|
NEOPETS Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 19:42, 04 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Sasani przykucnęła na polanie, obejmując kolana rękami. Obok niej lezał Móri. Demonica wpatrywała się w Veri. Nigdy nie lubiła dzieci. Takie małe, obślinione, hałasujące.... ale Veri była inna. Taka... tajemnicza. Sasani westchnęła. Nie było jej z drużyną wtedy gdy się pojawiła. Sasani wstała i podeszła do Panduni. Przysiagła się. Móri niechętnie poszedł za nią.
-Pandi, skąd ona się wzięła?
Pand wyjaśniła szybko. Demonicy wyszły oczy na wierzch.
-To ona jest KRUKA? TEGO Kruka?!
Sasani szybko poderwała się z ziemi i oparła się o drzewo, plecami w stronę polanki. Usta zasłaniała ręką aby się nie roześmiać.
-Móri- powiedziała szybko do kota, który usiadł na jej ramieniu- znajdź szybko jakieś miejsce zdala od nich bo się uduszę....
-Mrum właśnie wybiegła z polany. Możesz iść za nią pod pretekstem zobaczenia co się stało.
Sasani kiwnęła głową i poszła za Mrumi. Już ją widziała między drzewami. Nagle poczuła dziwne uczucie chłodu. Zapaliła ogień, który ją ogrzał. Tak lepiej. DObrze być demonem ognia. Mróz, śnieg nie straszne.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Pią 19:46, 04 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Pandi obserwowała scenkę pomiędzy Mrumi i Veri.
Dziewczynka była bardzo podobna do pewnej postaci. Pandi zmrużyła oczy, obserwując poczynania małej.
Po chwili nabrała pewności - ktoś kiedyś wspominał o tym przy Panduni.
Córka Kruka. Veri była córką kadawera...
Półkocica, z uwagą spoglądając na małą, nie zauważyła, kiedy Lerneth cicho przyleciał i wylądował u stóp Pandi.
Przysiadła się do niej Sasani, pytając o Veri. Po obszernych wyjasnieniach demonica jak gdyby straciła głos.
-Nie wiedziałam... - dodała, obserwując dziewczynkę.
-Podobna do niej, nie sssądzissz? - spytał Lerneth Pandunię, przysuwając się do ogniska.
-Z zachowania. Chociaż... Chociaż Leuria była nieco bardziej żywiołowa. - półkocica wspominała swoją młodszą siostrzyczkę, również półkocicę, która musiała zostac wśród rodziny. Pandi próbowała ją wówczas zabrac, ale na próżno - jej starszy brat, Seuriell, zatrzymał dziewczynkę twierdząc, że Pandi nie będzie godną opiekunką. Półkocica pogrążyła się we wspomnieniach - gniewne oczy brata, przerażony wzrok Leurii, błysk ostrza i uderzenie. Nagle Pandi spojrzała na swój nadgarstek. Widniała tam delikatna linia, słąbo widoczna w blasku ognia - pamiątka po tym, kiedy podczas kłótni jej brat mocno ją zadrapał. Jednakże półkocica uśmiechnęła się, bowiem Seuriell miał podobną bliznę, tym razem na policzku.
O tak, jej brat był istotą porywczą i niekiedy bezwzględną. Widok Veri sprawiał, że Pandi miała masę wspomnien, tęskniła za Leurią, a jednocześnie wiedziała, że siostra jest bezpieczna.
No cóż, takie jest życie.
Sasani spojrzała na Pandi.
-Masz siostrę? - spytała.
Zapytana potwierdziła skinieniem głowy.
Półkocica przeciągnęła się i zobaczyła, jak Mrumi zabawnie unika Veri. Pandi uśmiechnęła się - wyglądało to niezwykle.
Po chwili półkocica dołączyła do grupki. Delikatnie trąciła swojego jaszczura. Lerneth podniósł łeb w jej stronę.
-NO DOBRA! Nie lubię dzieci! Nienawidzę ich! One mnie przerażają...są takie....-mówiła Mrumi, nadal starannie unikając Veri. Po chwili wampirzyca pobiegła do lasu, Veri i Saph spoglądały za nią.
Pandi podeszła do nich.
-Nie martw się, Veri. - szepnęła cicho. - Wróci.- uśmiechnęła się. Dziewczynka spogladała to na nią, to na Saphirę, która skinęła głową.
-Wystarczy poczekac...- dodała, spoglądając w kierunku, w którym zniknęła wampirzyca.
Nagle Veri spojrzała na Pandi przenikliwym wzrokiem. Półkocica zobaczyła w dziewczynce nieobecnego w tej chwili Kruka, prawie poczuła jego obecnośc. Byli tak do siebie podobni... Tak bardzo.
Lerneth przeciągnął się, po czym złapał przelatującego w powietrzu ptaka.
-Wrócic to ona na pewno wróci. - wysyczał, machając sobie piórkiem przed nosem. Po chwili dodał:
-W lessie w tej chwili nie jessst zbyt bezpiecznie...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
domka191 Leśny Elf
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Sob 11:23, 05 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Maeglin zdał sobie sprawę, że nikogo z Drużyny nie ma w karczmie.
"No, trzeba ich poszukać. Zostawią nas i pójdą sobie, jak amen w pacierzu."
Wszedł po schodkach, przeszedł ponury korytarzyk z jednym tylko małym okienkiem w przeciwległej ścianie i zapukał do drugich drzwi po lewej stronie.
Odpowiedział mu zaspany głos:
- Hmf, juszsz otfieram. Już.
Po chwili w drzwiach stanęła, trąc oczy, Cenedess.
- Zasnęłaś sobie, co? Będziesz przez parę godzin miała okroopny ból głowy. Nie mogę powiedzieć, żebym cię żałował. - Maeglin uśmiechnął się złośliwie.
To otrzeźwiło nieco elfkę.
- Słuchaj, nieraz już podczas tej wyprawy i w ogóle podczas trzystu pięćdziesięciu lat spędzonych na tej ziemi byłam pijana. Wiem o istnieniu czegoś takiego jak kac i...ojjjjjjjj - zachwiała się i upadłaby, gdyby jej Maeglin nie podtrzymał.
- No dobra, prowadź.
Zebrał rzeczy elfki i upchnął wszystko byle jak w jej worku. Przykazał Cenedess zaczekać, po czym poszedł do siebie i spakował swój tobołek.
***
- Gotowa? - spytał.
- Idziemy.
Zeszli po schodach. Maeglin rzucił na stół właścicielowi karczmy nieco złota.
- Pokoje wolne.
- Ekhm, dziękujemy za gościnę. - powiedziała Cenedess, szturchając Maeglina w rękę. - No podziękuj...- dodała szeptem.
- Taa. I za ten wszechobecny zapach czosnku. Ale nalewka była dobra.
Wyszli z karczmy, kierując się do stajni.
- Hej, Anaruś, (ach, jakie piękne zdrobnienie od Anariona xD) żyjesz?
- Dobra, wsiadaj, jest osiodłany. - mruknął elf, po czym gwizdnął i zawołał: - Vanlanthiriel!
Z któregoś z boksów wybiegła gniada klacz i podstawiła swemu panu nos do pogłaskania.
- Nie za długie to imię? - kpiąco zauważyła Cenedess.
- W razie potrzeby skracam do Van.
***
- Poszli tędy, widzisz te ślady? - Maeglin zeskoczył z Van i wskazał na głębokie ślady ciężkich butów. - To chyba kadawerzy. Ale zobacz, tu ślad się urywa. No nic, jakoś ich znajdziemy.
Elfka odchrząknęła. Maeglin zrozumiał i zaczął słuchać jej myśli.
"Hej, czujesz ten chłód? W tym lesie jest coś niepokojącego. Przyspieszmy, chyba widzę światełko, tam, na prawo..."
"Dobra, idziemy tam." wsiadł z powrotem na konia i dodał: "I nie odwracaj się. Ktoś za nami idzie."
Po czym oboje pospieszyli do światełka, które robiło się coraz większe w miarę, jak się do niego przybliżali.
Ognisko.
***
Na polanie byli już chyba wszyscy. Ognisko rozlewało miłe ciepło.
- Upiła się krwią Freyi? - zaśmiała się Cenedess na opowieść Saph. - Ale właściwie dlaczego tak się boi Veri, przecież to takie słodkie dziecko.
Spojrzała na czarnowłosą dziewczynkę, która zrywała kwiaty i składała je w bukiecik.
- Nie do wiary, Kruk i dziecko... Do tej pory nie byłam pewna czy jest w stanie BYĆ z kimś przez jakiś czas. A tu się okazuje, że faktycznie był...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Freya Lewiatan
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 714 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stare Czaple
|
Wysłany: Sob 13:20, 05 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Kruk wyglądał na spiętego. Niespokojnie wiercił się na koniu, ponaglając do wymarszu. Samael bez słowa wsiadł na swojego konia. Skha próbował poprawić coś przy lejcach mamrocząc do siebie
- już od tylu lat nie byłem w formie człowieka…. Gdzie się mocuje tą sprzączkę? Ufff… co za badziewiacka uprząż.
Po kilku ostrych słowach ze strony zdenerwowanego Kruka Skha wgramolił się na konia i ruszyli w poszukiwaniu Veri i Kaido.
Konie zakupione w oberży nie należały do najszybszych i eleganckich stworzeń, ale były silne, łagodne i przyzwyczajone do podróżowania.
Kruk ponaglał czarnego ogiera, po którego rozdartych uszach i licznych bliznach było widać, że przyzwyczajony jest do prowadzenia stada.
Jechali w milczeniu, zwolnili lekko gdyż otaczająca ich ciemność utrudniała zauważenia korzeni i kamieni w leśnym poszyciu. Konie co jakiś czas podtykały się w ciemnościach.
Kruk powoli prowadził ich w wybranym przez siebie kierunku. Może to był instynkt, może jakaś głębsza więź z dzieckiem, jednak ani razu się nie zawahał w wyborze drogi.
Samael w skupieniu podążał za Krukiem, wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność.
Skha drzemał.
Ciche miarowe odgłosy kopyt, regularnie stukających na twardym kamienistym podłożu* powoli usypiały lewiatana.
Stuk, stuk, stuk
Stuk, stuk, stuk
Stuk, stuk, stuk, klik,
Stuk, stuk, klik, stuk,
Skha otworzył oczy i wsłuchiwał się w miarowe odgłosy kopyt.
Stuk, (koń Kruka), stuk (koń Samaela) stuk, (koń Skha), klik..
Stuk, stuk, klik.
- Ktoś za nami jedzie – cicho oznajmił Skha.
- Już od kilku minut – wyszeptał Samael – odkąd ciemność zgęstniała.
Skha wpatrywała się z zaciekawieniem w wydychaną przez jego konia parę, delikatny powiew wiatru stał się nienaturalnie zimny.
- Czarnoksiężnik? – zapytał Skha
- Być może. Nie obchodzi mnie to, chcę znaleźć Veri jak najszybciej. – Kruk spiął stopami konia, który zarżał lekko niezadowolony z ponaglania.
Skha zerknął spokojnie za siebie i wytężył smocze zmysły. Ciemność była nieprzenikniona, wydawała się pochłaniać światło, delikatne gwiazdy nie dały rady jej rozświetlić. Zimny wiatr nie przyniósł żadnego zapachu, tylko kłujący w nozdrza mróz.
Skha poczuł jak coś delikatnie muska jego umysł, jednak w tym momencie Kruk dostrzegł poświatę ogniska i popędził konie. Dziwne uczucie jakby muskania piórem znikło natychmiast, po chwili wszyscy byli już na polanie. Kruk zeskoczył z konia, rzucił lejce Freyi i podbiegł do Veri.
Freya zaczęła pętać konie zdejmując z nich siodła, jednocześnie opowiadając Skha co się działo.
- Mróz powiadasz. Ciekawe. Lewiatan spojrzał ponownie z stronę skąd przyjechali, lecz wokół nich była tylko nieprzenikniona ciemność.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Corwel powoli jechał za trójką wędrowców, okute zimną stalą kopyta wierzchowca dźwięcznie klikały na kamienistej ścieżce. Powoli, spowity w czerni ciemności podążał za trójką ludzi. Verzan potrząsnął łbem, zrzucając z sierści kryształki lodu. Był wielkim, czarnym ogierem, z gęstą szorstką sierścią i krótko przyciętą stalowo szarą grzywą. Gruba sierść chroniła go przed magicznym zimnem jego pana.
Corwel zatrzymał wierzchowca jak mężczyźni zbliżali się do obozowiska. Delikatnie posłał czar rozpoznania w kierunku ich umysłów.
Zawiódł się.
Umysły jeźdźców były czujne i skupione, ale nie znalazł w nich nawet iskierki strachu.
Odwaga, poświęcenie, misja, cel.
Nie odważył się zagłębić w głębsze partie umysłu gdzie człowiek zazwyczaj skrywa swoje obawy, żądze nienawiść i inne negatywne uczucia.
Ich umysły miały silną barierę, a nie był to dobry czas na jej niszczenie. Zwłaszcza że w oddali majaczył nikły blask ogniska.
Z tych ludzi nie napoi się strachem.
- Nic tu po nas Verzan, zawracamy.
Koń posłusznie zawrócił ze ścieżki i zatopił się w mrok otaczającej go ciemności.
- Tej nocy wiele istot kręci się po lesie. Wystarczy poczekać, a sami do mnie przyjdą.
Koń nie odpowiedział, cicho parsknął zrzucając z chrap kolejne drobiny szronu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Po okrążeniu sporym łukiem kolejnych wędrowców Corwel ponownie przystanął w ciemnościach mówiąc do swojego milczącego towarzysza.
- Moglibyśmy pożywić się strachem tych dwojga, jednak wyczuwam w lesie coś znacznie ciekawszego.
Koń tylko zestrzygł uszami.
- Ludzki strach jest niczym wytrawne czerwone wino. Bogaty i smakowity. Ale w tym lesie znajduje się nieumarły. Ich strach ma w sobie Moc. Ruszaj Verzan, do świtu zostało już niewiele czasu, musimy znaleźć tego wampira.
Corwel popędził konia z kopyta w poszukiwania źródła mocy.
~~~~~~~~~~~~~
*wiem że sa w lesie, ale załóóżmy e to bardzo kamienisty las^^
Widzę że dracia się pojawiła na polance, to dobrze^^
Corwel jedzie na polowanie na wampira^^
Tak Mrum, na ciebie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Freya dnia Sob 15:20, 05 Sie 2006, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 13:59, 05 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
-Znowu!- jęknęła Sasani.
Tak, znowu Mrumi im zniknła z oczu. Móri był już znudzony, Demonica poirytowana. Nagle drgnęła.
-Czujesz to?- zapytała Móriego.
-Acha. Znowu mróz. Zapal ogień- tylko mały, aby nas ograł ale aby nikt nie widział- i pamiętaj, jak zaczniesz się bać to cię tak zadrapię że przez rok ci sięnie zagoi.
Sasani popatrzyła na niego zdziwiona.
-No wiesz, mogą tu być istoty które przyciąga strach. A jak mi umrzesz, to nigdy tego zaklęcia nie wypowiesz.
-Bo mi uciekniesz!
Móri westchnął. Tak, kiedyś chciał. Ale teraz już by został.... Oczy kota rozbłysły zielonym blaskiem, gdy Sasani wyczarowała ogień.
-Widzisz ją?- szepnęła.
-Nie. Było podejśćdo niej wtedy gdy ją widzieliśmy ale nie, ty musiałaś się wyśmiać. A według mnie nie ma nic śmiesznego w tym, że ta Veri jest córką Kruka.
-A pamiętasz go?
-Nie.
-Jak zobaczysz to się dowiesz.
Móri znowu westchnął. Czasami wędrowanie z demonicą było ciężkie.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
VolvE-chan
Dołączył: 22 Sty 2006 Posty: 107 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Musashi
|
Wysłany: Nie 14:29, 06 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Kaido otworzyła oczy i ziewnęła... Co się stało, zasnęła?
-Obudziła się! -Freya wyglądała na uradowaną.
Kaido przeciągnęła się i podeszła do ogniska.
-----------------------------------------------------------------------
Było już późno, część drużyny na polance już kładła się spać. Dołączyli do nich Maeglin z Cenedess i Kruk, Samael, oraz Skha. Kaido odeszła trochę od reszty pogrążając sie w smutnych myślach. Teraz największą radość dawała jej mała Veri, która teraz smacznie chrapała. Kaido odeszła jescze troche i nagle poczuła okropny ból głowy. Kaido skuliła się i zobaczyła przez chwilę obraz czarnego kota i... VolvE... Usłyszała cichy głos w swojej głowie.
-Idź tam, przecież chcesz ją zobaczyć, tu w tym lesie, idź...
Nagle wszystko sie urwało a Kaido upadła na zimię. Chwilę dochodziła do siebie. ----Znowu-pomyslala, wcale jej sie nie podobal glos ktory wciaz jej mowi co ma robic- wpierw Mrumi, teraz Volvi.
Kaido wstala i ruszyła w las. Wiedziała gdzie ma iść. Doszła do skalistych zboczy przy końcu lasu i rozejrzała się. Było ciemno ale zauważyła jakiś ruch. coś się poruszało. Przygotowała się na wypadek gdyby musiała walczyć i naglę to coś co sie ruszało wskoczyło prosto przed nią. Kaido już miała zaatakować gdy zobaczyła że postać przygląda jej się zaciekawiona. Nie wyglądała jakby miała złe zamiary. Tygrysica przyjrzała jej się. Zaraz, czy ona jej skądś nie zna? Zwęziła oczy próbując lepiej ujrzeć postać. I nagle zrozumiała...
-VOLVE!!! -Wrzasnęła, a VolvE cofnęła się lekko do tyłu przestraszona nagłym krzykiem.
Kaido rzucila jej sie na szyje a jjej oczy zaszklily sie lzami szcescia -Volver to ty... ale jak, przeciez widzialam jak Samael... -Nagle Kaido zwyczajnie sie poplakala. -VolvE... ty zyjesz! Ale... jak ty wygladasz? -Odsunela ja na dlugosc rak i przyjrzala sie jej kocim uszom i puszystemy, czarnemu ogonowi. -VolvE wygladasz... wygladasz jak... Nie, ty jestes prawdziwym Youkayem, kocim demonem! VolvE!
Kaido była szcęśliwa, naprawdę szczęśliwa. VolvE spojrzała na nią żółtymi oczami zdziwiona
-Kim ty jestes?
Kaido zamurowalo -VolvE? Volve, to ja, Kaido!
-Ka... Kaido! -W umysle VolvE cos jakby sie rozjasnilo, do jej mozgu wplynelo mnostwo obrazow, Kaido upita, kaido w sukience, kaido walczaca wracz z nia i reszta druzyny z wilkim potworem-smokiem -Kaido -Szepnęła, a w jej oczach pojawily sie lzy -Kaido, wrocilam!
Dziewczyny rzucily sie sobie na szyje, gdy nagle VolvE poczula ze cos ja ciagnie za ogon
-Kotek? -Uslyszala dziecinny glos.
Spojrzala powoli w dol.
-Veri! Przyszlas tu za mna? -Kaido wziela mala na rece i spojrzala na VolvE, a wlasciwie na miejsce w ktorym przed chwila stala VolvE.
-VolvE? Gdzie ty... -Nie zdazyla skonczyc zdania.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!! AaA!! aA!! Aaaaaaaaaaaa!!!
-VolvE?-Kaido spojrzala na najblizsze drzewo, ktorego pnia kurczowo trzymala sie VolvE -Czemu siedzisz na drzewie?
-Aaaaaaaa!! AAaaaaa!!!! AAAAAAAAAAA!!!
-VolvE nie wydzieraj się i zejdz z tego drzewa!
Veri spojrzala zdziwiona na VolvE.
-Aaaaaaaa!! CO TO JEST??!! CO TO JEST!! AAAAAAAAAAA!! TO SIE NA MNIE PATRZY!! NIECH TO SIE NA MNIE NIE PATRZY!!! KAIDO ZABIERZ TOOO!! AAAAAAAAA!!! NIE PATRZ SIE NA MNIE!!
***
Gdy już Kaido z trudem się udało wytłumaczyć volvE że Veri nie jest niebezpieczna i że ciąganie za ogon nie zabija, wrocily do obozu. Wszyscy juz spali... Wszyscy z wyjątkiem Samaela.
-ŁAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!
Wrzask VolvE obudził całą drużynę, nim Kaido zdążyła zareagować. Wszyscy jak wstali tak pierwszym widokiem jaki zobaczyli po otworzeniu oczu, byla zmieniona VolvE z kocimi uszami i ogonem, żółtymi zwezonymi oczami, klami i z bardziej giętką sylwetką, chowająca sie za plecami Kaido i wrzeszczaca i zdziwiony Samael, który znał VolvE na tyle krótko, że nie poznawał swojej byłej ofiary po tych kosmetycznych zmianach.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 9:36, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Sasani usłyszała wrzask.
-Skąd ja znam ten głos?- mruknęła. Przypominała sobie po kolei wszystkich uczestników drużyny, którzy są, i którzy byli.... VOLVE!
-Hej, Móri, VolvE żyje!
-To co, zawracamy czy idziemy dalej?
Demonica przekrzywiła głowę.
Westchnęła.
-Nie wiem.
-Zrobimy tak. Jeśli do świtu nie znajdziemy Mrum, zawracamy- powiedział Móri.
-No dobra ^^
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Pon 14:05, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Pandi zasnęła nieopodal ogniska, zwinięta w kłębek niczym kot.
Nagle obudził ją wrzask. Podniosła głowę i zobaczyła...
-VOLVE! - wrzasnęła Pandi, widząc dziewczynę w nieco innej postaci. Postaci kociego demona.
Zauważyła też, że VolvE kryła się za Kaido. Półkocica zwinnie podniosła się z ziemi, ruszyła w kierunku VolvE.
Tym sposobem Veri oddaliła się, choc nie spuszczała z ich czujnego wzroku.
Pandi spoglądała na VolvE, po czym rzekła:
-Wyglądasz jak prawdziwy koci demon. - VolvE skinęła głową i dodała przekornie:
-A mówi mi to półkocica...
Pandi przytuliła ją , po czym szepnęła:
-Witaj znowu! Dobrze cię tu widziec.
-Ja również się cieszę! - dodała odmieniona dziewczyna.
Cały obóz, postawiony na nogi przez krzyk VolvE, ruszył teraz w kierunku przybyłych postaci.
Pandi odeszła trochę na bok - zwyciężyła natura kota. Chęc obserwowania, niezależnośc.
Lerneth podszedł do niej i rzekł:
-Miło, że wróciła.
-A i owszem. Wszyscy myśleli, że nie żyje. - szepnęła zadowolona Pandi.
Nagle owiał ją chłodny wiatr.
Oczy półkocicy zwęziły się nieznacznie, a słuch wyostrzył, kiedy próbowała zrozumiec, co tu się dzieje.
Czyżby to był ten sam człowiek, którego wtedy spotkały...?
Pandi cichym krokiem weszła między drzewa i oparła się ręką o jedno z nich.
Nagły szelest i chłód sprawiły, że półkocica drgnęła, zostawiając na drzewie ślad pazurów.
Westchnęła.
Jej zmysły powoli wracały do siebie.
Poszła w kierunku polany i zjawiła się niepostrzeżenie w kręgu światła.
Wróciła, by nadal pogadac z VolvE, ale wrażenie, że dzieje się coś złego jej nie opuszczało.
Jej palce musnęły ostrze sztyletu.
Nagle Pandi poczuła, że jest niedaleko ktoś, kogo nigdy by się nie spodziewała...
Westchnęła.
Może to przemęczenie...?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
domka191 Leśny Elf
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 16:16, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Maeglin nieco z boku przyglądał się miłej, można by powiedzieć rodzinnej, scenie:
wszyscy rzucili się na Volve i ściskali ją, gdzie popadło, za ramię, szyję, nogę, tułów. No cóż, miejsce do ściskania było ograniczone, a oni rzucili się na nią wszyscy na raz.
Prawie wszyscy.
Kruk siedział przy ognisku i tylko lekko wykrzywione w uśmiechu wargi pokazywały, że naprawdę cieszy się z powrotu Youkai.
Maeglin zobaczył, jak Samael wycofuje się parę kroków za granicę światła rzucanego przez ognisko.
***
-Ale jak to jest możliwe? - zastanawiała się głośno Saph.
- Mnie nie pytaj, wiem tyle co ty. - Cenedess rozejrzała się, szukając Samaela. Była ciekawa, jak zareagował na powrót tej, którą zabił. Ale niestety nigdzie nie było go widać.
To chyba naturalne, że ta sytuacja była dla niego kłopotliwa, ale chyba jeszcze bardziej dla Volve.
Tymczasem Volve jakoś nic nie robiła sobie z tego, że została zabita i spalona, tylko ganiała wokół ogniska z wrzaskiem, uciekając przed roześmianą Veri.
- Dlaczego one się jej tak boją? - spytała Cenedess Maeglina, mając na myśli oczywiście Volve i Mrumrando.
Ten spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- A ty nie? Ona przyprawia mnie o dreszcze. Ma takie dziwne oczy. I jak cię nagle złapie za nogawkę i chce z tobą bawić, to wcale nie jest zabawnie. Masz wrażenie, że jak odmówisz, to przepali cię tym wzrokiem na wylot. Ugh - wzdrygnął się. - Myślałem, że nigdy tego nie powiem, ale ona jest gorsza od jej tatuśka.
- Ale...ale...to tylko małe dziecko...
- To nie jest tylko małe dziecko. Wcale bym się nie zdziwił jakby się okazała innym wcieleniem Kaina.
- Ty chyba żartujesz.
- Mówię ci, ona nam tu takie numery wykręci, że zmienisz zdanie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez domka191 dnia Pon 17:20, 07 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
mrumrando Wampir
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 689 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: fioletowa krypta in Goleniów
|
Wysłany: Pon 17:17, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Mrum dla pewności poszła trochę głębiej w lasy, wydawało się jej, że słyszy biegnące małe stópki. Skutkiem tego było ponowne zgubienie się w lesie.
-Jak jeszcze raz zgubię się w tym przeklętym lesie....to...to.. nawet nic nie mogę zrobić.- mruczała pod nosem przedzierając się przez krzaki.- co za płaszcz... chodzić w nim to sztuka....
Wzrokiem szukała światełka ogniska, jednak drzewa rosły chyba za gęsto. I to przeklęte dziecko. Nigdy nie martwiła się o swoją dziwną jak na wampira fobie. Rzadko widywała dzieci... w sumie nigdy. A teraz czeka ją podróż z dzieckiem.. i to bardzo towarzyskim dzieckiem. Na samą myśl o Veri, znów poczuła strach. Normalnie serce przyspieszyłoby tempo.. ale akurat w tej sytuacji jest to po prostu nie możliwe. Ono już dawno nie bije.
Przystanęła obserwując krzaki pokrywające się szronem... zaczęła dygotać. Znowu to zimno.... Mrum rozglądała się nerwowo na boki. Nigdy nie bała się jak była w lesie.. nie miała czego. Ale teraz było czego się bać. Nie miała sztyletu, swojej torby, jest zimno, jest sama.... pierwszy raz chciała żeby ktoś z nią był. W oddali usłyszała dźwięk kopyt. Teraz trzęsła się nie tylko z zimna, ale także ze strachu. Rzuciła się do biegu. Biegła łamiąc wszelkie gałązki, krzaczki...konar... niestety o niego się wywaliła. Wstała i znów zaczęła biec... nie ważne gdzie.. byle daleko. Dźwięk kopyt był coraz bliżej.
-Mam dosyć, mam dosyć.... co ze mnie za wampir? Zakała wampiryzmu.- mruczała w czasie biegu. Z jej ust wydobywała się mgiełka jak podczas mroźnych zim.
ziemia zaczynała się robić coraz bardziej miękka, zaczynała w niej grzęznąć. Obejrzała się nerwowo.. jednak wciąż nic nie widziała... ale głos był coraz bliżej, bliżej....
*PLUSK!*
-Cholera.- próbowała zacząć biec przez bagno... nic z tego.
Co chwilę oglądała się do tyłu, próbując przebrnąć przez tą masę brązowej mazi. Czuła jakby wszystkie wspomnienia nagle postanowiły sobie wyjść na przechadzkę i przywitać się ze strachem.
Każdy ruch w mazi kończył się coraz głębszym ugrzęźnięciem.
*PLUSK!*
No tak... wylądowała twarzą w błoto. Obrzydliwe. Szybko podnoś się! Podnoś! Jakimś cudem udało się jej podnieść. Teraz była cała w błocie. Całe szczęście kaptur na głowie ochronił włosy. Wstała... była po kolana w tym bagnie. Próbowała się ruszyć... nic.. znowu.. nic...i znów, i znów.
Za sobą usłyszała parsknięcie konia. Spróbowała się odwrócić.... udało się. Przed nią siedział na koniu... no ten Facet którego widziały poprzednio w lesie. Tylko tym razem miał normalne kolory. Bagno pokryło się śniegiem... chyba nie zacnie twardnieć? Koniec...
Spojrzała w jego twarz.. widniał na niej władczy uśmieszek... tylko on mógł zdradzać pomysły, uczucia? Możliwe. Twarz była jak z kamienia. Ale miał tak niesamowite oczy... jak wampir. Tyle, że nie mógł być wampirem... na pewno nim nie był. Co ciekawe Mrum... jakby się trochę uspokoiła i zrobiło się jej ciepło.Sapiąc uśmiechnęła się.
Twarz przybysza zmieniła się... teraz wyglądała pytająco.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 17:46, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Sasani usiadła pod drzewem.
-Nigdzie jej nie ma- westchnęła zrezygnowana.
-Mogła wrócić do obozu- podrzucił Móri.
-TERAZ TO MÓWISZ?!
-Myślalem że sama wpadniesz -_-#
Zrezygnowana demonica wstała.
-W którą stronę? -zapytała.
Móri popatrzył na nią wzrokiem a-bo-ja-mam-wszystko-wiedzieć. Sasani wyczarowała małą ognistą kuleczkę. Ogienek zeskoczył z jej ręki i powoli poruszał się w jedną stronę.
-To idzie do większego ognia- powiedziała Sasani. - wysarczy że będziemy za tym szli.
--
-wiesz co minęło 5 minut a my przeszliśmy dopiero metr
-ale metr w dobrą stronę! nie marudź Móri, idziemy!
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Pon 20:19, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Pandi obserwowała ich z zainteresowaniem.
Świetnie, że VolvE wróciła.
Półkocica stanęła przy drzewie i wsłuchiwała się w nocne odgłosy.
Nagle zaniepokoił ją pewien szelest. Był to bardzo c ichy dźwięk, praktycznie na granicy słyszalności. Ale był...
Pandi była zaciekawiona, co było źrdłem tego szelestu.
Weszła więc do lasu i od razu stała się jego częścią. Poruszała się teraz cicho, była cieniem, niedoścignioną postacią...
Trafiła na leśną ścieżkę, zarośniętą jakimiś krzakami. Ostrożnie ruszyła naprzód.
Kolejny szelest.
Półkocica przystanęła, nasłuchując.
Potem wszystko nastąpiło błyskawicznie - wyciągnięcie sztyletu, uskok, uderzenie i drapnięcie pazurami.
Przeciwnik stanął za nią, dlatego półkocica szybko odwróciła się, atakując sztyletem.
Przewróciła postac na ziemię i przyłożyła jej sztylet do gardła.
-Czego tu szukasz...? - wysyczała wściekle. Jej oczy - teraz wąskie szparki - utkwione były w twarzy przeciwnika.
Ten zaś dyszał ciężko. W świetle księżyca Pandi zobaczyła na jego policzku trzy podłużne, równoległe do siebie blizny.
Odskoczyła z wściekłością.
-Seuriell! - krzyknęła, nie spuszczając wzroku z postaci leżącej na ziemi.
Jej brat. Półkot, wredny, pewny siebie, przystojny...
Podniósł się szybko z ziemi, uśmiechając się delikatnie.
-Siostrzyczko, witaj... Tak długo się... - urwał, widząc wzrok półkocicy.
-Może to i lepiej... - powiedziała Pandi chłodno.
Nagle Seuriell zniknął, a Pandi poczuła, jak coś wykręca jej ręce do tyłu.
W uchu rozległ się cichy głos brata:
-Nigdy ci nie wybaczę tego, że chciałaś ją zabrac stamtąd. Leuria była...
-.. zagrożeniem dla twojej kariery! - wysyczała Pandi. Próbowała przekazac Lernethowi, gdzie jest. Liczyła na to, że jaszczur ją znajdzie.
Seuriell nagle syknął, kiedy Pandi wyrwała mu się, drapiąc wściekle. Poruszała się teraz jak kot - zwinnie, cicho. Jej brat zaś stał w tym samym miejscu, nie zważając na nic. Nagle rzekł:
-Jeszcze tu wrócę, już wiem, gdzie jesteś... - wyszeptał, po czym rozmył się w ciemnościach.
Półkocica wracała do porządku. Bądź co bądź - nie spodziewała się go tutaj.
Seuriell, jej brat, nie był do niej przyjaźnie nastawiony.
Chciał kiedyś pozbyc się ich młodszej siostry, bo mogła mu przeszkodzic w karierze jednego z lepszych Aranthów.
Ubiegła go także Pandi, która, mimo iż młodsza, szybko zyskała sobie sympatię swojego rodu.
Seuriell byl niepocieszony i teraz wszystkimi sposobami stara się zagrozic reputacji swojej siostry.
Pandi nadal go obserwowała.
-Odejdź... - rzuciła w ciemnośc. Usłyszała szelest. Tym razem wiedziała, że to nie był wróg.
Lerneth przyleciał i siadł jej na ramieniu.
-Sssseuriell? - spytał.
Pandi skinęła głową.
Jaszczur machnął w powietrzu ogonem.
-Przyniesssie zamiessszanie... - szepnął, rozwijając swe skrzydła. Pandi schowała sztyleyt.
-Lepiej, żeby nie. - dodała, po czym ruszyła w kierunku obozu, zastanawiając się, czy powiedziec reszcie o niespodziewanych problemach.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Freya Lewiatan
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 714 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stare Czaple
|
Wysłany: Pon 21:05, 07 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Corwel popędził konia. Kilkaset metrów przednim wyczuwał swoją ofiarę.
Uciekała.
Dobrze. Strach przed nieznanym pogłębiał się przez złowrogie wizje wysłane do umysłu jego ofiary. Verzan gnał do przodu zręcznie omijając krzaki. Wampirzyca uciekała przed siebie gnana własnym i irracjonalnym lękiem przed ciemnością i nieznanym. Corwel wysłał w kierunku dziewczyny kolejną wizję pogoni co tylko wzmocniło zasiany w jej umyśle strach. Dobrze widział że odgłosy podkutych stalą kopyt wierzchowca tylko podsycają płonące w jej umyśle przerażenie niczym oliwa dolana do ognia.
Na twarzy jeźdźca pojawił się złowrogi uśmiech. Spijał strach swojej ofiary niczym słodki kwiatowy nektar.
W pogoni za dziweczyną Verzan wpadł pomiędzy drzewa.
Jednak jego kopyta nie znalazły oparcia dla silnie umięśnionego ciała i jeźdźca znajdującego się na jego grzbiecie.
Przeraźliwe rżenia konia rozległo się po otaczających bagnach. Słodki strach wampirzycy zmieszał się nagle z przerażeniem wierzchowca.
Verzan zapadnięty po klatkę w ciemnej bagnistej mazi szarpał się i wierzgał próbując znaleźć oparcie dla kopyt. Corwel szarpnął wodze konia, jednocześnie zrywając kontakt z umysłem wampira. Po paru chwilach uspokojony magią koń bezradnie rżał stojąc po pachy w śmierdzącej bagnistej mazi.
Mężczyzna skupił wzrok na bagnie. Powoli grząska, mokra powierzchnia błota pokryła się coraz grubszymi warstwami lodu. Wierzchowiec zgrabnie wgramolił się na twardy lód i pocwałował po twardej powierzchni, głośnio klękając okutymi kopytami.
Wampirzycę znalazł po dwóch minutach. Zrozpaczona, pełna strachu, mokra i zabłocona walczyła z pochłaniającym ją bagnem. Przez chwilę Corwel tylko ją obserwował sycąc się jej strachem.
Verzan parsknął. Z trudem dziewczyna odwróciła się do Corwela. Spojrzała mu w oczy.
W jej oczach widniał strach, którym mężczyzna nasycił swoją moc. Jednak w kącikach błyskały iskry czegoś jeszcze. Ciekawości? Być może. Zrozumienia? Wątpliwe. Jednak z drugiej strony dziewczyna ta nie była człowiekiem lecz wampirem. Istotą która tak jak on żerowała na innych istnieniach. Lecz zamiast strachu i innych uczuć żywił się krwią.
Nagle dziewczyna westchnęła i uśmiechnęła się.
To było niespodziewane. Podniósł pytająco brew.
Przez chwilę zastanawiał się co zrobić. Zabić ją. Nie. Jej towarzysze przyjdą się zemścić,
A nie chciał stawać przeciwko nim.
Na razie.
Po chwili namyślenia wyciągnął do niej rękę.
Wampirzyca spojrzała na nią podejrzliwie.
Corwel czekał. Do czasu.
- Zdaję sobie sprawę, że gnijące w tym bagnie resztki zwierząt i roślin mają doskonały wpływ na gładkość cery, jednakże miejsce to zamieszkują również stworzenia które z wielką chęcią zjadły by zarówno panią, jak i mnie, a także mojego konia.
Jak gdyby czekając na te słowa lód pod nimi zaczął nagle pękać a ze szczelin wyłoniły się wielkie, długie i zakończone ostrymi hakami macki.
Mrumi bez namysłu złapała mężczyznę z rękę i wskoczyła za siodło. Jego dłoń była chłodna, lecz nie był to mrożący do kości chłód zimy lecz słaby jesienny przymrozek. Verzan ruszył z kopyta zręcznie wymijając większe i tratując mniejsze macki. Mrumi skupiła się na trudnym zadaniu nie spadnięcia z konia przy jednoczesnym jak najmniejszym kontakcie z jeźdźcem.
Corwel wyciągnął miecz. Kilkoma zwinnymi ruchami rozciął atakujące ich macki.
Miecz, niewielki ostry pałacz, emanował delikatnym magicznym ogniem. Nie dawała wiele światła lecz przy zetknięciu z żywymi mackami stwora pochłaniał ich energię pozostawiając martwe, rozpłatane i pokryte szronem ciało.
Po kilku skokach i manewrach Verzan bezpiecznie galopował w otaczające bagno gęstwiny.
- Za kilka godzin będzie świtać, wypadało by znaleźć bezpieczną kryjówkę.* Wygląda Pani na zmęczoną. – nie odwracając się w sidle podał Mrumi bukłak – Wypij.
Mrumi jedną ręką ( i zębami) próbowała odkorkować skórzany bukłak jednocześnie trzymając się cię czegokolwiek by nie spaść z konia.
Upiła łyk.
Krew. Ludzka. Świeża.
Przez chwilę zastanawiała się czy nie spytać skąd ją ma, ale stwierdziła że odpowiedz może jej się nie podobać.
Po kilkunastu minutach galopu Verzan zatrzymał się przy wielkim starym drzewie. Jego pień pękł kilkadziesiąt lat temu i rozszerzył się dając początek obszernej i rozległej jaskini ciągnącej się w głąb ziemi. Mrumi powoli zsunęła się z konia, otrzepując się z resztek błota w akcie desperackiej elegancji.
Corwel zsiadła z konia i wprowadził do szerokiej szczeliny u podstawy drzewa. Odwrócił się do Wampirzycy, i szarmancko uśmiechnął, w jego zimno błękitnych oczach zabłysły rozbawione ogniki.
- Cóż ze mnie za dżentelmen, porwałem panią tak po prostu nawet się nie przedstawiając. Jestem Corwel. Pochodzę z pobliskiej okolicy, a pani?...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Skha był rozdarty, zmęczony, głodny i śpiący. A chaos dopiero co się zaczął. Na polanie pojawiła się Volve, co nie było by dziwne gdyby nie fakt że jeszcze niedawno osobiście wygłaszał mowę pożegnalną na jej pogrzebie. Samael, niedoszły zabójca Volvie, gdzieś wtopił się w ciemność. Kruk dość dobitnie rozmawiał, nie, raczej kłócił się z Kaido na tematy dotyczące wychowywania dzieci. Veri wesoło biegała za ogonem Volve próbując go złapać (Gdzieś w umyśle Skha zaświeciło się światełko z napisem „Takie małe dziecko już dawno powinno spać” lecz nie ośmielił się tego przekazać Krukowi, który wystarczająco dobitnie tłumaczył Kaido, że, nie, nie zamierza kupić Veri kucyka. Skąd się wziął pomysł kupna kucyka Skha nawet nie chciał wiedzieć) Pandi przepadła gdzieś w lesie, a Sasami właśnie wyłaniała się z ciemności lasu. Mrumi w ogóle przepadła bez wieści, ale Skha wierzył że sobie poradzi (w końcu to wampir. Czego może się bać wampir? W jego umyśle ponownie zapaliła się lampka, tym razem z napisem „Chłód” ale szybko ją zgasił. Mrumi to silna wampirzyca nic jej nie będzie). Najlepiej wyszli na tym Cad i Maeglin, siedzący przy ognisku (o dziwo spokojnie) oraz Freya, która właśnie dźgała mieczem jakiegoś na wpół przypieczonego ptaka, sprawdzając czy można już go jeść
A jakby tego wszystkiego było mało Skha próbował właśnie podnieść na nogi Dracię, wyglądająca jak siedem nieszczęść. Nie, może raczej jak dwanaście.
- Freya daj tu jakieś bandaże. Dracia wygląda na ranną…….
I chaos ponownie się zaczął.
~~~~~~~~~~~~~
* Corwel nie wie że Mrumi ma płasz anty słoneczny
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Wto 15:18, 08 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
-Nie...jestem ranna! Po prostu- Zostawcie mnie samą, dobrze?
Westchneła i oparła się o pień pobliskiego drzewa.
Wszyscy cieszyli się z powrotu Volve..No,może z wyjątkiem dwóch osób.
Pierwszą był Samael, który gdzieś sie zaszył.
Drugą była Dracia.
Była teraz całkowicie pewna,że Durel nie wróci...Sama nie wiedziała dlaczego..
Nigdy nie wracają. Nigdy...
Wszyscy nagle poczuli isę troszkę smutni. Rozpacz Dracii przeszła już przez pewien punkt. Zaczeła obniżać nastrój wszyskim dookoła. I poszła jeszcze dalej.
A potem zaczął padać deszcz. Nie mrzawka, tylko od razu ulewa.
Wszyscy uciekli do namiotów.
-Dracia, idziesz?
-Dajcie mi spokój!
Deszcz szumiał...
***
Wejście rozsuneło się i do namiotu wszedł żałośnie wygladający o przemoczony Myrrye z nastroszonym Onyksem na ramieniu.
-Och, witaj. Ciągle tam siedzi?-spytała Kaido
-Taak...Oddałem jej sztylet, który zostawiła w karczmie. Wrócić nie chciała.
Namiot był duży. Nawet bardzo duży. I miał dziurę w dachu, sprytnie zabezpieczoną zaklęciem, by nie wlatywał deszcz, a dym mógł wylatywać.
Kaido ciagle pamiętała tą awanturę, gdy robili zrzutkę. Ale zakup się opłacał. Teraz wszyscy mogli się suszyć przy ognisku.
Myrrye usiadł w kręgu. Po paru chwilach Onyks zeskoczył z jego ramienia, i podreptał w stronę Kruka.Usadowił się przed nim i przybrał mine kopniętego spaniela.
-Kruk, odeślij mnie.Błagaaam...
-A dlaczego?
-Bo to wariatka! Chciała mnie zabić! Rzuciała we mnie sztyletem!
-Nawet gdybym chciał cię odesłać, to nie potrafię...Przejdzie jej.
Onyks pisnął cicho i schował się w kącie.
***
Dracia czuła się dziwnie. Cos było w lesie. Coś-
Dracia zaczynała sie trochę bać...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dracia dnia Czw 12:59, 10 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
mrumrando Wampir
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 689 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: fioletowa krypta in Goleniów
|
Wysłany: Czw 10:33, 10 Sie 2006 Temat postu: |
|
|
Mrum była pełna podziwu dla siebie, że potrafi się utrzymać na koniu, jedynie trzymając się jego sierści. chociaż coś jej mówiło, że zraz spadnie. A za nic na świecie nie dotknie "Pana- wieje chłodem na kilometr". Fu... nie fajne jest uczucie gdy błoto zasycha na tobie... no to teraz po bluzce i po płaszczu. Nie ma to jak martwienie się w takich chwilach o własne ubranie a nie o życie.... no teoretycznie życie.
- Za kilka godzin będzie świtać, wypadało by znaleźć bezpieczną kryjówkę. Wygląda Pani na zmęczoną. – Mrum otrzymała bukłak– Wypij.
Może lepiej na razie nie mówić o płaszczu... no nie.
Jak teraz się puszczę to na pewno zlecę... jakby to...
Mimo wszystko jednak spróbowała.. i jakimś cudem udało się jej... przy pomocy zębów. W pewnej chwili nie była pewna już czego się trzymała, miała tylko nadzieję, że to nie był jeździec.. Szczerze, to spodziewała się w bukłaku wody... a nie krwi. Ale nie można narzekać.
Ciekawe skąd ją ma..... lepiej się nie odzywać na razie
Gdy w końcu się zatrzymali przy jakiejś jaskini.... całkiem ładnej. Taka ciągnąca się w głąb ziemi.. to jak hotel 5 gwiazdkowy. Mrum czym prędzej zsiadła z konia... i spróbowała się otrzepać z tego błocka... niestety nie dało to za wiele. Już sobie podeschło. Pycha.
- Cóż ze mnie za dżentelmen, porwałem panią tak po prostu nawet się nie przedstawiając. Jestem Corwel. Pochodzę z pobliskiej okolicy, a pani?...
Mrum popatrzyła na niego... uniosła brew w znaczeniu "jesteś chory umysłowo drogi panie". Ale ładne imię ma pan za to. Co za wstyd.. chyba jest jednym z pierwszych porwanych wampirów...
- Hmm... jestem Mrumrando. I nie pochodzę z pobliskiej okolicy. I...hmm... dzięki za wyciagnięcie z błota.... i.. hmmm... za jaskinie.
Nie ma to jak podziękowania... porywaczowi? Ugh... czy to nie są jeszcze majaki pijackie? Uszczypła się w rękę... nie, niestety nie. Corwel wydawał się ją obserwować... to trochę.. no cóż.... Mrum strzeliła buraka na twarzy. Matko jedyna, nigdy jeszcze nie czuła się zawstydzona. CO jest do cholery? Potrzęsła głową i weszła do jaskini.
- Jak podejrzewam nie potrafi pan rozpalać ogniska? Strasznie mi jest zimno....- cisza- Pewnie wie pan też gdzie jest tu rzeka albo coś? Byłabym wdzięczna gdyby pokazał mi szanowny dżentelmen gdzie jest... musze zmyć z siebie błoto.-cisza
Mrum usiadła i zastanawiała się czy:
a)Zostawił ja i odjechał
b)Odjechał ale wróci
c) Wejdzie i zostanie
d)wejdzie i zabije
Cisza....?
W sumie już nie jestem pewna, czy nie jest wampirem...
Zostaje tylko czekanie.... Mrum rozejrzała się w jaskini.... powinna być wilgotna ponieważ znajduje się u podstawy drzewa. Ale jednak była sucha. Ale dało się to stwierdzić tylko po obmacaniu ścian. Bo maiła to do siebie, że jak na jaskinie przystało, była ciemna.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|