nudzisz?
Kaido podparła głowę ręką i patrzyła, jak mała z głośnym "Aaawr!" wgryza się w jej ogon.
Dziewczynka popatrzyła na nią władczo. Dziś nie nazywa się Veri. Dziś jest Wielką Łowczynią. I Wielka Łowczyni jest wręcz zdziwiona tym, że owa istota, która własnie do niej przemawia, nie jest w stanie zroumieć tak prostego mechanizmu.
Kaido jest częścią Ogona.
Nie odwrotnie.
Skoro Ogon został unicestwiony (w pięknym stylu), oznacza to, że...
- Nie żyjesz. - poinformowała demonicę z kamienną twarzą, pełna dumy.
-... aa. - Kaido westchnęła i zapatrzyła się w horyzont ze swojego miejsca przy burcie.
Veri najwyraźniej wybrała kiepski moment na zabawę. Popatrzyła na demonicę tym słynnym wzrokiem, od którego nie da się uciec.
- Nie nie, nic się nie stało! - Dziewczyna pogłaskała ją po głowie. - Jestem po prostu zmęczona...
- W takim razie idź spać.
- ... Nie mogę...

*******

Wymiękł. Sternik wymiękł.
Kaido z przerażeniem stwierdziła, że otacza ją czarna otchłań. Tak dobrze jej znana, zimna pustka, anty-światło. Nie wiedziała tylko, czy zasnęła dlatego, że sternik przestał wygwizdywać swoje bezskładne melodie, czy może jej mózg nie mógł już ich znieść.
Co było dosć zrozumiałe, zważając na talent muzyczny młodzieńca.
- Fuch! - prychnęła demonica, gwałtownie siadając po turecku. - Dlaczego nie może mi się przyśnić coś innego? Albo ktoś. Auuugh....
Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w pustkę. Była zła na samą siebie. Boję się własnych snów, pomyślała. Kto normalny boi się...
Właśnie. Normalny.
Kaido poczuła, jak serce wraz z innymi organami spływa jej do żołądka. Przeszył ją niewyobrażalny chłód.
Czy uważasz się za normalną?
Kain wyłonił się z pustki za plecami demonicy i położył brodę na jej ramieniu. Kaido drgnęła.
Mała, nieświadoma niczego pomyłka bogów. Naiwnie kochające marnotrawstwo przestrzeni. Ale nie martw się. Ja ci pomogę.
Postać objęła ją mocno. Kaido słyszała, jak jej ogon młóci pustkę za nimi.
Pokażemy im. - szepnęła jej do ucha. - A potem...
Demonica usłyszała myśli Kaina.
Wrzasnęła.

*******

Veri siedziała demonicy na brzuchu z wyciągnięta wysoko dłonią. Była skłonna uderzyć ją w twarz trzeci raz, byle tylko przestała sie trząść.
Kaido powoli otworzyła oczy...
- Co się...
*trzask!*
- Aj! Przepraszam! - szepnęła dziewczynka.
- Nic się nie stało. Dziękuję.... Au. - dodała po chwili.
- Miałaś nie spać! I cicho bądź! - Veri zatkała jej usta dłonią.
- Aue ffrafe...
Błysk. Potworny wrzask. I przenikliwy chłód.
Źrenice Kaido zwężyły się mimowolnie.
Demonica powoli odwróciła się w stronę masztu i spojrzała w górę.
- Znowu przyszedł - oznajmił ledwie słyszalny szept dziewczynki. - Widzisz go?
- Kaido wbiła wzrok w ciemność. Coś... ktoś przebiegł po poziomej belce masztu i wsiąkł w scenerię.
- Veri...? - tygrysica nie poznała swojego głosu. Był nienaturalnie wysoki.
Dziewczynka wyminęła ją i zadarła głowę do góry.
- Nie widzę go... dobrze się chowa. Poszedł już sobie. Szkoda.
Kaido obróciła Veri ku sobie i spojrzała jej w oczy.
- Mówisz to tak jakby to było coś zwyczajnego. To jest statek, Veri, nikt nie może przychodzic sobie codziennie i...
Nagle w polu widzenia demonicy pojawiła się głowa Pand, która zwisała ze schodów nad nimi. Veri zachichotała, a Kaido podskoczyła.
- Och, to ty, Pand. Wybacz, z tego wszystkiego przestałam...
- Z czego wszystkiego? - półkocica uśmiechnęła się do Kaido, która nagle wrzasnęła.
Skrzynka z tanim bimbrem przeleciała im między głowami i roztrzaskała się o kant burty.

*******

Kaido wskoczyła na mostek z Veri pod pachą. Słyszała, jak z tyłu Pand paruje ataki Rod. Tygrysica zmierzyła sternika nienawistnym spojrzeniem. Stała tu z najwyższymi oporami, jednakże a) nie miała zbyt wiele czasu na zastanowienie się, b) nie znalazła nikogo wolnego w pobliżu, c) Rod w takim stanie najwyraźniej nie prowadziła negocjacji co do granicy wieku swoich ofiar. Kaido postawiła Veri na deskach.
- Jeśli jej nie przypilnujesz to wsadzę ci ten kołowrotek w...
Reszta zdania utonęła w warkocie dobiegającym zza pleców demonicy. Kaido odwróciła się błyskawicznie i tknięta nieznanym uczuciem (prawdopodobnie mieszaniną paniki i instynktu macierzyńskiego) próbowała przeskoczyć nad Rodezją. I akcja zatrzymała się na "próbowała", ponieważ wilkołaczka jednym celnym ciosem posłała demonicę dwa metry w górę i sześć do przodu, koniec końców Kaido wylądowała na niższym pokładzie a sternik do końca życia mógł pochwalić się tym, że znał osobiście latającego tygrysa.
Demonica wyłoniła się spomiędzy beczek.
- Tego... już za wiele - sapnęła, zakasając rękawy.
Była zmęczona i zła. Gorzej - zła to za mało powiedziane w tym przypadku.
Spojrzała na zasapaną Pand. Półkocica zaprezentowała wspaniały pokaz zwinności i opanowania.
Potem spojrzała na Rod, której tu i ówdzie przybyło trochę futra.
- Przykro mi skarbie, ja nie mam siły na balet - warknęła Kaido, po czym rzuciła się na wilkołaczkę.
Czy to zaskoczenie, a może to pewna siebie i wojownicza postawa Rod sprawiła, że wilkołaczka nie ruszyła się z miejsca. Wynikiem tego było mocne grzmotnięcie w okolicach pyska.
Rod zachwiała się na łapach i runęła na brzuch. Pand wytrzeszczyła oczy, a Kaido powstrzymała się od przekleństwa i wsadziła sobie pięść do ust.
Półkocica podbiegła do skaczącej na jednej nodze demonicy.
- Trzeba ją unieruchomić... ile mamy czasu do świtu?
- Około 4 godzin... - jęknęła Kaido, rozcierając sobie knykcie.
Pand przywlekła spomiędzy beczek sznur, którym unieruchomiła łapy Rod. Po chwili zaczęła rozglądać się dookoła. Tygrysica wychwyciła jej spojrzenie i wolną ręką podała jej swoją przepaskę, która wylądowała na pysku wilkołaczki.
- Gotowe - szepnęła Pand. - Tylko jeszcze czegoś mi tu brakuje...

*******

Avirail zatrzasnął z hukiem drzwi do swojej kajuty. Właśnie zobaczył na pokładzie coś, czego nie powinno tam być.
No cóż, przez cały wieczór upierał się, że kolacja była nieświeża. Ale kto by go tam słuchał...
Chłopiec pokręcił głową i wrócił do łóżka.

*******
- Pand?
- Hmm?
- Wiesz, nigdy wcześniej nie siedziałam na wilkołaku.
- Zawsze musi byc ten pierwszy raz...
- Ha - haa.

*******
Półkocica weszła na mostek, ponieważ Kaido była... ehm... zajęta. Jednak to, co tam zobaczyła, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania.
- Aaaaaauurrgh! ... Zabierzcie to ode mnie! - wrzasnął sternik, który wił się na deskach, walcząc pomiędzy przerażającą perspektywą pozostania z Veri a słowami kapitana, który niedalej jak dwa dni temu powiedział, że jeśli chłopak opuści mostek, spędzi najbliższe 3 dni na bocianim gnieździe nago.
Dziewczynka stała na palcach i próbowała pokręcić sterami.
- Tchórz. - rzuciła Pand, po czym wzięła Veri za rękę. - Steruj bo nas zabijesz. A wtedy cię znajdę. - rzuciła na odchodnym, po czym trąciła go czubkiem buta i odeszła.




Wieści z frontu:

Kruk: "Wzięła Veri za rękę"?? I Kaido na to pozwala?? ;D
Kaido: No wlasnie się biłam sama ze sobą... ale jako ze siedzę na Rod... xD

Pand, jesli cos nietentegest to pisz XD
Rod... nadal cię kocham, pamiętaj o tym XD *ściisk*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Sob 11:14, 30 Gru 2006    Temat postu:

Było południe. Wiatr igrał w wysokich trawach pewnej wyspy, a delikatne promienia Słońca oplatały drzewa. Na jednej z grubych gałęzi potężnego drzewska drzemała płytkim snem dziewczyna. Dość długie, białe włosy powiewały na wietrze. Właściwie tylko te włosy był w niej dziwne. W przeciwieństwie do większości stworzeń, które widziała w swoim życiu, nie miała rogów ani szponów. Nie była też wyposażona w kocie uszy czy ogon. Tym bardziej nie miała sierści.
Coś jednak było w niej dziwnego. Spała w jednej pozycji, nie drgnęła ani razu. Klatka piersiowa poruszała się w wolnym tempie, ale każdy, kto by na nią spojrzał wyczułby, że jest gotowa do skoku. No i nie spadała z gałęzi. A każdy normalny człowiek by to zrobił, gdyby spróbował uciąć sobie drzemkę na drzewie.
Dziwna istota uniosła powiekę, ukazując srebrzyste oko. Po chwili podniosła również drugą, przeciągnęła się i spojrzała w dół, śledząc czujnym wzrokiem jaszczurkę przemykającą się między drzewami. Dopiero, gdy gad znikł w wysokiej trawie, dziewczyna przechyliła się na bok i... spadła. Lecąc wykonała kilka dość akrobatycznych ruchów i wylądowała na czterech łapach. Podniosła się, otrzepała koszulę i zaczęła się skradać.
Szła pod wiatr, mierząc każdy krok. Miała lekko zgięty kark i poruszała się w dziwnej, wygiętej pozycji. Wyciągnęła szyję i przystanęła. Gwałtownie odwróciła głowę w prawo i przeszyła krzaki czujnym wzrokiem. Opadła na cztery łapy, zrobiła jeszcze ze dwa kroki... i nagle wybiła się z tylnych łap (które notabene zwierzęcych łap wcale nie przypominały), wyciągnęła do przodu ręce i wpadła prosto w krzaki. Po chwili wyszła z nich, ściskając w dłoniach jaszczurkę. Nie zwracając uwagi na rozpaczliwe próby ucieczki ofiary, chwyciła ją w zęby i... połknęła.
Wyprostowała się i jakby nigdy nic zwróciła swe kroki ku wybrzeżu. Siadła pod drzewem i wpatrując się w morze, zmrużyła oczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dracia
Cień



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Gildii

PostWysłany: Pon 10:20, 01 Sty 2007    Temat postu:

-O dług? Jaki dług?
-Kadawer zwany Krukiem uratował mi kiedyś życie. Chciałam zabić innego kadawera, a on namówił mnie, bym tego nie robiła. Inaczej skończyłabym w plasterkach. Albo jako kupka popiołów.-Dracia mówiła strasznie cicho. Midgardsorm zauważył, że bardzo schudła od czasu opuszczenia Gildii. Pczy skrytobójczyni były podkrążone. Wyglądała, że coś ciągle gryzą ją jakieś smutki.
-Potem zaniósł mnie do obozu, gdy ten drugi kadawer pogruchotał mi żebra i strzaskał zbroję z platynowych łusek.
Teraz gladiator zwany Scarro nie zabił mnie, choć mógł to zrobić. Chyba nawet chciał. Ale nie zrobił tego. Jakimś cudem....Pamiętał. Mam wobec niego wielki dług. Uratował mi życie. Gdyby nie on, już dawno byłabym martwa.
Sądzę,że mogłabyn nazwać go uznać za przyjaciela...Mogłabym? Nie, jestem pewna,że ja mogłabym go tak nazwać...
Ale czy on mnie? Nic nie pamięta. Nic. Tylko moją twarz..Nic.
Mistrzu...Ja nie potrafiłabym go zabić. Dlatego podarłam te plany.
-Wiesz,że takie rzeczy nie mogą przeszkadzać w wykonywaniu kontraktów. My też bardzo ci pomogliśmy. Mogłaś wylądować u Szwaczek*. Wyciągneliśmy cię z ulicy. Nauczyliśmy wielu rzeczy. Jak zabijać. Jak się bronić.Daliśmy ci schronienie. Nowy dom.
Midgardsorm wstał i zaczął gotować się do wyjścia.
-Wspominałaś kiedyś, jak Kruk zginął. Mówiłaś o tym,że brzegi przepaści zmieniły się w szkło. Mówiłaś też,że płomień, który spalił twojego ojca topił skałę...
Drzwi zatrzasneły się z hukiem. Dracia została sama.
***
Może? Nie nie mógł. Poradziłby sobie ze smokiem bez tego...zaklęcia. Poradziłby sobie nawet z jednym mieczem. Ale mimo to-.

Dracia zaklęła cicho. Midgardsorm wiedział, co robi. Teraz była zupełnie zdezorientowana. Wiedziała,że Kruk nie zabił, lecz dręczyły ją podejrzenia.
Dlaczego ten "odpowiedni moment" nie nadchodzi? Dlaczego? Dlaczego nie możemy wreszcie go zaatakować? Niech wreszcie poleje sie krew i wszystko się rozwiąże!
Albo niech wiatr rozwieje popioły...

-----
*Większość tutaj wie, o co chodzi, prawda?
W dzielnicach portowych jest wiele Szwaczek, lecz igla tylko jedna :]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dracia dnia Wto 12:55, 02 Sty 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freya
Lewiatan



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 714
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stare Czaple

PostWysłany: Wto 12:14, 02 Sty 2007    Temat postu:

Spokojny, ciepły wiatr delikatnie szarpał liście drzewa. Corwel przykucnięty na grubym konarze dębu wpatrywał się w migocące na niebie gwiazdy. W trawie cicho cykały cykady.
Ciszę nocy zakłócał tylko szelest przeżuwanej przez Viriona trawy. Czarny ogier nie robiąc sobie nic z delikatnego nastroju pochrząkiwał chrupiąc młode listki niskich gałęzi drzewa.
- Co dalej porabiamy przyjacielu?
Virion oczywiście nie przerwał pochłaniania liści.
- Ech....
Ponownie zapadła cisza.
Virion: Nienawiść i mrok czuję w tobie. Ciemną stroną Mocy podążasz ty.
Corwel: O_o? WTF?
Freya: CIĘCIE!!! Co to K** ma być!! Co jest k***! Nie ten skrypt! Nie ten skrypt! Viriun skup się, nie jesteś małym zielonym ludkiem. Jesteś koń! Duży czarny koń! I NIE GADASZ!!! Doba jeszcze raz. I żeby mi tu nie było gadki o ciemnej stronie mocy. Zrozumiano. Dobrze. CYKADY!!! GRAĆ!!!


Spokojny ciepły wiatr delikatnie szarpał liście drzewa. Corwel przykucnięty na grubym konarze dębu wpatrywał się w migocące na niebie gwiazdy. W trawie cicho cykały cykady.
Ciszę nocy zakłócał tylko szelest przeżuwanej przez Viriona trawy. Czarny ogier nie robiąc sobie nic z delikatnego nastroju pochrząkiwał chrupiąc młode listki niskich gałęzi drzewa.
....

*******************************************

Taaa, ja tylko chciałam taką nic nie znaczącą wstawkę wstawić żeby zaznaczyć wszystkim że ja żyję i niedługo zacznę pisać^^

Ten nagły przypływ mocy to efekt wczorajszego wieczoru z kanałem Canal+^^

Ja poczułem nagły przypływ ochoty, by usunąć większą część tego posta, ale nie mam do tego serca, Popoprawiam tylko błędy. Nawet ja się cieszę, że Freya wróciła XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kruk
Kadawer



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 387
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: siedziba szatanaXD

PostWysłany: Nie 14:34, 07 Sty 2007    Temat postu:

Scarro siedział na brzegu łóżka w swojej komnacie, patrząc na włos, który znalazł przy ścianie. Niedawno stała tam nastająca na jego życie skrytobójczyni, ale on, rzucając w nią sztyletami, nie zabił jej. Nie mógł, jego dziwny, małomówny przyjaciel mu nie pozwolił, a w dodatku Scarro miał wrażenie, że zna tą dziewczynę. Nagły przebłysk pamięci zaatakował go z siłą pioruna i rzucił nim na podłogę. Znajome twarze, imiona przebiegły przez jego myśli.
-Kaido, Samael, Dracia… Veri…
Nagle usłyszał ruch, co oznaczało, że milczący kadawer wrócił.
-Co? Też ci się wydaje, że powinienem ją wypytać, o co w tym wszystkim chodzi? Że co? Ona mnie zna?? Mogłeś mi to powiedzieć zanim o mały włos jej nie zabiłem! Hm, w gruncie rzeczy masz rację. Dobra, idziemy tam. Będzie trudno? E, tam. Na pewno nie będzie mi miała tego za złe, przecież jej nie zabiłem, co nie?

***

Gildia Skrytobójców była drugą najmniej szanowaną z gildii, a zarazem drugą pod względem popularności usług. Pierwsze miejsce w obu kategoriach zabójcy musieli odstąpić szwaczkom. Siedziba Gildii, w której obecnie znajdowała się Dracia i kilku innych asasynów nie była ani duża, ani luksusowa, nie miała nawet jakichś specjalnych zabezpieczeń, przecież nikt normalny nie napadnie na zabójców. Scarro podzielał ten pogląd i był wdzięczny jego rozprzestrzenieniu, bo ułatwiało mu to dotarcie do osoby, która miała dla niego ważne informacje. Był tylko jeden wartownik, w dodatku załatwiał właśnie na ścianę niezwykle istotną potrzebę. Scarro podkradł się do niego i kopnął go w tył głowy, a dzięki temu, że nie cofnął nogi, głowa skrytobójcy najpierw spotkała się z jego butem, potem ze murem, a następnie ponownie uderzyła w but gladiatora. To zdecydowanie wystarczyło.
Z paskudnym uśmiechem na ustach Czempion wszedł do Gildii frontowym wejściem, na bezczelnego. Tak, jak się tego spodziewał, nikogo nie było w głównym holu, więc poszedł za głosem intuicji, który po chwili zaprowadził go przed okute żelazem drzwi. Milczący przyjaciel gladiatora wszedł do pomieszczenia jako pierwszy, kneblując Dracię, tak na wszelki wypadek. Scarro wszedł i zobaczył zabójczynię siłującą się z czymś, czego nie mogła zobaczyć. Był to specyficzny widok. Nagle zobaczyła przed sobą jego i zrezygnowała z walki.
-Jesteś Dracia, prawda? Jeśli będziesz cicho, to bardzo ułatwi to życie nam obojgu, rozumiesz? Chcę tylko pogadać, nie mam zamiaru cię zabijać, o ile będziesz cicho i mi pomożesz.
Milczący kadawer powoli zwolnił uścisk, co zabójczyni przyjęła z odczuwalną ulgą.
-Mam tylko dwa krzesła, więc….
-Dwa wystarczą w zupełności.-Przerwał jej Scarro, siadając na jednym z nich i podsuwając swojemu niewidocznemu przyjacielowi drugie. Obaj zaczęli się na bujać w identyczny sposób.
-Dobrze wiedzieć, że chociaż humor masz taki sam, jak zawsze…
-Co to znaczy, „jak zawsze”? To jakaś figura retoryczna?
-Nie rozumiem, o co ci chodzi…
-Dobra, przejdę do rzeczy. Skąd mnie znasz?
-Co?
-Chyba mówię wyraźnie, prawda? Znasz mnie, a ja pamiętam twoją twarz i imię.
-Twarz i imię? Stroisz sobie ze mnie żarty?
-A wyglądam, jakbym to robił?
-Kiedy podróżowaliśmy razem, rzadko kiedy z kogoś nie kpiłeś.
-Co? Podróżowaliśmy razem?
-Czy ty aby nie udajesz?
-Dracia…
-Dobra, wierzę ci.
-To, kim ja do cholery jestem? Co się ze mną stało?
-Jesteś kadawerem…
-Tak, wiem, twoi przyjaciele po fachu mnie już uświadomili.
-…którego nazywają Kruk.
-Kruk?
-Tak.
-Mam na imię Kruk? Trochę dziwne imię, nie sądzisz? Może dla odmiany ty ze mnie kpisz?
-Hm, nie powiedziałam, że masz na imię Kruk. Mówiłam, że tak cię nazywają.
-Wobec tego, jak się nazywam?
-Hm, nie wiem, wydaje mi się, że kiedyś słyszałam, jak ktoś powiedział o tobie hm, …
-No?
-Ravael?
-Ravael?
-Tak.
-To wyjaśnia, dlaczego nazywają mnie Kruk.
-To znaczy?
-W wolnym tłumaczeniu oznacza to „duży ptak o czarnych skrzydłach”. Nieważne. Skąd mnie znasz?
-Podróżowałeś razem z drużyną, do której należę, to znaczy należałam.
-Nic nie pamiętam na ten temat. Były tam osoby o takich imionach, jak Samael, Kaido, albo Veri?
-Tak, ich też nie pamiętasz?
-Nic nie pamiętam. Kilka tygodni temu szedłem przez pustynię i znalazł mnie jakiś elf. Byłem cały w ranach, on mnie wyleczył, a potem po kilku przygodach znalazłem się tu, na Arenie. Od tej pory twoi znajomi zaczęli regularnie użyźniać mój ogródek. No i spotkałem jego-kadawer machnął ręką w kierunku bujającego się krzesła.
-To on tak wystraszył Zaitha?
-Masz na myśli tego skrytobójcę, któremu pozwoliłem uciec? Tak, to on.
-Ja też go nie widzę. Jest jakiś sposób, żeby go zobaczyć?
Kruk jakby słuchał kogoś, a następnie powiedział:
-On mówi, że tak. Złap mnie za rękę.
Dracia wykonała polecenie i spojrzała na puste krzesło, które, ku jej zdziwieniu, nie było wcale puste. Kiwał się na nim ktoś, kto wyglądał niemal identycznie, jak Kruk, ale miał całkowicie czerwone oczy. Dracia przez chwilę zastanawiała się, gdzie widziała takie oczy.
Macki. Śmierć. Kaido. Kruk. Maeglin.
-Kain!- Wrzasnęła nagle zabójczyni.
-Cicho, durna, bo załatwisz nam towarzystwo!
-Przepraszam, Kruk. To jest twój Kain! Jak to możliwe?
-Jaki Kain? O co chodzi? Czego znowu nie pamiętam?
-Znamię Kaina. Masz je…
-Masz na myśli tą dziwną bliznę? To jest to Znamię?
-Tak, tylko jest całe czarne, a zawsze było czerwone. Kiedy go używałeś, to czasem zmieniałeś się właśnie w Kaina. Widziałam to kilka razy. Ale teraz on żyje poza tobą, a kiedyś mówiłeś, że on jest częścią ciebie, że nie może bez ciebie istnieć. A teraz opuścił twoje ciało, w dodatku ma coś, jakby własną postać. To nie jest normalne!
-Brawo, panno zabójczyni.
-On może mówić?
-Nie wiem, rzadko kiedy mówił sam do kogokolwiek poza mną. Ale to nie znaczy, że nie mógł.
-Dziękuję za uznanie Kruk. Twoja przyjaciółka ma rację. To nie jest normalne. Ja oddzieliłem się od ciebie, ty ode mnie. Ty nie masz mojej mocy, ani pamięci, ja nie mam żywiciela. Nie mogę nawet zbyt długo przebywać z dala od ciebie, bo słabnę. Mam za to kilka innych możliwości, ale one są bardzo męczące.
-Ale jak w ogóle się rozdzieliliśmy?
-Walczyłeś z Hrafn…
-Z kim?
-Z demonem. Zabiłeś go używając jakiegoś zaklęcia Kaina, ale potem klif, z którego spadłeś w przepaść razem z nią, wyleciał w powietrze, mało nas nie zabijając. Byliśmy pewni, że umarłeś!
-Bo umarł.
-To dlaczego nie jestem teraz w niebie, piekle lub Krainie Wiecznej Ironii?
Dracia, słuchając odpowiedzi Kaina była w głębokim szoku. On, czyste wcielenie nienawiści, jąka się?
-Ja… no tak do końca, to nie mam pojęcia.
-Nie masz pojęcia? Chyba żartujesz!
-Uwierz mi, że chciałbym. Po prostu spotkałeś się ze Śmiercią, ale on cię nie zabrał.
-Chcesz mi powiedzieć, że oszukałem Śmierć? Tego wielkiego gościa z kosą, który mówi TAKIM GŁOSEM? Oszukałem go?
Tym razem u Kaina można było usłyszeć coś, jakby tłumiony śmiech.
-Hm, nie nazwałbym tego w ten sposób. Po prostu niemożliwie go zwyzywałeś, a potem sobie poszedłeś.
Dracia i Kruk krzyknęli razem:
-Co?
Skrytobójczyni przez chwilę patrzyła na Kruka, a potem dodała z lekkim uśmiechem:
-Wiedziałam, że twoje imię mogłoby być synonimem niewyparzonego języka, ale żeby aż tak?
-Przezabawna uwaga, Dracia. Kain, jak mogę cię odzyskać?
-Ktoś musi ci mnie, hm... przekazać?
-Ale oczywiście to nie może być zwykła osoba, tylko jakaś niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, którą muszę znaleźć, a z sobie tylko znanych powodów mieszka na końcu świata, za ostatnią górą, w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży?
-Zdanie poprawne do połowy. To musi być kainita, tak jak ty, więc twoja niedoszła zabójczyni, a obecna przyjaciółka się nie nadaje, choć na pewno chętnie by to zrobiła, żeby odzyskać nieco twojego szacunku. Odpowiednim kainitą, a w zasadzie kainitką, jest Kaido, która zapewne zgodziłaby się z twoimi komplementami, gdyby tylko tu była.
-Czyli musimy tylko się dostać do Kaido?
-W gruncie rzeczy tak.
-Hm, to gdzie jest haczyk?

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dracia
Cień



Dołączył: 21 Sty 2006
Posty: 351
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Gildii

PostWysłany: Pon 15:38, 08 Sty 2007    Temat postu:

Dracia siedziała na łóżku i rozpamiętywała słowa Mistrza. Choć nie było to przyjemne, nie mogła przestać. Nie mogła przecież spytać o to Kruka...
Nie będzie pamiętał, i zabije mnie. Jestem skrytobójczynią.
Nagle drzwi do jej pokoju uchyliły się lekko. Dracia westchnęła cichutko. Od czasu, gdy wróciła do Gildii, jej przyjaciele z Rady przychodzili do niej średnio pięć razy dziennie, by poklepać ją po plecach i pocieszyć.
Dracia, wróciłaś. Powinnaś się cieszyć. Masz cudowny kontrakt, zdobędziesz pieniądze, sławę...Nigdy nie płacono tyle za pojedyńczy cel.
Ale mimo połączonych sił Mistrza i Gildii Dracia wciąż siedziała w pokoju o plotła jakieś bzdury,że tego człowieka nie inhumuje.
Drzwi uchyliły się lekko, lecz żadna głowa nie wsuneła się do pokoju. W szparze było tylko powietrze. po chwili Dracia usłyszała cichy szelest, łóżko skrzypnęło cicho i coś unieruchomiło ją w mocnym uścisku i zakneblowało usta. Skrytobójczyni spróbowała się wyrwać, ale ta istota była silna.
Po chwili usłyszała kroki, i ktoś wszedł do pokoju.
Kruk.
***
Dracia nadal siedziała na posłaniu, ale teraz była wolna.. Przed nią stały dwa krzesła.Jedno zajmował Kruk. Choć nie nosił stroju, do jakiego przywykła, i miał więcej blizn, to Dracia była pewna, że to on.Drugie krzesło też w pewnym sensie było przez niego zajęte-siedział na nim jego Kain. Odłączony od Kruka przyjął jego formę, różniącą się od pierwowzoru szkarłatnymi oczami. Jedyną osobą, która go widziała, był sam kadawer...Który pozwolił Dracii go zobaczyć. Widok był całkiem ciekawy.
Oba krzesła stukały o podłogę w tym samym rytmie.
Stuk..Stuk..Stuk...
Przez ostatni kwadrans Dracia odpowiedziała na irytująco dużą ilość pytań różnych rodzajów: filozoficznych("Kim ja do cholery jestem?"), policyjnych ("Były tam osoby o takich imionach jak Kaido, Samael czy Veri?") ale w większości krótkich ("No?").
-Hm, to gdzie jest haczyk?
-O ile mi wiadomo, w tej chwili Kaido znajduje się na pewnym statku na pełnym morzu.
-I co? Mam wsiąść na jakąś łajbę i jej poszukać?
-Nie, ona tu płynie.Dostali informację,że tu jesteś, i teraz chcą cię odszukać. Masz szczęście. Dużo szczęścia. Wystarczy,że trochę poczekasz.
-Wspominałaś o tym,że podróżowałaś z nimi. Dlaczego nie jesteś tutaj razem z nimi? Co się stało?
-Uh... Pamiętasz, jak opowiadałam o tym, kto cię zabił?
-Hrafn, demon.
-Dobrze pamiętasz. Tak więc...Zabiłeś jej cielesną powłokę, ale sama istota demona pozostała, wściekła na ciebie za to,że zabrałeś jej ciało. I... Znalazła mnie. Byłam osłabiona po chorobie... Majaczyłam... Chyba mój umysł nie mógł bronić się tak, jak zwykle.
-Opętała cię?
Dracia skinęła głową, i odpowiedziała, bardzo cicho:
-Tak... I...Miałam zabić Veri.
-Znam to imię. Do kogo należy?
-Do twojej córki. Pamiętam tylko tyle,że nie udało mi się jej zabić. A potem obudziłam się w morzu przy kwaterze głównej Gildii.
-Mam...córkę? Naprawdę?
-Tak. I uprzedzając twoje pytanie- nie ze mną. Jej mamą jest niejaka Geen. Pewnego dnia przyszła do gospody, nawrzeszczała na ciebie i zostawiła ci Veri.
-No dobrze. No to w takim razie może zapytam o resztę. Kim jest Samael?
-Innym kadawerem i Kainitą, twoim przyjacielem. Hm... Nie znam go zbyt dobrze. Kiedyś chciał mnie zabić, a ty mi pomogłeś. Kiedy ktoś chce cię zabić, to potem raczej nie masz ochoty z nim rozmawiać. Aha, i jeszcze zabił posłańca, przez co od pewnego czasu atakowali cię skrytobójcy z Gildii.
-Posłańca?
-Midgardsorm, Mistrz Gildii wysłał do mnie list z zapytaniem,czy naprawdę jesteś aż tak niebezpieczny, i czy w związku z tym opłaca im się atakować cię. Odpowiedziałam,że nie, ale posłaniec był łasy na ten milion, który chcą za twoja głowę,i zaatakował Samaela, który jest dość do ciebie podobny. Efekty tego spoczywają w twoim ogródku, jak sądzę.
-Skąd wiesz-?
-Znikają skrytobójcy, a w twoim ogródku ziemia jest świeżo skopana, choć
nigdy nie przejawiałeś pasji ogrodniczych...
-No dobrze...A Kaido?
-To też Kainitka, biały tygrysi demon. Moja i twoja przyjaciółka. Bardzo cię lubi. Opiekuje się Veri...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pandunia
Półkocica



Dołączył: 29 Maj 2006
Posty: 710
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...

PostWysłany: Czw 17:34, 18 Sty 2007    Temat postu:

Pand wzięła Veri za rękę i razem ruszyły w stronę wilkołaczki, leżącej na ziemi. Siedząca na Rod Kaido pomachała do nich. Veri odmachała, podeszła do Rod i pociągnęła za ucho.
Kaido odciągnęła dziewczynkę od wilkołaka, a Pand tymczasem oceniała straty.
-No cóż, poszło parę beczek z rumem. Sam alkohol właściwie. Rod się na to uparła czy jak?
Kaido parsknęła śmiechem.
-Wilkołaki chyba są zwabiane przez ten zapach.
Słońce zaczynało już wschodzic. Jego pierwsze promienie prześwitywały już przez chmury. Kaido z niepokojem spoglądała na Rod.
-Mam nadzieję, że ona wreszcie się wybudzi. Już drugi raz ujarzmiac jej nie będę...
-W końcu wstaje świt. - powiedziała Pand. Nagle dopadła do burty i wytężyła wzrok.
-Hej, Kaido. Czy mi się wydaje, czy to jakiś ląd, tam przed nami...
Tygrysica stanęła obok Pand, po czym kiwnęła głową.
-Tak, to wyspa. Czyli wreszcie...
-...gdzieś dopłynęliśmy. - uśmiechnęła się Pand, obserwując zbliżający się ląd.


***
No cóż, trzeba było jakoś ruszyc tą akcję. :P Ja wiem, że to krótki pościk, ale chciałam tylko, żeby nasz jakże śliczny stateczek pojawił się w ogóle w okolicach tej wyspy. ^^;
Kaido, jak cos nie pasuje, to pisz - zaraz poprawimy! ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kruk
Kadawer



Dołączył: 16 Lut 2006
Posty: 387
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: siedziba szatanaXD

PostWysłany: Pią 14:33, 19 Sty 2007    Temat postu:

Scarro siedział na brzegu łóżka w swojej komnacie, patrząc na włos, który znalazł przy ścianie. Niedawno stała tam nastająca na jego życie skrytobójczyni, ale on, rzucając w nią sztyletami, nie zabił jej. Nie mógł, jego dziwny, małomówny przyjaciel mu nie pozwolił, a w dodatku Scarro miał wrażenie, że zna tą dziewczynę. Nagły przebłysk pamięci zaatakował go z siłą pioruna i rzucił nim na podłogę. Znajome twarze, imiona przebiegły przez jego myśli.
-Kaido, Samael, Dracia… Veri…
Nagle usłyszał ruch, co oznaczało, że milczący kadawer wrócił.
-Co? Też ci się wydaje, że powinienem ją wypytać, o co w tym wszystkim chodzi? Że co? Ona mnie zna?? Mogłeś mi to powiedzieć zanim o mały włos jej nie zabiłem! Hm, w gruncie rzeczy masz rację. Dobra, idziemy tam. Będzie trudno? E, tam. Na pewno nie będzie mi miała tego za złe, przecież jej nie zabiłem, co nie?

***

Gildia Skrytobójców była drugą najmniej szanowaną z gildii, a zarazem drugą pod względem popularności usług. Pierwsze miejsce w obu kategoriach zabójcy musieli odstąpić szwaczkom. Siedziba Gildii, w której obecnie znajdowała się Dracia i kilku innych asasynów, nie była ani duża, ani luksusowa, nie miała nawet jakichś specjalnych zabezpieczeń, przecież nikt normalny nie napadnie na zabójców. Scarro podzielał ten pogląd i był wdzięczny jego rozprzestrzenieniu, bo ułatwiało mu to dotarcie do osoby, która miała dla niego ważne informacje. Był tylko jeden wartownik, w dodatku załatwiał właśnie na ścianę niezwykle istotną potrzebę. Scarro podkradł się do niego i kopnął go w tył głowy, a dzięki temu, że nie cofnął nogi, głowa skrytobójcy najpierw spotkała się z jego butem, potem z murem, a następnie ponownie uderzyła w but gladiatora. To zdecydowanie wystarczyło.
Z paskudnym uśmiechem na ustach Czempion wszedł do Gildii frontowym wejściem, na bezczelnego. Tak, jak się tego spodziewał, nikogo nie było w głównym holu, więc poszedł za głosem intuicji, który po chwili zaprowadził go przed okute żelazem drzwi. Milczący przyjaciel gladiatora wszedł do pomieszczenia jako pierwszy, kneblując Dracię, tak na wszelki wypadek. Scarro wszedł i zobaczył zabójczynię siłującą się z czymś, czego nie mogła zobaczyć. Był to specyficzny widok. Nagle zobaczyła przed sobą jego i zrezygnowała z walki.
-Jesteś Dracia, prawda? Jeśli będziesz cicho, to bardzo ułatwi to życie nam obojgu, rozumiesz? Chcę tylko pogadać, nie mam zamiaru cię zabijać, o ile będziesz cicho i mi pomożesz.
Milczący kadawer powoli zwolnił uścisk, co zabójczyni przyjęła z odczuwalną ulgą.
-Mam tylko dwa krzesła, więc….
-Dwa wystarczą w zupełności.-Przerwał jej Scarro, siadając na jednym z nich i podsuwając swojemu niewidocznemu przyjacielowi drugie. Obaj zaczęli się na bujać w identyczny sposób.
-Dobrze wiedzieć, że chociaż humor masz taki sam, jak zawsze…
-Co to znaczy, „jak zawsze”? To jakaś figura retoryczna?
-Nie rozumiem, o co ci chodzi…
-Dobra, przejdę do rzeczy. Skąd mnie znasz?
-Co?
-Chyba mówię wyraźnie, prawda? Znasz mnie, a ja pamiętam twoją twarz i imię.
-Twarz i imię? Stroisz sobie ze mnie żarty?
-A wyglądam, jakbym to robił?
-Kiedy podróżowaliśmy razem, rzadko kiedy z kogoś nie kpiłeś.
-Co? Podróżowaliśmy razem?
-Czy ty aby nie udajesz?
-Dracia…
-Dobra, wierzę ci.
-To, kim ja do cholery jestem? Co się ze mną stało?
-Jesteś kadawerem…
-Tak, wiem, twoi przyjaciele po fachu mnie już uświadomili.
-…którego nazywają Kruk.
-Kruk?
-Tak.
-Mam na imię Kruk? Trochę dziwne imię, nie sądzisz? Może dla odmiany ty ze mnie kpisz?
-Hm, nie powiedziałam, że masz na imię Kruk. Mówiłam, że tak cię nazywają.
-Wobec tego, jak się nazywam?
-Hm, nie wiem, wydaje mi się, że kiedyś słyszałam, jak ktoś powiedział o tobie hm, …
-No?
-Ravael?
-Ravael?
-Tak.
-To wyjaśnia, dlaczego nazywają mnie Kruk.
-To znaczy?
-W wolnym tłumaczeniu oznacza to „duży ptak o czarnych skrzydłach”. Nieważne. Skąd mnie znasz?
-Podróżowałeś razem z drużyną, do której należę, to znaczy należałam.
-Nic nie pamiętam na ten temat. Były tam osoby o takich imionach, jak Samael, Kaido, albo Veri?
-Tak, ich też nie pamiętasz?
-Nic nie pamiętam. Kilka tygodni temu szedłem przez pustynię i znalazł mnie jakiś elf. Byłem cały w ranach, on mnie wyleczył, a potem po kilku przygodach znalazłem się tu, na Arenie. Od tej pory twoi znajomi zaczęli regularnie użyźniać mój ogródek. No i spotkałem jego-kadawer machnął ręką w kierunku bujającego się krzesła.
-To on tak wystraszył Zaitha?
-Masz na myśli tego skrytobójcę, któremu pozwoliłem uciec? Tak, to on.
-Ja też go nie widzę. Jest jakiś sposób, żeby go zobaczyć?
Kruk jakby słuchał kogoś, a następnie powiedział:
-On mówi, że tak. Złap mnie za rękę.
Dracia wykonała polecenie i spojrzała na puste krzesło, które, ku jej zdziwieniu, nie było wcale puste. Kiwał się na nim ktoś, kto wyglądał niemal identycznie, jak Kruk, ale miał całkowicie czerwone oczy. Dracia przez chwilę zastanawiała się, gdzie widziała takie oczy.
Macki. Śmierć. Kaido. Kruk. Maeglin.
-Kain!- Wrzasnęła nagle zabójczyni.
-Cicho, durna, bo załatwisz nam towarzystwo!
-Przepraszam, Kruk. To jest twój Kain! Jak to możliwe?
-Jaki Kain? O co chodzi? Czego znowu nie pamiętam?
-Znamię Kaina. Masz je…
-Masz na myśli tą dziwną bliznę? To jest to Znamię?
-Tak, tylko jest całe czarne, a zawsze było czerwone. Kiedy go używałeś, to czasem zmieniałeś się właśnie w Kaina. Widziałam to kilka razy. Ale teraz on żyje poza tobą, a kiedyś mówiłeś, że on jest częścią ciebie, że nie może bez ciebie istnieć. A teraz opuścił twoje ciało, w dodatku ma coś, jakby własną postać. To nie jest normalne!
-Brawo, panno zabójczyni.
-On może mówić?
-Nie wiem, rzadko kiedy mówił sam do kogokolwiek poza mną. Ale to nie znaczy, że nie mógł.
-Dziękuję za uznanie Kruk. Twoja przyjaciółka ma rację. To nie jest normalne. Ja oddzieliłem się od ciebie, ty ode mnie. Ty nie masz mojej mocy, ani pamięci, ja nie mam żywiciela. Nie mogę nawet zbyt długo przebywać z dala od ciebie, bo słabnę. Mam za to kilka innych możliwości, ale one są bardzo męczące.
-Ale jak w ogóle się rozdzieliliśmy?
-Walczyłeś z Hrafn…
-Z kim?
-Z demonem. Zabiłeś go używając jakiegoś zaklęcia Kaina, ale potem klif, z którego spadłeś w przepaść razem z nią, wyleciał w powietrze, mało nas nie zabijając. Byliśmy pewni, że umarłeś!
-Bo umarł.
-To dlaczego nie jestem teraz w niebie, piekle lub Krainie Wiecznej Ironii?
Dracia, słuchając odpowiedzi Kaina była w głębokim szoku. On, czyste wcielenie nienawiści, jąka się?
-Ja… no tak do końca, to nie mam pojęcia.
-Nie masz pojęcia? Chyba żartujesz!
-Uwierz mi, że chciałbym. Po prostu spotkałeś się ze Śmiercią, ale on cię nie zabrał.
-Chcesz mi powiedzieć, że oszukałem Śmierć? Tego wielkiego gościa z kosą, który mówi TAKIM GŁOSEM? Oszukałem go?
Tym razem u Kaina można było usłyszeć coś, jakby tłumiony śmiech.
-Hm, nie nazwałbym tego w ten sposób. Po prostu niemożliwie go zwyzywałeś, a potem sobie poszedłeś.
Dracia i Kruk krzyknęli razem:
-Co?
Skrytobójczyni przez chwilę patrzyła na Kruka, a potem dodała z lekkim uśmiechem:
-Wiedziałam, że twoje imię mogłoby być synonimem niewyparzonego języka, ale żeby aż tak?
-Przezabawna uwaga, Dracia. Kain, jak mogę cię odzyskać?
-Ktoś musi ci mnie, hm... przekazać?
-Ale oczywiście to nie może być zwykła osoba, tylko jakaś niesamowita i jedyna w swoim rodzaju, którą muszę znaleźć, a z sobie tylko znanych powodów mieszka na końcu świata, za ostatnią górą, w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży?
-Zdanie poprawne do połowy. To musi być kainita, tak jak ty, więc twoja niedoszła zabójczyni, a obecna przyjaciółka się nie nadaje, choć na pewno chętnie by to zrobiła, żeby odzyskać nieco twojego szacunku. Odpowiednim kainitą, a w zasadzie kainitką, jest Kaido, która zapewne zgodziłaby się z twoimi komplementami, gdyby tylko tu była.
-Czyli musimy tylko się dostać do Kaido?
-W gruncie rzeczy tak.
-Hm, to gdzie jest haczyk?

***


-Hm, to gdzie jest haczyk?
Filozoficzne pytanie Kruka zadawał sobie teraz Zaith. Był związany, zakneblowany niezidentyfikowanymi sztukami ubrania, a przede wszystkim był zamknięty w szafie w komnacie Dracii. Bujał się, to była jedyna rzecz, jaką mógł zrobić, skoro kadawer zawiesił go w szafie.
Na haczyku.
Zaith chciał tylko spytać Dracię, jak ona się czuje, a okazało się, że skrytobójczyni akurat konwersowała z obiektem największej nagrody za głowę w obecnym okresie rozliczeniowym Gildii.
Gdy Zaith zbierał szczękę z podłogi widząc, kto jest u Dracii, posiadacz owej niezwykle cennej głowy wstał i tak wyrżnął go w żuchwę, że zabójca musiał z podłogi zbierać również zęby.
Jeszcze tylko jedno kopnięcie buta i skrytobójca zapadł w sen.
-Musiałeś go tak mocno kopać?
-Jakie mocno, to było takie delikatne, subtelne. Takie ojcowskie kopnięcie w twarz.
-Dobra. Ani słowa więcej.
-A jednak. Jak stąd wyjść?
-Najkrótsza droga jest w lewo, ale jest mały problem.
-No?
-To obok komnaty Midgarsorma…
-No i co? Myślisz, że przestraszę się jakiegoś spasionego szefa skrytobójców?
-Hm. On nie jest spasiony. To jeden z najlepszych zabójców w Gildii!
-Tym gorzej dla niego. Zresztą i tak na niego nie trafimy, na pewno będziemy mieć szczęście.
-Kruk, ja wiem, że ty świetnie walczysz, masz cięty język i w ogóle, ale szczęścia, to ty nigdy nie miałeś. Zawsze natrafiałeś na najgorsze potwory, obrywałeś w walce. Myślisz, że skąd masz te blizny?
-E, tam. Tym razem na pewno będzie inaczej.

***

Oczywiście na niego wpadli. Nawet Kruka zadziwił fakt, jak płynnie skrytobójca upuścił szczoteczkę do zębów i chwycił sztylet. Kadawer zaatakował go bez zastanowienia, kopnięciem od dołu, które miało pozbawić Midgarsorma konieczności posiadania szczoteczki, chyba, że do protezy. Zabójca wykonał błyskawiczny unik, odchylając ciało w tył pod niezwykłym kątem, co uratowało zęby. Na jego nieszczęście, taki ekstremalny wychył sprawił, że niektóre części jego ciała stały się dogodnym celem dla buta Ravaela, a ten takich okazji nie marnował. Noga kadawera opadła w dół, atakując bardzo wrażliwą część zabójcy z mechaniczną wręcz precyzją.
Dracia patrzyła na Midgarsorma z szeroko otwartymi oczami. Nie mogła uwierzyć, że uniknie pierwszego ciosu. Nie była sobie w stanie wyobrazić, żeby ktoś mógł go trafić takim ciosem, jak to drugie kopnięcie.
Nie chciała słyszeć słów, jakie szef Gildii mówił, niezwykle cienkim głosem, leżąc na podłodze i zwijając się z bólu.
Ravael chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia.
-Kruk, on nas za to każe zabić, zdajesz sobie z tego sprawę?
-Trudno. Chciałem poczekać na Kaido w domu, w miasteczku gladiatorskim, ale w takim wypadku uciekamy z miasta. Niech będzie.
-O co chodzi?
-Jestem teraz gladiatorem, nie mogę opuszczać miasta. Mogą być kłopoty. W ogóle nie powinienem był wychodzić ze swojego domu o tej porze, ale oni przymykają na to oko, o ile wróci się do świtu.
-A teraz świta…
-No właśnie. Idziemy do najbliższej bramy.

***

-Gdzieś się pan wybiera, Panie Scarro?- Strażnik Areny w lśniącej, polerowanej zbroi, z gigantyczną halabardą zadał pytanie niezwykle grzecznie, w tak miły sposób, że nawet głuchy wyczułby w jego głosie groźbę.
-Chciałem pooddychać świeżym powietrzem, oraz skorzystać z przemiłego towarzystwa tej pani.- Kruk odwzajemnił się równie wesołym głosem.
-Wie pan, że nie wolno panu opuszczać miasta?
-A pan wie, że zakazywanie mi czegokolwiek jest zwykle ostatnim błędem w życiu?
-Tak, jak grożenie strażnikowi Areny. Pozdrowienia od Gildii Skrytobójców, panie Kruk.
Zza rogu wyszło kilkunastu strażników, a strażników ulicy za kadawerem i Dracią wyłoniła się jeszcze większa grupa.
-Dracia, uciekaj stąd, ja się nimi zajmę, a tym musisz znaleźć Kaido i powiedzieć jej, o co chodzi.
-Zwariowałeś? Ich jest ze czterdziestu, nie zostawię cię tu samego.
-Jestem z Kainem, Zresztą teraz to już nieważne. Otoczyli nas.
Kordon gwardzistów zaczął się zacieśniać wokół kadawera i zabójczyni.
-Chcecie się zabawić? Aport!- Kruk cisnął jednym ze swych mieczy prosto w strażnika, potem ruszył biegiem w jego kierunku, wyrwał miecz z trupa i zaczął swoją popisową jatkę. Dracia starała się być niezauważona, ale nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Człowiek z halabardą zaatakował ją cięciem od góry, ale ona uniknęła ciosu pełnym gracji półobrotem i z elegancją poderżnęła mu gardło. Zobaczyła, że długi na pół stopy strumień krwi skutecznie ostudził zapał innych, którzy chcieliby ją zaatakować.
-No, co? Odeszła wam ochota na skrytobójczynię? A jeszcze przed chwilą byliście tacy odważni!- Nagle usłyszała za sobą zgrzyt piasku zwiastujący czyjś krok. Wyczuła ruch powietrza, taki, jak przy opadającym obuchu.
Ravael ciął mieczami na prawo i lewo, gdy usłyszał głos najwyższego strażnika Areny:
-Piękna walka, ale zupełnie niepotrzebna, Scarro. Czy może zwać cię Kruk?
Kadawer już miał odpowiedzieć jakąś ciętą ripostą, ale zobaczył, kogo trzymają strażnicy.
Spojrzał na Kaina, ale ten stał niezdecydowany.
-Odłóż broń, albo poznasz wnętrze tej ślicznotki. Dosłownie.
Kruk opuścił miecze i wbił je w ziemię
-Chłopcy, zabierzcie go. Ale broń nie będzie wam potrzebna.
Ravael oddychał spokojnie. Wiedział, co się za chwilę stanie. Strażnicy poprawiali ciężkie rękawice i uśmiechali się ze złośliwą satysfakcją. Dracii założono obrożę uniemożliwiającą jej użycie magii, potem dwóch gwardzistów związało dziewczynę.
-Nie próbuj się bronić, bo wiesz, co zrobimy.
Kadawer uśmiechnął się pogardliwie.
Czuł ruch powietrza, słyszał, jak szumi ono na rękawicy pierwszego Strażnika Areny, który stał za nim i przymierzał się do ciosu w głowę. Inni podnosili nogi do kopnięć.
Kruk wziął głęboki wdech. Prawie nie bolało.

***

-Złamałeś podstawową zasadę, jaką ci wyznaczyliśmy.
Cios pięścią w brzuch.
-Chciałeś uciec z miasta, które cię przygarnęło.
Lewy sierpowy w nerkę.
-Pozdrawia cię pan Midgarsorm.
-A może już chodzić?
Kopnięcie w tył głowy.
-Będziesz walczyć.
-Pocałujcie mnie w…
Kolejny cios. Kruk już nie czuł bólu, był całkiem otępiały.
-Organizujemy igrzyska. Będziesz walczyć z każdym, kto się zgłosi.
-Wiecie, co? Wsadźcie sobie…
Cios w gardło. Ravael starał się nie krztusić, ale było to niemożliwe.
-Nagroda za zabicie cię będzie ogromna, Mistrz Gildii Skrytobójców obiecał premię.
-Skończyłeś już?
Strażnik powiedział coś cicho. Kat wziął ze stołu jakieś narzędzie i pokazał je kadawerowi.
-‘Kot o dziewięciu ogonach’.
-Brawom, Scarro.
Uderzenie aż rzuciło Krukiem.
-Widzisz, ty i tak zginiesz, czy zabiją cię podczas walki, czy nie. Nie przeżyje nikt, kto łamie nasze reguły.
-No, to dopiero mam motywację, jak jasna cholera.
Następne uderzenie odebrało mu ochotę na dowcipne uwagi. Prawdopodobnie oderwało mu kawałek ciała z pleców.
-Jeśli zabijesz się sam lub dasz się zabić, to ona zginie. W taki sposób, że nawet stali bywalcy Areny to zapamiętają.
Kruk zdobył się na szarpnięcie ciałem w kierunku rozmówcy, ale nic to nie dało.
Kat otarł spocone czoło rękawicą i zapytał:
-Długo jeszcze, panie?
-Najwyżej godzinę, może dwie. Niech zmięknie.

***

Dracia siedziała w ciemnej, wilgotnej celi, na posłaniu, w które normalnie nawet nie wytarłaby butów, ale nie miała zbyt wielkiego wyboru. Nie była ranna, tylko ją bolała głowa, w którą dostała obuchem. Usłyszała kroki. Do celi weszło trzech strażników, którzy wlekli coś po podłodze. Wrzucili to na drugie posłanie i okazało się, że to Kruk. Nie mówił nic, nie syczał z bólu, niemal nie wydawał dźwięków, ale jego cierpienie można było wyczuć na milę, tak jak zapach krwi.
-Dawek, może byśmy tak się chwilę zabawili, co?
-Myślisz, że to dobry pomysł, Taako?
-No przecież Sletho nas nie wyda, co? Tej i tak nie uwierzą, a zresztą, kto by ją tam pytał?
Usłyszeli odgłos, jakby coś upadło na podłogę. To kadawer spadł z posłania, a następnie zaczął się bardzo powoli podnosić.
-Idźcie już. Dobrze wam radzę.
Trójka strażników przerażonym wzrokiem wpatrywała się w chwiejącego się Kruka.
-Przecież byłeś u Kata! Do demonów, nie masz prawa chodzić!
-Może przyniesiecie mi nieco wody?
Pełne strachu spojrzenia gwardzistów wypełniały pustkę celi
-Proszę…
Wyszli natychmiast. Ravael spojrzał na Dracię i upadłby na ziemię, ale dziewczyna go złapała i położyła na pryczy.
Spojrzała na jego plecy i zadrżała-były jedną, wielką, krwawą masą, która unosiła się z nierównomiernym oddechem kadawera.
Po kilkunastu minutach strażnicy przynieśli wodę i niemal czysty ręcznik, oraz jakieś stare bandaże. Zabójczyni zabrała się za opatrywanie ran kadawera, co poszło jej w miarę sprawnie.
-Kruk, muszę ci coś powiedzieć...
-Tak?
-Ekhm, masz pod lewą łopatką jakąś żelazną kulkę…
-To ją wyjmij.
-Ale to nie będzie przyjemne.
-Trudno.
Dracia chwyciła metalowy przedmiot w palce i po chwili go wyrwała. Gdy to robiła, kadawer miał napięte wszystkie mięśnie pleców. Było to widać.
-Czy to był…
-Tak. Ninetail. Kot o dziewięciu ogonach. Paskudna zabawka do rozwalania pleców. Gdyby był tu Samael, to zapewne zasypałby cię stekiem nikomu niepotrzebnych informacji, w stylu ‘węzełki, na które zawiązywano sploty są unikalne i zależne dla różnych trunków, jakie piją zawiązujący je marynarze’. A potem wyjawiłby, jaki trunek powoduje jaki węzeł i podałby tysiąc innych ciekawostek.
Skrytobójczyni spojrzała na niego zdziwiona. Przecież on miał nic nie pamiętać! Czyżby sobie przypominał?
-Dracia…
-Tak?
-Kto to jest Samael? Znałem go?
Nie. Dalej nic nie wie.

***

Drużyna, razem z uspokojoną nadejściem poranka Rod, która już stanowczo mniej przypominała krwiożerczą bestię chcącą zjeść wszystko, co się da, oraz większość rzeczy teoretycznie niejadalnych, zażywała rozkoszy przebywania na świeżym powietrzu. Maeglin, który wbrew wszelkim przesłankom, zdrowemu rozsądkowi i instynktowi samozachowawczemu dalej jadał to, co ugotowała mu Cennedess, nawet, jeśli dalej chodziło, zażywał teraz przyjemności przewieszenia przez burtę i dawania niezaprzeczalnego świadectwa, że jego chęć przypodobania się elfce jest dużo silniejsza, niż jego własny żołądek. Samael stał obok niego, wskazywał coś palcem i mruczał pod nosem, jakby liczył.
Kaido, zaciekawiona, podeszła bliżej i usłyszała.
-Trzysta dwadzieścia sześć.
-Co trzysta…
-… dwadzieścia sześć? Kawałków kurczaka, którego on zjadł.
-Policzyłeś je?
-Czy je policzyłem? Ja je nazywam po imieniu.
Kaido wzięła głęboki wdech i postarała się pozbierać po takiej informacji. Tymczasem Samael odwrócił się do niej całym ciałem i zaczął się powoli zbliżać, patrząc na nią dziwnym wzrokiem. Tygrysica poczuła się bardzo, bardzo osobliwie. Kadawer był już przy niej, tak blisko, że czuła jego oddech na szyi, a jego twarz zasłaniała jej cały widok.
-Kaido…- wyszeptał Samael.
Zdruzgotana jego tonem demonica zdołała tylko wymówić jedną sylabę:
-Tak?
-Nie chciałem tego mówić przy innych, bo nie byłem tego pewien, ale teraz już jestem.
Kaido niemal zsiniała, bo powstrzymywała oddech z emocji. Samael dokończył na jednym wydechu:
-Wiesz, że na lewej powiece masz o jedną rzęsę więcej? W dodatku ona rośnie pod zupełnie kątem, niż pozostałe.
Tygrysica głośno wypuściła powietrze z płuc. To zdecydowanie nie było to, czego się spodziewała.

***

hm, to wcale nie jest długi post, tak się wam tylko wydaje XD
W zasadzie, to to jest pół posta, reszty jeszcze nie napisałem, bo nie mam czasu...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
RavenWings
Lord Chaosu



Dołączył: 23 Lip 2006
Posty: 558
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: z Acherus: Ebon Hold

PostWysłany: Wto 14:54, 23 Sty 2007    Temat postu:

Delikatne promienie słońca oplatały wybrzeże, gdy Icefire siedziała pod drzewem z brodą opartą na podkurczonych kolanach. Jej długie, śnieżnobiałe i gęste włosy powiewały na wietrze, a spojrzenie leniwie przesuwało się wzdłuż horyzontu.
Właściwie ta kocica zamknięta w ludzkim ciele nigdy nie przeżyła niczego specjalnego i właśnie to sobie uświadomiła. Życie płynęło jej na wysiadywaniu nad morzem i pożeraniu surowych małych zwierząt. Wprawdzie większa cześć wyspy była ruchliwym miastem, ale Icefire rzadko tam chodziła z tylko sobie znanych powodów.
Znacznie się różniła od innych nadprzyrodzonych stworzeń. Nigdy nie miała przygód, nie znała magicznych przedmiotów, nie pływała na okrętach i nie miała żadnych blizn.
Zawsze polegała tylko na sobie- na swej sile, i tak nie wyróżniającej się zbytnio i dużej zwinności i szybkości. I wiedzy. Bo wielu rzeczy można jej było odmówić, ale na pewno nie wiedzy. Bowiem Icefire świetnie znała się na ziołach, zjawiskach, zwierzętach czy truciznach.
I tak na rozważaniach zeszło półkocicy pół dnia, aż w końcu jej wzrok zarejestrował coś sporego- coś, zwane „statkiem”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luka
Garu rulez



Dołączył: 09 Lip 2006
Posty: 1172
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Słubice

PostWysłany: Pią 20:37, 26 Sty 2007    Temat postu:

Icefire wstała i podeszła bliżej brzegu, by lepiej się przyjrzeć nadpływającemu obiektowi. Nagle wyczuła na sobie czyjeś spojrzenie, potem jej nozdrza uderzył zwierzęcy zapach. Nawet nie musiała myśleć co zrobić- zadziałał mechanizm obronny. W sekundę jej grzbiet wygiął się w łuk, kolana ugięły, jakby szykując do skoku. Mięśnie dłoni boleśnie napięły się, wysztywniając i wyginając palce niczym szpony. Gwałtownie odskoczyła "koziołkując" w powietrzu, po czym zgrabnie upadła i skoczyła na równe nogi, odwracając się w stronę domniemanego napastnika.
- A to co miało być?- zapytał srebrno biały wilk o błęktnym spojrzeniu.
Icefire prychnęła wciąż nie rozluźniając ciała. Wilk stał i patrzył na nią zdziwiony.
- Unik.-odpowiedziała krótko półkocica.
- A czy ja próbowałem cię zaatakować?
Dziewczyna znów prychnęła.
- Kto wie.
- Własciwie, to kim jestes? I co tu robisz?
- Mieszkam tu. To MOJE terytorium i będę go bronić!-syknęła
- Ale ja nie chcę twojego terytorium.
- Więc czego chcesz?
- Dowiedzieć się, kim jesteś.
- Mówią mi Icefire. Lodowy Ogień. O ile w ogóle ktoś do mnie mówi.- poinformowała półkocica, wciąż jednak stojąc w pełnej gotowości do walki.
Przez chwilę zapanowała cisza. Wilk i dziewczyna kot stali naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem.
- Pójdę powiedzieć o tobie pozostałym!-krzyknął wilk.
- - Nie.-odparła krótko Icefire.
- Czemu?
- Bo nie.- Lodowy Ogień użyła niezwykle przekonującego i wiele wyjaśniającego argumentu. Przez chwilę dwa stworzenia walczyły zaciekle na spojrzenia. W końcu wilk ugiął się pod jadowitą głębią i chłodem stalowych oczu kocicy. Po czym odwrócił się i pomknął do lasu. Zanim Icefire zdarzyła się zorientować, był już daleko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
darigiana
Ta mała z ogonem



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 212
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:40, 18 Lut 2007    Temat postu:

Najlepsza łuczniczka z Wysp Kareibskich celowała. Jej ofiara stała spokojnie na polanie nie zdając sobie sprawy z tego, co ją czeka. Nieznajoma skierowała grot strzały trochę wyżej i puściła cięciwę. Strzałą ze świstem pomknęła do przodu...
-Oż!
... przelatując nad sarną i trafiając w drzewo 10 metrów za nią. Po spłoszonej sarnie już po chwili nie było ani śladu.

Tak, Samantha Smith była znakomitą łuczniczką. Miała tylko pewne problemy z trafianiem.
_________
Jak widać naprawdę mi się nudzi ==


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NEOPETS Strona Główna -> RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 47, 48, 49, 50, 51, 52  Następny
Strona 48 z 52

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin