|
NEOPETS Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Czw 14:10, 01 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Wzrok chłopaka przesuwał sie po członkach Drużyny. Po chwili doszedł do Kruka i Samaela.
"EK! Jest ich dwóch!"
Zjeżył się. Jego ogon wyglądał jak szczotka do butelek. Sylwetka pół-demona zaczeła rozmazywać się, aż w końcu Myrrye zniknął.
"Co mu się stało?"
"Nie wiem...To mój brat, znam go od dzieciństwa, ale nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Na szczęście nie potrafi się teleportować...Tylko uzył iluzjii, by stać się niewidzialnym.Zaraz..."
"Brat?"
Rozejrzała się...Na jednej z gałęzi dębu powietrze wyglądało dośc dziwnie...Tak jak kiedyś mówił jej Myrrye.
"ZŁAŹ Z TEGO DRZEWA! Nic ci nie zrobią...Naprawdę"
Na drzewie coś zamigotało i Myrrye zeskoczył na ziemię.
"Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Myrrye. Lisi pół-demon, mistrz iluzjii i całkiem niezły mag i uzdrowiciel.Przepraszam za to,że wskoczyłem na gałąź, ale ostatnio jestem trochę nerwowy.."
***
"Więc jesteś przyrodnim bratem Dracii?"
"Dokładnie..Mieliśmy tą samą matkę, ale różnych ojców. Mój tata był lisim demonem. Mama poznała go w swojej wiosce. Niestety, został zabity....A my musieliśmy uciekać. A potem poznała ojca Dracii"
"A dlaczego tak dziwnie zareagowałeś na Kruka?"
"Ten drugi zaatakował moje miasto. Na szczęście dobrze się ukryłem.Jeśli schowam się, to nikt mnie nie znajdzie, poza moją siostrą, która wie, jak mnie zauważyć. Ale jeśli dobrze zrozumiałem, to on raczej mi nie zaszkodzi....Ale jeśli spróbuje, to mocno pożałuje.Moje iluzje są bardzo realne. A jak wiadomo, jeśli ktoś wierzy w iluzję, to ta iluzja potrafi ranić. I to mocno."
Wuuuum...
"Co sie dzieje?"
"Trzęsienie ziemi...Szybko, na zewnątrz!"
***
Na północy jaśniała wielokolorowa łuna...Wszystko się trzęsło.*
Wuuuummmmm*
WUUUUUUMMM*
Na północy pojawiła się wielka kolumna światła. A potem zabrzmiał dźwięk.
ping*
Słup blasku zgasł i wszystko ucichło.*
"Myślałam,że to będzie bardziej...Widowiskowe? Poza tym....Chyba powinniśmy ruszać w drogę. Macie szczęście- na trasie jest niezła karczma.I ja zawsze mam tam zniżkę."
***
""Pod Pijanym Nietoperzem?" Co to za nazwa?"
"To gospoda dla łowców wampirów...Mrum, spokojnie, nic ci nie zrobią. Jesteś tu ze mną, a oni mnie lubią. Czy działają na ciebie święte symbole lub czosnek?"
"Nie..."
"No to możesz wchodzić!"
Dracia nie bez powodu pytala o czosnek i święte symbole. Cała gospoda była przepełniona zapchem tej przyprawy, a z sufitu zwieszały się całe pęki amuletów.W gablotach stały rzędy osinowych kołków i butelek z wodą święconą. I cytryn.
"Cytryny?"
"W niektórych kulturach ludzie wierzą, że jeśli wepchnie się wampirowi cytrynę do ust, a potem odetnie się jego głowę, to on zginie.."
Jeden element nie pasował do wystroju. Na ścianie wisiał smoczy łeb.
"Pani Dracia! Wiedziałam,że kiedyś Pani wróci!Oczywiście, pije pani za darmo, a Pani przyjaciele za pół ceny!"
Mrum była bardzo zaskoczona."Co takiego zrobiłaś, że tak cię wielbią?"
"Zabiłam smoka, ktory zabijał wampiry."-wskazała na ścianę-"Odbierał im pracę.Co macie dzisiaj do jedzenia?"
"Zupa czosnkowa, kiełbasa z czosnkiem, marynowany czosnek..."
"Coś bez czosnku?"
"Nie..."
"A co do picia?"
"Lemoniada, czosnkówka..."
"Lemoniadę proszę."
***
*Jak ktoś chce, to może coś dodać. Nie zatrzymuję was.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kaido White Tiger Youkai
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1143 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Imperium Agatejskie
|
Wysłany: Pią 16:19, 02 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Kaido obudziła się. Wolałaby spać już do końca swojego życia, ale to było niemożliwe. A nawet gdyby było... powracałby w snach wciąż jeden dzień. Tyle dla niej znaczący...
Ten sen był właśnie taki. Przed oczami stanął jej Samael.
Samael, który atakuje jej przyjaciół, który zadaje śmiertelny cios, który drwi z śmierci VolvE, drwi z uczuć...
"Skoro ci na tym tak zależy, to mogę cię do niej wysłać..."
Avirail, dlaczego go wtedy powstrzymałeś? Dlaczego...
A potem widziała już tylko VolvE, nic więcej. Obrazy wirowały z niezwykłą szybkością.
Najgorsze było to, że wspomnienia radosnej i wesołej VolvE przeplatały się z widokiem jej zmasakrowanego ciała i pustych oczu bez wyrazu.
Na końcu ujrzała pogrzeb przyjaciółki. Pamiętała, że zjawienie się tam kosztowało ją wiele bólu, zarówno fizycznego jak i psychicznego, ale nawet gdyby musiała się czołgać, pojawiłaby się tam.
Sen się skończył, dał o tym znać powrót do rzeczywistości - przeszywający ból. Każdy oddech był mordęgą. Demonica nie otwierała oczu. Bała się, co zobaczy. A zobaczy świat bez VolvE.
Kaido chciała wybuchnąć płaczem, ale nie miała siły nawet na to. Pragnęła zanurzyć się w otchłani. Jej oddech stał się płytki. Nie wiedziała dokładnie gdzie się znajduje. Jej zmysły nie pracowały normalnie, NIC w jej ciele nie pracowało normalnie. Przyjęły tylko do wiadomości, że wokół panuje całkowita cisza, a unoszące się zapachy ziół i lekarstw pomieszane razem przyprawiają o mdłości. A wśród ziół, mikstur i naparów...
Krew.
Nagle Kaido zerwała się z posłania i chlasnęła na oślep powietrze przed sobą.
Nie trafiła. Postać odsunęła się, by po chwili zbliżyć swoją twarz do demonicy. Piękne, błękitne oczy wyzierały pustką. Był to straszny widok.
Samael złapał ją jedną dłonią za ręce i delikatnie wykręcił, blokując jej wszelkie ruchy. Demonica próbowała się uwolnić, ale dłoń Samaela zacisnęła się z iście niedźwiedzią siłą na jej skrzyżowanych rękach.
W akcie desperacji chciała napluć mu w twarz by zrobić cokolwiek, ale kadawer był szybszy - wolną ręką wyjął z kieszeni jakąś maleńką buteleczkę, odkorkował ją zębami...
Jeśli myśli, że uda mu się...
*glomp*
Kaido chciała wrzasnąć. Stwierdziła jednak, że to zwiększy tylko ryzyko udławienia się. Zanim cała obrzydliwa mikstura spłynęła jej do gardła demonica szarpnęła się na jeszcze jeden desperacki czyn.
Jesteś ostatnią osobą, która będzie mnie leczyć!
Przegryzła buteleczkę.
Zdziwiony Samael obejrzał Naczynko-Już-Bez-Szyjki, które trzymał w dłoni. Tygrysica wykorzystała chwilę nieuwagi, splunęła mu szkłem prosto w twarz i oswobodziła się z uścisku.
Przez ułamek sekundy ich wzrok spotkał się. Jak na komendę przez myśl Kaido przebiegła tylko jedna myśl.
Zabić.
Nagle niewiadomo skąd doznała nagłego przypływu siły. Wszelki ból ustał, sprawność powróciła. Także z jej wzrokiem stało się coś dziwnego... Wydawało jej się, że posiada przynajmniej pięć par oczu, a każda para spogląda na Samaela z innej strony - widziała jego twarz, ułamek sekundy później patrzyła na jego plecy, a i ten obraz rozmazał się by ukazać widok, jakby Kaido stała u wejścia do namiotu w którym się znajdowali.
I te głosy... głosy, które nie dawały jej spokoju...
Ktoś tu idzie... przeszkodzi ci... on idzie do ciebie... uważaj... nie zdążysz... atakuj... uderzaj... teraz...
Demonica zamiotła najeżonym ogonem po ziemi. Naprężyła wszystkie mięśnie do ataku. Świat zafalował i znikł. Teraz widziała już tylko jedno.
Samaela.
Potwór, jak mógł! Zatłukę... Rozszarpię! VolvE...Krew! Czuję na nim jej krew!
Szybciej... zabij... TERAZ!
- Samael! Gdzie jesteś?
Na dźwięk głosu Kruka kadawer zerwał się błyskawicznie i zaczął kierować się ku wyjściu namiotu. W połowie drogi zatrzymał się jednak, jakby sobie coś przypomniał. Odwrócił się do Kaido i położył przed nią buteleczkę.
- Musisz to wypić do końca... dobrze ci zrobi...
Demonica była zszokowana. To nie był głos Samaela, który pamiętała. Mężczyzna przemówił do niej cichym, łagodnym głosem... Pięknym głosem.
Samael odszedł. Kaido siedziała przez chwilę w ciszy. Głosy ucichły, wzrok powrócił do normalności. Powrócił także ból. Demonica złapała się za brzuch. Jej bluzka gdzieś znikła, zamiast niej miała na sobie kilometry opatrunku, tworzącego coś na kształt ciasnego gorsetu z jednym naramiennikiem.
Nagle jednym okiem zauważyła leżące przed nią lekarstwo. Z wściekłością złapała za pozostałość po buteleczce i już miała wylać jej zawartość na ziemię, ale przeszkodziło jej w tym dziwne uczucie...
Uczucie świdrującego spojrzenia na swoich plecach. To oznaczało tylko jedno.
- To się pije! - w wejściu do namiotu pojawiła się głowa Kruka. Jego spojrzenie sprawiło, że demonica zamarła w bezruchu. Po chwili niezręcznej ciszy odstawiła miksturę na bok.
- Nie byłem pewny, czy Samael w ogóle dostarczy je tutaj... Coś ty z tym zrobiła? Ech...
Kruk odwrócił się i spojrzał na oddalającą się powoli sylwetkę przyjaciela.
- Taak... Nic już nie jest takie samo... No, ale wypij je, bo...
Urwał, gdyż Kaido już go nie słyszała. Nienaturalny wysiłek przy rozchlastanej klatce piersiowej i brzuchu zrobił swoje - demonica straciła przytomność, a "gorset" zmienił kolor z białego na krwistoczerwony.
*******
Przez następne kilka dni Kaido chodziła bez celu po obozie, nie odzywając się do nikogo nawet słowem. Kursowała tylko między swoim namiotem a grobem VolvE dwa razy dziennie. Odmówiła przyjmowania posiłków i lekarstw. Całymi dniami siedziała pod drzewem niedaleko mogiły, wpatrując się pustymi oczami w horyzont. Słowem - jej tryb "życia" nie przedstawiał się zbyt dobrze.
Kruka zastanawiało jednak, że demonica zawsze znajdowała się jak najdalej Samaela. Przypadek? Szczerze w to wątpił.
*******
Tygrysica opuściła swój posterunek przy grobie VolvE i poszła się przejść. Chciała poukładać myśli. Szła, gdzie ją tylko nogi poniosą. Traf chciał, że u kresu wycieczki natrafiła na małe jezioro, więc usiadła na piaszczystej plaży i zapatrzyła się w spokojną taflę wody. Mimo wszystkich ostatnich przeżyć poczuła się... uspokojona, jakby jezioro szeptało jej słowa otuchy. Wiatr od wody rozwiał jej długie włosy.
Przypomniała sobie podróż przez Jezioro Srebrnych Gwiazd. Ileż to przygód przeżyła razem z drużyną? Członkowie zmieniają się, przychodzą nowi, odchodzą dawni... Już nic nie jest takie samo jak dawniej.
Nic.
Podniosła jakiś patyk i zaczęła pisać nim po wilgotnym piasku.
VolvE nie umarłaby...
Gdyby Samael się nie pojawił.
Samael nie pojawiłby się, gdyby w drużynie nie było Kruka.
Kruka nie byłoby w drużynie, gdyby mnie tam nie było.
A nie byłoby mnie tam, gdybym nie wyruszyła w podróż.
Nie wyruszyłabym w podróż, gdyby Veigot nie zaatakował mojej wioski.
Veigot nie zrobiłby tego
Ayiani przeżyłby
... gdyby nie ja.
Demonica wstała i wytarła stopą środkową część, zostawiając pierwszą i dwie ostatnie linijki. Popatrzyła chwilę na efekty swojej pracy. Po chwili dopisała pod spodem:
...Wybaczcie mi.
Nagle usłyszała trzepot skrzydeł na pobliskiem drzewie. Odwrócia się akurat w chwili, gdy wielki, czarny jak smoła kruk poderwał się do lotu. Jego krakanie zostało poniesione przez spokojne wody jeziora.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaido dnia Wto 19:54, 20 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
Saphira71210
Dołączył: 19 Mar 2006 Posty: 512 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 21:19, 08 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
-Jak zabić można smoka? –Saphirę nieco zbiło z tropu to pytanie
-Jak można zabić...eee...smoka? Ummm zależy od rodzaju...no...trucizną –wzdrygnęła się, na pewno okropne wspomnienie -mieczem, jeśli jest dość ostry, z odpowiedniego materiału...no i ramiona trzeba mieć silne...no może serafinem by się dało...no...udusić, ale teoretycznie, bo mamy pojemne płuca i tlenu wystarczyłoby na długo...może jakimś zaklęciem...tak szczerze mówiąc, niezbyt wiem, to nie był u nas zbyt popularny temat do dysput...
Chodziły jeszcze jakiś czas po lesie, szukając odpowiedniego drewna.
***
Stos płonął. Saphira nie wiedziała, czy ma się smucić, czy nie, praktycznie nie znała tej dziewczyny. Jednak...odeszła i to na jej oczach. Więc chyba żal powinna odczuwać?
Czyżbym stała się nieczuła na cudzą krzywdę? Aż tak już ze mną źle?
***
-Kruki? Ostrzeżenie? Ciemna postać w krzakach? Dziewczyna kotem? -Saph nie mogła sobie wybaczyć, że przespała taką awanturę. Uważnie słuchała relacji Mrum i tego, o czym słyszała.
-No i po co rzucałaś w nią kamieniem? Po co? –sama nie wiedziała, czemu tak zareagowała, może po prostu padła ofiarą ogólnego rozdrażnienia, które opanowało obóz
-Przecież nie wiesz, kto to był -No właśnie -przemknęło jej przez myśl. Rozejrzała się po wzburzonych twarzach. Oczywiście w tym momencie coś zaczęło się dziać. Wraz z resztą gapiła się na lisiego demona.
-Saph.. czy jest jeszcze coś czego nie widziałaś? Albo czy jest coś jeszcze co może nas zaskoczyć?
-Po Krisie, który wczoraj objawił zdolność klecenia zdań, ani po nim *podrzuca na dłoni statuetkę* nic mnie już nie zaskoczy.
***
Lekko musnęła dłonią wypchany łeb smoka.
-To nie był nikt z mojego rodu, bo oni mieszkają daleko. Na szczęście.
-Rany, ale knajpa...-mruknęła do Mrum, która musiała z pewnością czuć się tu ,,nieco” nie na miejscu –może przejdziemy się po okolicy i sprawdzimy, czy ta twoja ,,postać w krzakach” nie przyszła tu za nami? Może ma dobre zamiary...a tobie to miejsce chyba średnio odpowiada...
***
Przedzieranie się przez mokre krzaki w pogoni za ,,cieniem” z pewnością nie znajdowało się w czołówce na liście rzeczy, które Saphira najchętniej robiłaby popołudniami.
-A przecież sama to zaproponowałam
Jednak idąca tuz przed nią Mrumi stanowiła zawsze jakąś pociechę. Smoczyca niecierpliwie odgarnęła z twarzy kosmyki teraz już bardzo mokrych włosów. W takich momentach jak ten, zawsze zastanawiała się, po co właściwie ludziom włosy. Przecież to tylko przeszkadza. Nagle coś wyrwało ją z tych rozmyślań. Wydawało jej się, ze po prawej zamajaczyła jej jakaś sylwetka*. A może to tylko zwykły krzak...tak, czy siak położyła ostrożnie dłoń na ramieniu wampirzycy i gestem wskazała jej odpowiedni kierunek, by na wszelki wypadek obie były gotowe.
*Pandunia, jak chcesz, to możesz sie ujawnić
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Czw 23:00, 08 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Zauważyła dwie idące za nią postacie. Jej jaszczur syknął.
-Nieprosssszeni gościeeeee...-wysyczał jej prosto w ucho. Pandi spojrzała na niego.
-Cicho, nawet nie wiemy, kto to jest...-skarciła stworzenie, po czym stanęła obok rozłożystego drzewa i czekała.
Istoty wynurzyły się z gęstwiny lasu. Poruszały się tak, jak gdyby kogoś szukały. Jednak wydały się dziewczynie dziwnie znajome... Czyżby to były...
-Mrumi?- szepnęla Pandunia -Saphira? To wy? - mruknęła głośniej, jednak nadal bardzo ostrożnie.
Wtedy Saphira spojrzała w jej stronę, po czym zatrzymała się jak wryta. Mrumi, nie zauważając nagłego obrotu sprawy, wpadła na nią. Złorzecząc, rozglądała się za przyczyną postoju, po czym zauważyła Pandunię.
-Pandunia? Nie uwierzę! To ty? Wróciłaś? - podbiegła do niej. To samo zrobiła smoczyca.
-Owszem...- szepnęła półkocica. - Teraz tak szybko tam nie wrócę...
-To wspaniale!- dziewczyny były szczęśliwe, że odnalazły Pandunię, która niegdyś opuściła ich grupę, żeby odnaleźć i wyjaśnić sprawy swego rodu.
-Nie mam już co wyjaśniać, teraz WY musicie mi wszystko opowiedzieć... Dokładnie...-poprosiła, wracając razem z nimi do obozowiska.
-Owszem, dowiesz się wszyskiego...- uśmiechnęła się Mrumi krzepiąco. - Dobrze, że jesteś!
-Też się cieszę...- rzekła Pandi. Lerneth przysnął jej na ramieniu, mocno wczepiając się pazurami w kaptur płaszcza.
Zbliżały się już do obozowiska.
Pandunia westchnęła...
-Wróciłam...- mruknęła, po czym raźniej ruszyła razem z Mrumi i Saphirą w stronę namiotów.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 19:44, 10 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
VolvE krążyła po pokoju. Mężczyzna, który wpierw wydawał jej się bardzo stary teraz uznała że jednak jest całkiem młody. Nie był to czlowiek ani inne znane jej stworzenie, imienia swego podac nie chcial. VolvE chodziła po malym pomieszczeniu. Nic nie pamietala, nie chciala pamietac.
********************************************
-Czemu tu jestem skoro nie zyje? Jak moge zyc?
-Nie zyjesz, istniejesz.
-Ale co to za roznica?
-Niedlugo poczujesz roznice
********************************************
VolvE usiadla pod drzewem, bylo ciemno. Gdyby byla teraz VolvE wziela by gleboki oddech, westchnela, nie mogla. Nie mogla wziasc oddechu, nie mogla wydac z siebie dzwieku. Niedawno zrozumiala ze z dziwnym mężczyzną porozumiewała się bez użycia głosu którego ona wydać nie mogla, ale czasem slyszala jak on je wydaje. Nikt jej nie kochal, nikt jej nie lubil, nigdy. Tak jej powiedzial, a ona mu wierzyla. Miala tylko jego. Pamietala, panmietala niektore fragmenty... Tata porzuca ja w lesie, cialo martwego kota, oczy Samaela... Samael, tak go pamietala najlepiej.
************************************
-Kim jest Samael?
-Kto?
-Samael
-Nie wiem
-Mówiłaś coś o jakimś Samaelu
-Kiedy?
-Gdy... spałaś. Powiedz kim on jest!
-Czemu jestes taki zly?
*************************************
VolvE usiadla na drzewie, przyzwyczaila sie juz ze nie widziala wlasnego ciala, nie mogla widziec czegos czego nie ma. Nie miala wygladu, nie miala ciala. Nie dotyczyly jej zadne prawa fizyki. Weszla na drzewo nie dotykajac rekoma galezi ani kory. Nie wiedziala jak powinna siebie nazwac, nie potrafila.
*****************************************
-Czy masz jakieś imie?
-Nie mam imeinia, jedynie nazwe
-A czy ja mam imie?
-Nie masz ieminia jedynie nazwe
-A coz to za nazwa?
-Dowiesz sie w swoim czasie
*******************************************
Była nad strumykiem. Weszla na wode. Spojrzala pod nogi. Ryba. Szla wzdluz strumienia. Dotarla do rzeki. Rzeka byla wielka, rzeka czy morze? Rzeka, Lewiathan... Rzeka, smok północ. Potrzasnela glowa. co sie dzieje? Nigdy tu nie byla. Za drzewem zobaczyla ukrywajaca sie dziewczyne, jakies wampiry, dwa. Jeden nazywal sie Dam, drugi Remiqa. Zaraz z wody wyjdzie to cos co widziala. Jeszce tego nie bylo, co sie stalo? Stanela na srodku jeziora i wsadzila glowe pod tafle wody nogami wciaz stojac na niej. Weszla cala pod wode. Poczula tylko zimne mrowienie. Weszla pod wode jakby szla po schodach. Nie czula oporu wody. Zobaczyla go. Smok, wielki, Lewiathan. Wlasnie wyplywal na powierzchnie. Lewiathan... milo jej sie kojarzyl, nie znala go, ale tak pragnela do nigeo podejsc, dotknac. Czula sie jakby obaczyla przyjaciela.
******************************
-Przyjaciele? Nie, nie masz przyjaciol, zapomnij co znaczy to slowo, masz tylko mnie.
-Tak
*******************************
VolvE wpatrywala sie w Lewiathana, wyszla spod wodyu wciaz patrzac na scenke. Wampiry, czlowiek, Lewiathan... Zlapala sie za glowe. Co sie z nia dzieje? Spojrzala jeszce raz na smoka. Taak! Pamieta! Rozumie! L:ewiathan! Skha! Podbiagla w strone smoka. Nagle poczula na ramieniu silny uscisk. Mężczyzna znów wyglądał staro.
-Co ty robisz?? -Wrzeszczał
VolvE spojrzala na smoka, byl jej calkiem obojetny, nie znala go. Nie wiedziala co sie z nia przed chwila stalo. Splunela na ziemie. Slina spadla na zielona trawe i uniosla sie w powietrze i wyparowala. Nie znala nikogo, wiedziala ze zrobila zle. Mistrz na nia krzyczal, wiec cos jest nie tak. Ona jest winna. Poszla poslusznie za mistrzem.
**************************************
-Nie wolno ci oddalac sie do swiata zywych i nieumarlych bez mojej obecnosci, masz przebywac ciagle tu. Nie mozesz pamietac
-Czego nie moge pamietac?
-Nie powinno cie to interesowac, nie choc na ziemie.
Volve nie sluchala
*********************************
-Znowu śpisz? Przecież ci zabroniłem!
-To nie sen -VolvE otworzyla oczy -Nie moge spac, nie zyje.
-Blyskotliwa jestes -Mistrz usmiechnal sie
-Wiec co to jest? Czuje jakbym znow znala swoje zycie a wraz z przebudzeniem znow je zapominam. Co to jest??!!
-Nie dotykaj mnie kobieto, odejdz! Uspokuj sie!
VolvE nagle opadla na kolana. Mistrz byl zly, Wiedziala ze domyslila sie za duzo. Mistrz podszedl by dotknac reka jej czola. Chciala sie wyrwac, uciec.
-Nie mozesz podrozowac, dalem ci za wiele wolnosci. Od teraz posiadasz cialo, daje ci je.
-Czyli ze bede zyc?
-Nie, ale nie bedzie to juz tylko istnienie, marna imitacja zycia.
Mistrz dotknal jej czola. W umysle jej rozblyslo oslepiajace swiatlo.
-Raqee! -Jeknela.
******************************************
Obudzila sie. Byla slaba, czula przyciaganie ziemi, to ja przytlaczalo. Dawno nie czula ciezaru, nie czula przyciagannia. Spojrzala na swoje rece, zobaczyla je, spojrzala do tylu i obejrzala sie dokladnie.
[img] [link widoczny dla zalogowanych] [/img] Miala ogon niczym waz i dlugie pierzaste skrzydla. Miala cialo.
*********************************************
VolvE sunela po ziemi wraz z mistrzem idacym obok. Szli po ziemi ludzi i nieumarlych. Nikt nie mogl ich widziec bo nie zyli. Ruszyli w strone jakiejs karczmy. Nagle mistrz stanal i zaczal zawracac. VolvE szla automatycznie za nim. Spojrzala za sioebie raz. O raz za duzo. Zobaczyla ja, dziewczyna, ogon tygrysa, smutna, zamyslona. Patrzyla wprost na nia. Widziala jej wzrok przez sekunde i zaczela bezwiednie sunac w jej strone. Mistrz cos krzyczal, nie wiedziala czemu nie moze jej poprostu zlapac i odejsc z nia. Glos mistrza slabl, zanikal, widziala te dziewczyne. Za nia stal smok, smoczyca, smutna, wygladala na zalamana, obie wygladaly jakby nie mialy sensu w zyciu. Kaido spojrzala na nia, Raqee rowniez. Nie, nie mogly jej widziec...
-Kaido -szepnela -Raqee -powiedziala przez lzy. Podeszla do Kaido i dotknela jej policzka po czym pocalowala Raqee w noc. -Nie martwcie sie o mnie, ja tu jestem, jestem z wami, ja tu wróce! Ja chce byc z wami! -Nie mogly jej slyszec, nie slyszaly, nie widzialy, a jednak, Kaido musiala cos poczuc, rozejrzala sie ciekawie wychodzac ze swojego zwyklego odretwienia.
Czula ich obeccnosc, wiedziala kim sa, znala je. Przestala zupelnie slyszec glos mistrza z tylu. Patrzyla. Nagle calkiem opadla z sil jakby dopiero co stoczyla walke z kims.
********************************
-Co ty sobie wyobrazasz??! -Mistrz byl wsciekly
-Ta, ta dziewczyna, ten smok.
-Nie znasz ich! -Mistrz wrzeszczal Co ty sobie myslisz odchodzisz mi spod kontroli!
-Ale to byla Kaido! Przeciez wiem ze to byla Kaido, Raqee... Dlaczego mnie oklamujesz?? Mam przyjaciol!! Tam byla Raqee!!
-Uspokoj sie dziewczyno!
-Dlaczego mnie oklamales!? -VolvE wstala gwaltownie -Ja je znam!!
Mistrz dootknal jej czola
-Znasz je?
-Kogo?
-Tygrysa i smoka?
-Nie, nie znam nikogo procz ciebie panie.
VolvE nie wiedziala co jej bylo, wydawalo jej sie ze znala tamte istoty, to smieszne, byly to jakies tam gorsze, zyjace istoty ktorych w zyciu na oczy nie widziala. Znala tylko tego mezczyzne stojacego obok.
-Kocham cie mistrzu, tylko ciebie... tylko ciebie znam, kocham cie mistrzu... |
|
Powrót do góry |
|
|
trenerka Rachel Dark
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1062 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wydaje mi się, że Łódź
|
Wysłany: Nie 16:18, 11 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Felix nagle się obudził. Nie wiedział dlaczego. Po prostu oprzytomniał.
-Nie śpisz? – rozległo się pytanie. Znał ten głos.
-Rachel… wszystko w porządku?
-Raczej nie, przyjrzyj się.
Felix przyjrzał się uważnie. Dostrzegł kocie uszy.
-Nie mogę ich schować – wyjaśniła. – Niedługo… niedługo zmienię się w kota – jęknęła, trochę płaczliwie. Szybko jednak ochłonęła.
-To już koniec – spytał Felix. Ciężko mu było uwierzyć.
-Nie – jej głos był twardy. – Nie, bo amulet jest gdzieś w pobliżu. Skup się.
Felix zamknął oczy i wyostrzył zmysły. Był tam! Emanował delikatnie mocą. Nie znajdował się dalej niż kilka metrów stąd.
-Musimy go zdobyć.
Demon kiwnął głową. Powoli wstał, sprawiało mu to pewne trudności, ale jakoś stał.
-Gdzie my jesteśmy? – spytał rozglądając się.
-Chyba w jakiejś karczmie – odpowiedziała jego towarzyszka. Oparła się o Felixa i też wstała. Opierając się o jego grzbiet powoli opuściła pokój.
* * *
Większa część drużyny siedziała na dole i jadła kolacje. Na dworze było już ciemno. Nagle do karczmy weszła jakaś grupa ludzi.
-Chcemy coś zjeść i wynająć pokoje – powiedział rosły mężczyzna, prawdopodobnie przywódca grupy.
-Przykro mi, ale pozostał tylko jeden dwuosobowy pokój. Mamy dziś dużo klientów.
-Co tylko jeden! – mężczyzna zdenerwował się.
-Spokojnie Warren, spokojnie – stojąca obok kobieta starała się złagodzić sytuacje.
-No dobrze. Wynajmiemy ten pokój i prosimy jedzenie dla sześciu osób.
-Już podaje.
Grupka usiadła przy jedynym wolnym stoliku i po jakimś czasie zabrała się za swoje jedzenie.
* * *
Nagle coś wzbudziło powszechną uwagę, wszyscy spojrzeli na schody, którymi schodziła dziewczyna kocimi uszami i ogonem. Opierała się ona o psiego demona. Oboje wyglądali na bardzo zmęczonych i chorych. Dziewczyna zdawała się nie dostrzegać pełnej ludzi Sali. Szła w jakimś określonym kierunku, zbliżając się do stolika zajmowanego przez nowych przybyszów. Zatrzymała się przy ich stoliku i nagłym ruchem ręki wskazała na mężczyznę zwanego Warren.
-Ty… ty go masz… - powiedziała.
Mężczyzna wstał i spojrzał zdziwiony na dziwną dziewczyną.
-O co ci chodzi?
-Masz mój medalion… oddaj go!
Mężczyzna popatrzył na nią z lekkim przerażeniem.
-Rachel! – krzyknęła nagle kobieta.
-Ma… manne? Witaj… gdzie Horen? – dziewczyna rozejrzała się.
-Zmarł w czasie ataku na obóz.
-Acha… kto jest waszym przywódcą?
Warren z dumą wskazał na siebie.
-Ja.
-Rozumiem… a teraz oddaj mi medalion.
-Jaki medalion?
-Nie udawaj… masz go… na szyi.
Oczy wszystkich osób w karczmie wlepiły się w Warrena, który nagłym gestem dotknął czegoś na swojej klatce.
-Tak… chodzi o ten… ten z motywem roślinnym i literami R.D. …to moje inicjały.
-Nie masz dowodu, że to należy do ciebie.
Dziewczyna wydała z siebie dziwny odgłos, który chyba miał być śmiechem.
-Opis ci nie wystarczy… w takim razie udowodnię ci to inaczej… - w tym momencie dziewczyna wydała z siebie odgłos, który można nazwać pseudo piskiem.
Mimo nacisku ręki warrena medalion wyskoczył spod koszuli i wyciągnięty na całą długość sznurka lewitował skierowany w stronę dziewczyny.
-Hehe… chyba chce do mnie wrócić… teraz bądź tak miły i oddaj go.
-Nie.
-Rozumiem… mogę ci zapłacić…
-Nie, nie oddam to moje! – zdenerwował się mężczyzna.
-Możę wyrażę się dosadniej – wysyczała dziewczyna – muszę dostać ten amulet z powrotem. Wolałam to załatwić jak cywilizowany człowiek, ale przez ciebie raczej nim długo nie pobędę.
Nagle Warren pobladł.
-Twoje oczy… - nie dokończył. Z przerażeniem patrzył na zielone kocie oczy dziewczyny.
-------
-Nie zdążysz – zaśmiał się kot. – To koniec.
-Amulet jest na wyciągnięcie reki. Wciąż mam szansę, przemiana się jeszcze nie skończyła.
-------
Dziewczyna wydała z siebie jakiś dziwny odgłos – coś pomiędzy prychnięciem, a krzykiem i rzuciła się na Warrena. Ten nie tracąc przytomności umysłu wyciągnął miecz i zamachnął się nim. Dziewczyna uniknęła ciosu i minęła mężczyznę. Wyjęła sztylet i próbowała uderzyć go w plecy, ale ten zdążył się odwrócić i zablokować atak. Dziewczyna odskoczyła ciężko sapiąc. Niektórzy ludzie zdali sobie sprawę, że dziewczyna jest mniejsza, jej włos jakby krótsze i ciemniejsze. Nagle Warren zdał sobie sprawę, że to akcja dywersyjna i w ostatniej chwili uniknął ataku Felixa.
Dziewczyna wydała z siebie jakieś dziwne niezrozumiałe odgłosy.
-Oddaj jej amulet zanim będzie za późno – powiedział Felix. – Zapłaci ci. Po prostu go oddaj.
-Nigdy – mężczyzna rzucił się na dziewczynę. Ta zablokowała cios sztyletem, ale impet ataku popchnął ją do tyłu. Gwałtownie wstała i rzuciła się na Warrena, ten znów zaatakował, a impet ataku sprawił, że dziewczyna przeleciała kawałek i gwałtownie uderzyła w ścianę. Spadła i nogi ugięły się pod nią. Opadła na kolana i oparła się rękami o podłogę. Ciężko oddychała i wyraźnie się trzęsła. Warren powoli ruszył w jej stronę.
-To twój koniec.
-Nie! – krzyknęła Manne. – Oddaj jej medalion, zostaw ją!
-Nie! Medalion jest mój, a ona mi go nie zabierze!
Podniósł miecz i wycelował w szyję. Spojrzał na dziewczynę, ta podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. On spojrzał na jej na wpół zmienioną kocią twarz. I zaatakował.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Freya Lewiatan
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 714 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Stare Czaple
|
Wysłany: Wto 13:18, 13 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Skha z natury był samotnikiem, setki lat spędzone pod powierzchnią nie były dobre dla jego stosunków z innymi stworzeniami. Ocean był rozległy a prądy podmorskie ciągnęły się przez całe wybrzeża. Terytoria poszczególnych klanów smoków morskich zajmowały setki kilometrów kwadratowych, więc kiedy doszło do pocieszania innych smoków Skha był raczej zakłopotany niż pomocny.
Raqee drzemała niespokojnie w gęstym zagajniku słuchając letniego cykania cykad. Skha przyniósł jej kawał krowy na kolację. Stanął, chciał coś powiedzieć, podnieść na duchu ale jakoś nic mu z gardła nie wyszło. Zakłopotany nieco, podsunął półtuszę krowią pod nos zmęczonej smoczych i po cichu się oddalił.
-----------------------------------------------------
Smocza magia jest potężna więc zmiana w człowieka nie nastręczała mu większych problemów*. Skha spokojnie rozglądał się po zebranych w gospodzie gościach. Drużyna usiadła przy dużym stoliku niedaleko kominka. Przy barze siedział kilku rosłych chłopów, z opalonymi twarzami, ubranych w szorstkie wełniane koszule. Skha wytężył swoje smocze zmysły. Wyczuł zapach świeżego siana i strzępki rozmowy toczącej się wokół plonów żyta i ziemniaków. Chłopi z pobliskich wiosek – brak zagrożenia.
Pod oknem, przy kilku złączonych stolikach siedziała grupa równie potężnych chłopów, silni, umazani sadzą o twarzach zniszczonych przez wiatr słońce i deszcz. Rozmawiali o wszystkim i o niczym** o pogodzie, o drzewach i o karczemnych dziewkach. Czuć było od nich zapach świeżego drewna i węgla. Drwale i węglarze – ponownie brak zagrożenia.
Po kolejnym kęsie prosiaka zapiekanego prosiaka z ziołami (i czosnkiem) wzrok Lewiatana przeniósł się na grupkę 6 mężczyzn siedzących w dość ciemnym koncie przy drzwiach na zaplecze. Skha ponownie wytężył zmysły ale nic nie usłyszał. Mężczyźni jedli w milczeniu zerkając co jakiś czas w stronę drużyny. Lewiatan odgrodził w umyśle słowa Draci opowiadającej, dość kwieciście jak to ubiła tego smoka (na szczęście był to jeden z czerwonych, których Skha nigdy nie żałował)*** i skupił się tylko na siedzących w kącie osobach.
’ Kogo my tu mamy, hmmmmmm…. 6 ludzi ubranych w grube płaszcze, w lecie podczas sianokosów. Ewidentnie wojownicy z kolczugami. Przygotowani na każdą okazję. Dwóch osiłków z miną równie inteligentną co ten prosiak na moim talerzu.’
‘Taaaa… z tymi nie będzie problemu.’
‘ Ten z mieczem w srebrnej pochwie wygląda mi na przywódcę, jest czyściejszy od dwóch pozostałych.’
‘Co nie znaczy że nie śmierdzi.’
‘Jeden łucznik, wygląda mi na jakiegoś elfiego bękarta****. I dwójka zakapturzonych smukłych facetów. Ech… jacy magowie potrafią być przewidywalni.’
Skha ponownie uruchomił swój czuły węch.
‘Wyczuwam woń korzeni, ziół i…. hmm….. coś jakby ….. zgniłego mięcho?’
‘ Nekro! Cholerny Nekro! Mają w swojej drużynie nekro! No, to takich się często nie spotyka,
‘Zwłaszcza w okolicach ludzkich siedzib.’
‘Zwłaszcza w tawernach’
‘ Hmm.. to utrudnia sprawę, mogą być niebezpieczni’
‘ Zabij ich póki są wszystkiego nieświadomi’
‘Nie, trzeba to załatwić ostrożnie, ci ludzie znają Dracię, jak zaatakujemy teraz, może się to źle zakończyć dla niewinnych osób.
‘Urgh… głupi jesteś i tyle’
‘!!!!! Ze mną jest coś nie tak, nie tylko prowadzę rozmowę w myślach z samym sobą to jeszcze się z sobą wykłócam. I przegrywam tą kłótnię. Mama miała rację jak dalej będę gadał do siebie to zwariuję.
Po przyprowadzeniu się do w miarę normalnego stanu Skah postanowił dowiedzieć się trochę o bandziorach. Zwinnie i bezszelestnie (jeżeli jest to możliwe mając na sobie czarny skórzany płaszcz wyszywany srebrem i ćwiekami) wyślizgnął się na górę do pokojów gościnnych.
Na klamkę oczywiście nałożyli pułapkę, ale Skha szybko ją rozbroił prostym zaklęciem.
Zamek stanowił osobny problem, przyzwyczajony do tego że smoki raczej wygryzają drzwi z kawałkiem ściany, lewiatan próbował nieskutecznie podważyć metalowy skobel sztyletem.
Po 10 minutach zamek wygrywał 1:0.
Tu trzeba użyć sprytu.
Spokojnie stanął przy rogu i czekał. Czekał, czekał. Nagle usłyszał otwierane drzwi kuchni i szybkie kroki kelnerki. Zrobił krok zza rogi i..
*ŁUP*
Taca z zapiekanymi bułeczkami wylądował na podłodze (i częściowo na jego butach) dziewczyna zachwiała się, Skha ja szybko złapał.
„Och! Przepraszam najmocniej, tak niezdarna jestem. Naprawdę przepraszam” Dziewczyna zaczęła się mieszać zbierając jednocześnie bułeczki z podłogi (smacznego^^). Skha jak na dżentelmena przystało również pomagał zbierać bułeczki, czarując jednocześnie swoim szarmanckim wdziękiem (w jego mniemaniu oczywiście – Freya) młodą dziewkę.
„Naprawdę nic nie szkodzi, Młoda Damo. Nic się nie stało, to w sumie moja wina. Chciałem tylko prosić o dodatkowe zamówienie. Moja współtowarzyszka Mrumi, widzi ją pani, tak ta co właśnie lemoniadę pije, bardzo prosiła o podwójną porcję…tych, no… (tu rzut okiem na kartę) …… eeee……. Główki czosnkowe zapiekane z serem i plasterkiem pomidora.”
Dziewczę przestało się na chwilę rumienić i fachowo zapytało „Z jakim sosem?”
„A jakie macie?”
„Pomidorowy, cebulowy, tymiankowy, czosnkowy, czosnkowy z marmoladą i podwójnie czosnkowy.”
„Podwójnie czosnkowy, proszę, na mój rachuneczek.”
„Dobrze, zaraz będzie, jeszcze raz najmocniej przepraszam” Dziewczyna ponownie się zarumieniła i pobiegła do kuchni.
Skha z szerokim uśmiechem, kręcą wokół palca pękiem zrabowanych kelnerce kluczy poszedł w stronę pokoi podśpiewując sobie dobiegającą z Sali głównej balladę, śpiewaną prze wstawioną już Freyę.
„Usługiwały siostry dwie
w gospodzie koło rzeczki
przyszedł podróżny i woła Hej!
Usłużcie mi kuchareczki.”
Po wygranej z zamkiem batalii 1:1 Skha zaczął przeszukiwać po omacku sakwy bandy siedzącej na dole. Po wyciągnięciu z 1 sakwy jakiegoś puzderka, liści tymianku, żeńszenia i krwawnika, kilku czaszek zwierząt i zasuszonego bawolego członka….
„O GOD, Grosssss, obrzydlistwo co ci szaleńcy noszą w torbach”….. zaprzestał przeszukiwania toreb tego nekro i zagłębił się w sakwach leżących na najwygodniejszym łóżku.
Tym razem poza zwykłymi rzeczami jak ostrzałka do miecza znalazł również papiery.
„No proszę trzeba było ich zaraz zabić”
„Uch Skha chłopie weź się w garść znowu gadasz ze sobą. Co my tu mamy….”Wszem i wobec….. ogłaszam. ……..nagroda ……….. za przyniesienie głowy ………. Kufer złota i kufer szmaragdów! Za przyniesienie głów całej drużyny - !!!!! – 10 kufrów złota, zamek Na czarnej Skałce, wioski przynależące do zamku i 170 hektarów okolicznych ziem wraz z czworakami i chłopami!! No niezła nagroda za nasze głowy już jest. Hmmm… nie napisali zbytnio kto stawia tę nagrodę, Zamek Na Czarnej Skałce jest opuszczony i nie należy do nikogo, ziemie są tam urodzajne ale żadne z królestw nie rości do niego prawa, Mówią że włada nią sekta jakiś napaleńców składających ofiary z obcych. Ciekawe, ciekawe. Trzeba ostrzec drużynę że są na nasze głowy takie duże nagrody.
Skha przeglądnął jeszcze trochę papierów, w tym także portrety pamięciowe (Uch kto to rysował, Tygrysica jest znacznie chudsza niż na tym obrazku) i opuścił pokój.
W każdym bądź razie chciał opuścić pokój.
Drzwi się zatrzasnęły, z kluczami na zewnątrz.
„Typowe.”
Nie marnując czasu szybko wygramolił się przez okno na dach przylegającej obok stajni. Zleciało kilka dachówek ale ogólnie wszystko poszło OK.
Aż do czasu kiedy jedna belka stropu nie wytrzymała i Skha wpadł przez dziurę do stajni, płoszą troszeczkę konie.
„Normalka dlaczego tylko mi się to przydarza?”
Na szczęście upadek nie był wielki, a dziura też nie za duża, podenerwowane konie pochrząkały trochę, i wróciły do robienia tego co konie zwykle w stajni robią. Skha otrzepał się ze słomy, i wrócił głównym wejściem do jadłodajni.
W między czasie Freya zaczęła już 8 kufel nalewki czosnkowej gadając wszystkim ze smakuje jak wino z winnic jej brata (po 8 kuflach wszystko smakuje jak winno z winnic jej brata), Mrumi z fascynacją wpatrywała się w podane jej właśnie główki czosnku zapiekane z serem w sosie podwójnie czosnkowym, a reszta drużyny spokojnie dojadała prosiaka.
Skha podszedł do Kruka i Draci (załóżmy że siedzicie obok siebie - freya) i nałożył sobie żeberka.
„ Na słówko, można?” poprosił Kruka i poszedł w kierunku wyjścia. Odchodząc usłyszał jeszcze komentarz Draci o rumieniącej się kelnerce i sianie we włosach i ubraniu ora jakąś sprzeczkę.
Skha oczywiście chce przekazać Krukowi wiadomość i nagrodzie i bandytach, pamiętajcie żeby nie rozwalić tawerny, jest tu wielu niewinnych ludzi, z bandytami trzeba sobie inaczej poradzić. Po cichutku. Kruk sorki że cię wyciągnęłam tak bez pytania, wychodzimy na zewnątrz na początku bójki ok?
*już kiedyś dawałam rysunek Skha w formie człowieka
**zupełnie jak w naszej gildii^^
***mam nadzieję ze to czerwony, opisu nie znalazłam
****bez urazy dla półelfów i innych pół-cośtam istot^^
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 18:01, 15 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Zgubiła ich.
Postanowiła odzyskać siły demona i... spaliła się. Myślała że nie będzie to tak długo trwać. A jednak trwało. I gdy wróciła do swej postaci, w pełni mocy, zobaczyła że reszty drużyny nie ma. Trudno, pomyślała. Kupiła ładnego konia....
-Móri, jak myślisz, jak dać mu na imię?- zapytała kota.
-Może Zasłona*?- zadrwił Móri, wiedząc, że odkąd Sasani zaczęła czytać pewną książkę (:P) wszystkie jej konie tak się nazywają.
-Czemu nie? Ładnie....- odparła Sasani, wskoczyła na Zasłonę i pojechali w stronę w którą, według niej, polazła drużyna.
*imię zmienione XD kurcze ja to mam fantazję nie ma co XD
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sasani dnia Śro 20:23, 21 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
domka191 Leśny Elf
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:06, 16 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
- ...I wtedy on padł na ziemię. Sprawa była załatwiona, a ja znowu miałam pełną sakiewkę - Dracia puściła do nich oko.
Cenedess uśmiechnęła się pod nosem. To oczywiste, że nie dla pieniędzy Dracia zabija smoki.
- Jeszcze trochę nalewki z rogu dwurożca proszę - Cenedess zwróciła się do barmana. Ten spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Ależ ona jest bardzo mocna, nie za dużo tego?
- Dzisiaj mogę sobie na to pozwolić. - po czym dodała w myślach: "po raz pierwszy od tamtego feralnego postoju w wiosce..."
Ogólnie w Drużynie nie działo się najgorzej. Chwilowo mieli spokój od wszelkiego rodzaju potworów, zbójców ("Ta, tylko na jak długo..."), Maeglin nie kłócił się już tyle z Krukiem ("Jak wyżej; a zresztą - te spojrzenia....ech."), a Samael, dotąd ich największy wróg, już nim nie był ("Ale i przyjacielem nie można go nazwać.")
A jednak, przyzwyczajeni do przygód, nie zawsze przyjemnych, nawet w chwilach pozornego spokoju byli niespokojni - o to, ile ten spokój potrwa ;) Słowo "spokój" kojarzyło się im nie z "karczmą", "spaniem pod dachem", czy "stałą łazienką" (:P), ale raczej z "pułapką".
Cenedess kątem oka zauważyła, że ktoś z ich kompanii odchodzi od stolika i idzie na górę.
Dawno nie widziała Kaido. Gdzieś się zapodział też ten lisi chłopak. No i Maeglina ni widu ni słychu. (o jeez, ale to dziwne określenie o.O-przyp.aut.)
"Czas zbierać się do łóżeczka. Ech, teraz mi będzie zbyt miękko. Takie życie..."
Mijając grupkę mężczyzn od stóp do głów owiniętych w płaszcze, usłyszała strzęp rozmowy.
- ...nagroda jest niewyobrażalna. Nie wiem, co takiego zrobili, ale to musiało być coś dużego.
- Yhy, a pfecief jeft ich iiie tak dużo. Waledwie mała głupka. Pałe ofób.* - drugi z nich żuł jedzenie, mówiąc.
- Ciszej, kmiotku! Nie daj Boże ktoś zrozumie twój obrzydliwy bełkot i nam zwieją.
Nie zastanawiając się nad tym, Cenedess weszła po chwiejących się schodkach (a jej krok był równie chwiejny ze względu na dwa kufle nalewki) z obdrapaną balustradą. Karczma nie była zbyt elegancka, grzyb na ścianach, śmierdząca pościel, świadczyły, że okolica jest niebogata.
Minęła Skhę, flirtującego z biuściastą kelnereczką, i udała się do swojego pokoju na zasłużony odpoczynek.
*Jakby ktoś nie zrozumiał xD: Przecież jest ich nie tak dużo, zaledwie mała grupka, parę osób.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kaido White Tiger Youkai
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1143 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Imperium Agatejskie
|
Wysłany: Wto 19:49, 20 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Demonica leżała w trawie, patrząc na chmury leniwie sunące po niebie. Raz po raz zamykała oczy i przywoływała do siebie wspomnienia z dzieciństwa lub te z niedalekiej przeszłości... Ważne, żeby były pozytywne.
Ale ilekroć zamykała oczy, widziała śmierć, krew i cierpienie.
Kolejna próba. Wizja VolvE śmiejącej się do rozpuku z miny Kaido, gdy ta zobaczyła szaty przygotowane przez kitsune zmieniła się błyskawicznie w widok zmasakrowanego ciała przyjaciółki.
To na nic, pomyślała. Przewróciła się na bok i juz miała zamknąć oczy, gdy coś rzuciło na nią cień.
Kaido ociężale podniosła się z ziemi, po czym przetarła oczy ze zdumienia.
Albo mam zwidy, albo tutejsze ptaki przerzuciły się z gałązek i świecidełek na instrumenty muzyczne...
*******
- Kaido, można cię prosić na chwilę? Nie wyglądasz na zajętą...
Kruk natychmiast pożałował swojego dowcipu. Demonica, która siedziała przy grobie VolvE godzinami zwróciła ku niemu swój smutny wzrok. Wygladała, jakby jakiś większy potwór przeżuł ją porządnie i wypluł. Mimo to wstała i bez sprzeciwów powoli ruszyła za kadawerem.
Kruk poprowadził Tygrysicę w ustronne miejsce z dala od obozu i co najważniejsze - z dala od grobu VolvE. Usiadł pod drzewem na niewielkim wzgórzu i gestem skłonił Kaido do tego samego. Demonica osunęła się na ziemię, po czym objęła kolana rękami i utkwiła wzrok w trawie. Kruk westchnął.
Kaido pomyślała, że pewnie za chwilkę zacznie się pogadanka o jej stanie zarówno fizycznym jak i psychicznym, że życie toczy się dalej... Ale ona nie potrafi zapomnieć. Już nigdy nie będzie tak samo...
Zamknęła oczy, by powstrzymać łzy. Czekała na słowa Kruka, ale się nie doczekała. Jej głowę wypełniała dudniąca w skroniach cisza. Myśli kotłowały się z zastraszającą szybkością.
Nagle zaczęły układać się w słowa...
Muzyka... skąd tu muzyka?...
Tak samotny dzień,
I to mój,
Najbardziej samotny dzień mego życia.
Tak samotny dzień,
Powinien być zabroniony,
To dzień, którego nie moge znieść.
Najbardziej samotny dzień mojego życia
Najbardziej samotny dzień mojego życia
Tak samotny dzień,
Nie powinien istnieć,
Dzień, za którym nigdy nie zatęsknie,
Tak samotny dzień,
I to mój,
Najbardziej samotny dzień mojego życia.
I jeśli pójdziesz, ja chcę iść za Tobą,
I jeśli umrzesz, ja chcę umrzeć z Tobą.
Wziąć Twą rękę i odejść w dal.
Najbardziej samotny dzień mojego życia
Najbardziej samotny dzień mojego życia
Najbardziej samotny dzień mojego życia
Życia
Tak samotny dzień,
I jest mój,
Tego dnia jestem wdzięczny, że przetrwałem.
Demonica otworzyła oczy. Kruk wykonał kilka ostatnich szarpnięć strun i popatrzył na nią. Kaido zdała sobie sprawę, że tamten wielki, czarny ptak niosący w szponach lutnię nie był przywidzeniem.
I w najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczała, że Kruk potrafi śpiewać.
- Też tak się kiedyś czułem. Pewnej nocy napadnięto na Akademię. W zamieszaniu ja i Samael rozdzieliliśmy się. Byłem pewny, że nie żyje.
Na dzwięk imienia Samaela Kaido zacisnęła zęby i pięści w niemym wyrazie bólu. Kruk przygryzł wargę.
- Wybaczyłaś mi, gdy jako Kain cię zraniłem, prawie zabiłem, bo wiedziałaś, że to nie byłem ja. Spróbuj jemu też wybaczyć. To nie był prawdziwy Samael.
Demonica nie odpowiedziała. Odwróciła głowę i popatrzyła na majaczący w oddali grób VolvE.
- Wiem co czujesz. Ale świat składa się z dużych i małych wydarzeń. I my...
Kaido przerwała mu, zamykając oczy. Mimo to po jej policzkach popłynęły łzy.
- Niesłusznie nazywamy je dużymi i małymi. Kiedy coś przydarzy się nam, kiedy tracimy coś lub kogoś bliskiego... cała reszta się nie liczy. Świat może się walić, a nas to wcale nie obchodzi...
*******
Kruk rozejrzał się po karczmie. Gościło w niej wielu dziwnych typów. A do tego jeszcze ten czosnek... wszędzie rozchodził się jego zapach! Nawet to wino smakuje, jakby... bueeergh! Czosnek!
Kadawer spojrzał ukradkiem na Kaido, gdy przechylił swój kielich. Dziewczyna wyglądała na weselszą, co nie znaczyło, że była tak promienna jak zwykle. Zaczęła rozmawiać (niemrawo, coprawda, ale...), stała się żywsza i reagowała na niektóre bodźce z zewnątrz. Kruk nie wiedział, czy to z powodu ich rozmowy, czy może przez to, co Kaido jakoby zobaczyła i poczuła - dziwne załamanie rzeczywistości, jakby ktoś zmącił powietrze niczym wodę, kilka centymetrów od jej twarzy.
I jeszcze ten dziwny szept - "Żyj, Kaido... żyj..."
Kadawer ujrzał to dziwne zjawisko w umyśle demonicy, który nie był blokowany. Można w nim było czytać jak w książce.
*******
Stół był wielki, toteż Kaido pozwoliła sobie na oparcie brody na skrzyżowanych rękach. Po jej prawej stronie Kruk przyglądał się swojemu pucharowi z niesmakiem, a po lewej Freya śpiewała wesoło, rozlewając wkoło nalewkę czosnkową. Po ostatnim słowie piosenki (zaśpiewanym niezwykle wysoko) gryfica opadła z łoskotem na krzesło i spojrzała na Kaido tak, jakby dopiero co ją zauważyła.
- Ooo! Kaido! Może nalewki? Wyborna, smakuje jak wino z winnic mojego brata! A muszę powiedzieć, że...
- Nie, dziekuję. Mam... złe doświadczenia z alkoholem. Kiedyś razem z VolvE...
Kaido umilkła. Posiedziała tak chwilę w ciszy, po czym spojrzała na Freyę.
- Albo... ech, nalewaj.
- Ha!
Przy stole pojawił się Skha
- Na słówko, można? - Lewiathan zwrócił się do Kruka. Kadawer wstał i bezszelestnie podążył za nim.
*******
Po kilku minutach wrócili. Kruk ostrzegł telepatycznie Kaido i Aviraila o niebezpieczeństwie. Chłopiec ukradkiem spojrzał na grupę łowców głów. Demonica nie mogła tego zrobić, gdyż Freya uwiesiła się na jej ramieniu, dając wykład o różnych kolorach i przejrzystościach nalewek. Ich podobne ubarwienie sprawiało, że nie było dokładnie widać, gdzie kończy się Kaido a zaczyna Freya.
Nagle Kruk zamarł w bezruchu, wpatrując się w punkt na drugim końcu karczmy. Kaido spojrzała w to miejsce. Wprawdzie karczmarz mógłby straszyć swoją facjatą małe dzieci, jednak kadawer musiał widzieć wielu takich typów podczas swojej podróży. Elfi wojownik siedzący obok jakiejś nowo przybyłej kobiety także wydawał się być sympatycznym.
Kaido przypuszczała, że to może po prostu szósty zmysł Kruka. Może wydarzy się tu coś złego? Sama nic nie czuła, ale nie dziwiła się temu zbytnio...
Nagle zauważyła coś dziwnego...
- Kruk, ty... drżysz? - Avirail podchwycił myśl Kaido. Był zszokowany.
- Ja? Nie! Ale... cholera, wychodzimy stąd.
Kadawer bezszelestnie odwrócił się i już sięgał do klamki u drzwi, gdy łowcy z końca sali poderwali się z miejsc i zaczęli niebezpiecznie zbliżać się do drużyny. Wszyscy wyciągnęli swoją broń, a jeden z nich krzyknął:
- To Kruk! Brać go!
- Eeeh... szefie, TO jest Kruk... Chyba... - zawołał jeden z typów, wskazując na Samaela, który spojrzał na niego. Ktoś, kto nie znał jego osobowości, a raczej tego, co z tej osobowości zostało powiedziałby, że kadawer zaciekawił się zamieszaniem.
- Uhm... Bierzemy obu! Potem się zobaczy!
Kruk przewrócił oczami. Inteligencją panowie nie grzeszyli.
- Tylko nie tutaj... - mruknął i wykonał imponujące salto w powietrzu nad murem utworzonym ze zwalistych ciał wojowników. Ci pobiegli za Krukiem. Kaido wyglądała, jakby została sparaliżowana. Nie poznając zachowania kadawera pomyślała, że chyba ktoś stroi sobie z niej żarty.
- Czy on nie powinien czasem rozprawić się z nimi na miejscu i przy okazji przemeblować karczmę? - Avirail podszedł do demonicy, która nadal wpatrywała się w otwarte na oścież drzwi.
- Musimy jakoś wyciągnąć ich na dwór - szepnęła do chłopca, wskazując na elfiego łucznika i dwóch magów, którzy zostali w środku i zaczęli zbliżać się do ich stołu.
*******
Po wybiegnięciu z karczmy Kruk i Skha rozdzielili się. Kadawer zniknął za rogiem budynku. Chciał zawieść łowców jak najdalej, tak jak polecił Lewiathan. Obejrzał się za siebie - teren czysty.
Teraz już tylko sprowokować ich do pogoni - pomyślał, odwracając głowę. I nagle serce podeszło mu do gardła.
- A ty dokąd?!
Kruk zatrzymał się gwałtownie. Czekał na rozpętanie się piekła.
Przed nim stała piękna kobieta, jednak było w niej coś, co nie pasowało do reszty - wzrok. Wzrok ciskający błyskawicami, który sprawił, że Krukowi ciarki przeszły po plecach (uczeń przerósł mistrza, hehehe XD - Kaido).
[link widoczny dla zalogowanych]
- Myślałeś, że znowu uciekniesz? Nie jestem na tyle głupia żeby w porządnej karczmie nie zauważyć takiego wielkiego, wstrętnego typa jak ty!
- Ja... ja...
- Skoro już muszę cię oglądać, pozwól, że spytam o mały szczegół...
Wojowniczka nabrała powietrza w płuca. Kruk chciał zareagować, ale było już za późno.
- JAK MOGŁEŚ MI TO ZROBIĆ!? DLACZEGO UCIEKŁEŚ?! WIESZ JAK SIĘ CZUŁAM? TY TCHÓ...
- Ciiicho, ty idiotko!
Kadawer zasłonił jej usta dłonią, goraczkowo rozglądając się wkoło. Mimo zakneblowania kobieta radziła sobie z krzykiem całkiem nieźle. Kruk podejrzewał, że usłyszałby wiązankę, której nie powstydziłby się krasnoludzki szewc.
Nagle w korytarzu w którym się znajdowali, utworzonym przez ścianę budynku i ścianę lasu, pojawił się przywódca łowców wraz ze swoimi dwoma najsilniejszymi (i najtępszymi, sądząc po wyrazie ich twarzy) pomocnikami.
- Gratulacje! Przez ciebie populacja ludzka zmniejszy się o całą pełną karczmę! - parsknął Kruk i puścił wojowniczkę, po czym wybiegł z korytarza. Kobieta o mało co nie została stratowana przez łowców.
- KRUK! WRACAJ TU! - wrzasnęła, gdy i ci zniknęli za rogiem karczmy.
*******
Drzwi karczmy zostały wyważone jednym, celnym kopnięciem okutego buciora. Z budynku wypadł Avirail a za nim Kaido, która w wyciągniętych nad głowa rękach trzymała zakrwawioną włócznię. Za nimi wybiegł jeden z magów. Trzymał się za oko i ciskał w stronę demonicy zarówno zaklęciami, jak i przekleństwami.
- Nie wiedziałem, że o to ci chodzi gdy mówiłaś "Musimy jakoś wyciągnąć ich na dwór"! - wrzasnął chłopiec, przekrzykując grzmoty.
- Ja też nie!
Demonica w pełnym biegu przemierzyła polanę przed karczmą, gdzieś po drodze mignął jej Skha (kiedy był w formie człowieka nie musiała tak wysoko zadzierać głowy żeby spojrzeć mu w oczy), wycelowała w drzewo, odbiła się od niego i kopnęła maga porządnie w twarz. Avirail podszedł do znokautowanego mężczyzny i skrzywił się z niesmakiem.
- Uch, oko i trzy zęby odeszły w niepamięć...
W momencie, gdy z budynku wybiegła pozostała część grupy łowców głów, na polanę wbiegł Kruk. Podążający za nim mężczyźni zatrzymali się i dołączyli do grupy.
Wzrok kadawera i Leviathana spotkał się. Obaj uśmiechnęli się do siebie i jednoczesnie rzucili się na zbirów.
*******
Kaido już miała rzucić się w wir walki, gdy zauważyła coś dziwnego. Z początku pomyślała że to zwidy, ale gdy "zwidy" podeszły do niej i złapały ją za ogon w bardzo realistyczny sposób demonica odrzuciła tę możliwość.
- Kotek! - pisnęła mała dziewczynka, która przydreptała tu z karczmy.
- Eee... Kaido spojrzała z nadzieją na Aviraila.
Chłopiec wzruszył ramionami.
Dziecko zaczęło wpatrywać się w demonicę wielkimi, niebieskimi oczami. Coś w tym wzroku sprawiało, że Kaido czuła się wręcz przerażona. Dziewczynka nie zachowywała się jak inne dzieci. Nawet nie drgnęła, cały czas świdrując wzrokiem Tygrysicę.
Kaido wzdrygnęła się i obejrzała za siebie. Nawiedziło ją to dziwne uczucie, które zwykle towarzyszy...
Zaraz...
Demonica spojrzała na dziecko. Mała była urocza, te piękne, niebieskie oczy, długie, kruczoczarne włosy...
- KRUK! DRANIU!
Kaido wyrwała się z odrętwienia i spojrzała na źródło dźwięku. Zza karczmy wyszła jakaś kobieta, ale gdy ujrzała walkę kadawera, zaprzestała prób dostania się do niego. Rozejrzała się wkoło.
Niedobrze, pomyślała Kaido, gdy kobieta zauważyła ją i Aviraila.
- VERI! NIE DOTYKAJ JEJ, TY!
Wojowniczka wycelowała palec w przerażoną Tygrysicę. Kaido spojrzała na dziewczynkę, która nie robiła sobie nic z wrzasków kobiety. A potem na Kruka.
- Eee... Myslisz o tym samym co ja? ^^' - zwróciła się do Aviraila.
- O czym?
- No popatrz na nią!
- Nic szczególnego w niej nie widzę...
- Ech... masz rację. Może to tylko ja...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
ell_postritee Zdradliwa rusałka
Dołączył: 23 Sty 2006 Posty: 186 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Baza PonySport
|
Wysłany: Śro 7:36, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
- czemu do cholery za mną idziesz? - Raiell zatrzymała się. Musiała ratować drużynę.
- przeszkadzam Ci?
- tak! naprawdę miło mi było znosić wyrzuty sumienia! myślałam, że nei żyjesz! - warknęła i jej policzki przybrały różowego koloru - a z resztą... - postawiła krok do przodu. Po chwili obiebie biegły - może na oślep, a może coś wewnętrzego podpowiadało im, gdzie mają iść. Rusałka potknęła się o konar.
- nic się nie stało?
- cii! - szepnęła Raiell i przymknęła usta elfki. - idziemy tam - wskazała na mglistą polankę, niewielką i tajemniczą.
Kiedy usiadły, Raiell zaczęła wyrażać głośno swoje obawy i myśli.
- Nie wiem... nei pamiętam nic... nie wiem co stało się z Egeuszem... z Kaido... Pamiętasz tę poświatę? Coś jakby pole magii, wtedy zemdlałam... czuje się niepotrzebna, jestem pewna że nikt się o mnie nie martwił... nawet... ha hah. jestem rusałką... n-nie... n-nie poz-zwól m-mi pła-akać... - ukryła głowę w ramionach. Ruchy jej ciała wyrażały jasno jej stan - zrozpaczenie.
- nie płakać?
- n-nie.
***
- Kaidooooo....
- Skhaaaa...
Wrzeszczały na cały głos. miały nadzieję, że ktoś z drużyny je usłyszy.
--------
a ja tak prosiłam żeby tkoś zajął się moją postacią TT szczerze mówiąc to ktoś z was napisał nawet że zajmuję się rannymi...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Śro 9:00, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Na samym początku podbytu w karczmie Dracia czuła się dobrze. Nawet bardzo odbrze. Zgodziła się nawet na to, by opowiedzieć chyba po raz setny jak zabiła Obrońcę.
"Pani Dracio, czy to prawda,że jak ten jaszczur zabijał wampiry, to one już nie pojawiały się z powrotem?"-zapytał jakiś młody pogromca krwiopijców
"Czemu zadajesz takie głupie pytania? Oczywiście,że tak...Inaczej nie byłby takim dużym problemem..."-mruknął któryś ze starszych bywalców karczmy.
***
Potem było jednak gorzej. Znacznie gorzej...
***
Myrrye siedział sobie przy barze i patrzł na swoją szklankę lemoniady.
Co się z nią działo przez ten czas? Tak bardzo się zmieniła..
***
Dracia siedziała na łóżku.
Ugh...Dlaczego..Wszystko mnie boli?
Bolał ją każdy kawałeczek ciała. Ale najbardziej głowa. Nie mogła się na niczym skupić. Podeszła do okna.
Zamiast szyb miało naciągnięte ścianki wołowych jelit, które przepuszczały całkiem sporo światła...
Otworzyła okno.
Krajobraz bardzo się zmienił. Był taki jednolicie szary. W powietrzu wirowały płatki.
Śnieg? Nie...Popiół!
"I spadnie czarny śnieg..." Gdzie ja to czytałam?
Spjrzała w niebo. Czarne tumany dymu zasłaniały gwiazdy. Po paru chwilach tumany przesuneły się, i odsłoniły ksieżyc.
"Pod Krwawym Xsiężycem zacznie się ostatnia walka"
Ktoś wrzasnął z bólu....
Walczą? Szkoda,że w takim stanie nie mogę im pomóc...Nie krzycz..Nie wrzeszcz...Wiem,boli, ale wytrzymasz, prawda?
***
Dracia powoli zeszła po schodach. Ból troszkę zelżał,ale dla odmiany kręciło się jej w głowie.
Lekko chwiejąc się wyszła na zewnątrz....
Ciekawe..Kaido,Avirail, Kruk, jakaś kobieta...Wyglądają, jakby przed chwilą walczyli...Zaraz, przecież słyszałam jakieś wrzaski. A co tu robi ta mała?Kogoś mi przyponima...
Dracia przytrzymała się ściany. Głowa zaczeło boleć ją jeszcze bardziej.
Powoli przeniosła wzrok z Veri na kadawera, a potem znowu na dziewczynkę.
"Krrrrruuuuuk...."
Jej głos można bardzo przypominał warczenie wściekłego smoka...
***
Kadawer miał bardzo dobry refleks, ale nie uchroniło go to przed Dracią. Został po prostu złapany za ramiona i rzucony o ścianę.
Teraz prawie całe jego pole widzenia zajmowała twarz Dracii. I para jej fioletowych oczu. Była bardzo zła.
"Nie spodziewałam się tego po tobie...Naprawdę...A teraz słuchaj. Jeśli nie weźmiesz małej ze sobą, to będziesz miał problem. Mamusia wygląda na złą. Jeśli ja weźmiesz, będziesz miał jeszcze większy kłopot. Wiesz chyba, jak wścibskie sa małe dzieci. A my mamy bardzo duzo ostrej broni, prawda? Dzieciak w drużynie to jak dla skrytobójcy cięzkie buty i słowicza podłoga. A jeśli cos się jej stanie, to do odpowiedzialności pociagnę ciebie..."
Puściła go, po czym weszła do karczmy.
Drzwi zamkneły się z hukiem..
Po chwili wszyscy usłyszeli głośne tupanie, gdy Dracia weszła po schodach*.
***
Mineło parę dni.
Dracia przez cały ten czas była strasznie wkurzona. STRASZNIE.
Gapiła się na wszysko i wszyskich wilkiem.
Każdy zachowywałby się w ten sposób, gdyby męczyły go naprzemiennie migreny i zawroty głowy.
***
Dracia...
Pomóż...
Dracia..
Przep..raszam...
Za wszystko.
Dracia!!!!
Krew..Ból..I ochrypłe krakanie setek kruków...
***
Durel?
Dracia zajrzała do kufra i wziela z niego łuk oraz kołczan strzał.Już po chwili biegła przez równinę pokrytą popiołem.
***
Onyks trzymał nos przy ziemi.
"Tędy poszła.."
Kaido zakaszlała.
"Ten dym...I popiół..To jest wszędzie! Zasypuje ślady, dusi...I ten księżyc."
"Świat się kończy. Legendy mówią,że dwa tysiące lat temu też tak było."
Szli już od odśc długiego czasu. Niestety, zniknięcie Dracii zostało zauważone stosunkowo późno,i popiół zdążył zasypać ślady.Na szczęście mieli Onyksa.
"Czuję coś jeszcze.."
"Co?"
"Krew. Bardzo dużo krwi. Smoczej.Chyba jesteś już całkiem blisko."
***
Czerwony księżyc wyjrzał zza dymu...
Drużyna powoli zeszła do doliny.
Po prawej mieli postrzępione urwisko. I mroczne wejście do jakiejś jaskinii.
Po lewej rzadki zagajnik
A na środku leżał Durel.
Wyglął tak, jakby ktoś nprawde wściekły i pare razy ciąl go strasznie ostrym mieczem po piersi i głowie, a potem poszczuł go krukami. Smok oodychał bardzo nierówno i chrapliwie.
Poza tym dookoła było strasznie pust..I cicho.
"Żyje..Ale gdzie jest Dracia?" Kaido była wyraźnie zaniepokojona.
"Na pewno dowiemy się...A to co?"
W jednym z drze tkwiła bardzo głęboko wbita strzała. Ta częć,która wystawała z pnia była cała czerwona od jasnej krwi. Na lotkach widać było małe strzępki czegoś, co prawdopodobnie było płucem.
Kruk gwizdnął cicho.
"Przeleciała na wylot...Przez klatkę piersiową. Musiała być wystrzelona z bardzo dużą siłą."
W czarnej zamieci, pod krwawym księżycem
Poświęcili swoje życie
Pod księżycem krwawym, w zamieci czarnej,
Walczyli do ostatka
W huku płomieni, od kłów i szponów
Zgineła Drużyna....
Gdzieś już słyszali ten głos.
"Hrafn!!"
***
Kruczyca zeskoczyła z drzewa, i zmieniła się w swoją ludzką postać.
W piersi miała dziurę, z której sączyła się krew.
"Czemu się tak na mnie patrzycie? Chodzi o tę ranę? Myślicie,że tak łatwo mnie zabić?"
"Gdzie jest Dracia?"
"Przy wejściu do jaskinii. Dogorywa, tak samo jak smok. Na waszym miescu wyniosłabym się stąd...Nie macie tu nic do roboty."
"Jak to?"
"Oni już na pewno zginą. I co zrobicie? Zakopiecie ich w ziemi, by zjadły ich robaki? Tak przynajmniej przydadzą się moim krukom...Są moi"
'Ty-!"
Hrafn milczała przez chwilę. Po chwili odwróciła się w stronę Kruka.
"Ładny medalion...Wiesz co? Pokażę ci coś..."
Zdjeła z szyi naszyjnik i podsuneła go mu go pod nos.Oczy srebrnego wika na amulecie lśniły słabym, białym światłem.
"Widzisz? Nalerzał do kadawera..Zdobyłam strasznie dawno. Zabiłam go bez większych problemów.Zatakował MNIE...Dureń..."
Potem spojrzala n Samaela.
"Kadawer..I kainita. Piękne połączenie. Za tobą zostało wiele trupów...Czuję,że mógłbyś mnie nawet pokonać. Ale za swą siłę słono płacisz. Zabrał ci wszystko, prawda?Hmm...Ładny medalion..."
Dobyła miecza.
"Muszę go mieć. I przy okazjii pomegę ci. Zakończę twoje cierpienia.."
***
Draica otworzyła oczy.
Gdzie są te dymy? To niebo jest takie..Niebieskie! Gdzie ja jestem?
Leżała na czymś miękkim..
Trawa? Kwiaty? Co tak szumi...Strumyk!
Wstała.
"Durel!"
Smok, teraz w ludzkiej postaci, siedział nad strumykiem.
"Dracia? Ty też tu trafiłaś?"
"Tak..Ustatnia rzecz,jaką pamiętam, to to że Hrafn zmieniła się w to..coś i uderzyła mnie ogonem. A ty co pamiętasz?"
"Kruki..I ból...Zauważyłaś to?"
Podniósł prawą rękę. Miał na niej coś w rodzaju jarzącej się, niebieskiej bransolety z przyczepionym do niej łańcsuzkiem, który rozpływał się gdzieś w połowie drogi ku ziemi...Dracia też miała taki łancuszek..
"Gdzie my jesteśmy?"
"Nie wiem..To nieważne..."
Przytulił ją mocno..
***
*Zaznaczam, że ma lekkie, i bardzo ciche buty :P
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dracia dnia Czw 17:30, 22 Cze 2006, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Sasani
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 177 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 11:12, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Sasani zwolniła. Trzeci koń jakim jechała na tej trasie był już zmęczony. Demonica zobaczyła jednak coś innego.
-Móri, czy widzisz to co ja?
-Taaak, rozruba w karczmie. Sądzę że trafiliśmy na właściwy trop.
-Czuję... czuję kreeew....
-A ich czujesz?
Demonica skupiła się. Zapach krwii czuła wyraźnie. Spróbowała wychwycić zapach kogoś z drużyny....
-Tam są.- powiedizała i pognała konia.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Sasani dnia Śro 20:24, 21 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
|
pandunia Półkocica
Dołączył: 29 Maj 2006 Posty: 710 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Tam, gdzie sen staje się jawą...
|
Wysłany: Śro 19:25, 21 Cze 2006 Temat postu: |
|
|
Szła niczym prowadzona na ścięcie.
Wiedziała już o wszystkim - o śmierci VolvE, o tym, co się tutaj działo podczas przeciągającej się nieobecności.
***
Podróżowali, a Pandi nawet nie pamiętała skąd i dokąd...
***
Siedząc pod ścianą w karczmie, zastanawiała się, co jeszcze się wydarzy.
Była zmęczona - i to bardzo.
Oczy jej się kleiły, Lerneth już dawno spał zwinięty w kłębek pod ławą.
Nagle w karczmie wybuchła rozróba.
Pandi jak przez mgłę widziała Dracię i Kruka.
Wyglądało to na kłótnię. Potem Dracia odeszła, wściekła.
A potem Pandi zasnęła, nie była w stanie już dłużej wytrwac bez snu...
***
Obudziła się w łózku na piętrze. Nie wiedziała, jak się tu znalazła. Była tylko pewna, że nie przywędrowała tu sama. Zbudziło ją poruszenie na schodach. Ciągle ktoś spacerował nimi w górę i w dół.
"Jak na karczmę to całkiem ruchliwa"- pomyślała półkocica i wstała z prowizorycznego posłania.
Nagle do pokoju wpadła Kaido, witając ją przelotnym uśmiechem:
-Zbieraj się, szukamy Dracii...
-Jak to? - Pandi spojrzała na okno i zdrętwiała. - Co się... dzieje?
-Długa historia... Chodź...- pociągnęła ją za rękę i razem wypadły z karczmy.
Za nimi leciał wściekły Lerneth, bucząc coś na temat spokojnej nocy.
----
Kaido, akurat Twoja postac wykorzystałam... ;)
Myślę, że mogę siebie w to wplątac...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
Kruk Kadawer
Dołączył: 16 Lut 2006 Posty: 387 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: siedziba szatanaXD
|
Wysłany: Sob 4:32, 08 Lip 2006 Temat postu: |
|
|
Dni po śmierci Volve były bardzo męczące dla Kruka. Kadawer musiał dzielić swój czas na radość ze spotkania Samaela, doglądanie zranionych przez niego przyjaciół i ustawiczne zmuszanie Kaido do brania leków, jedzenia, picia i niemal wszystkich innych czynności, które były związane z życiem, a nie kontemplowaniem nagrobka Volve lub snuciem się po obozie. Opieka nad kimś zajmowała dość dalekie miejsce na liście potrzeb socjalnych Kruka, w końcu od małego był wychowywany do mieczy, ale potrafił zrozumieć ogrom bólu i smutku tygrysicy. Paradoksalnie, on taki ból przeżywał po stracie Samaela, a teraz to właśnie ten czarnowłosy kadawer o smutnych, błękitnych oczach zabrał bliską osobę demonicy, z którą Kruk już się zżył, a ona go polubiła mimo jego specyficznego, czarnego humoru, ironii i cynizmu, które nigdy go nie opuszczały.
Na myśl o cierpieniu Kaido kadawer odczuwał niemal fizyczny ból, ale nie wiedział co z tym zrobić.
Cała drużyna wiedziała, że śmierć Volve najbardziej dotknęła tygrysicę, więc starali się ją pocieszyć na swój sposób, ale ona nie reagowała na nic, tylko wykonywała polecenia, nic nie mogło jej zainteresować.
Kruk uznał, że musi choć na chwilę oderwać demonicę od ponurych myśli. Przez dwa dni zastanawiał się, jak to zrobić, ale nie miał żadnego pomysłu.
Już chciał się poddać, lecz jak to czasem bywa, los mu dopomógł. Kadawer przez chwilę myślał, że w końcu zwariował, ale wytężył słuch i udało mu się usłyszeć to, co chciał; kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym stał, ktoś śpiewał, grał na lutniach, basetli i bębnach. Mocno "zmęczone" głosy śpiewających i "lekko rozjeżdżające się" partie instrumentów utwierdziły Kruka w przekonaniu co do stanu muzykantów. Złośliwie uśmiechnął się pod nosem i po przemianie w kruka poleciał szukać Kaido.
***
Nie musiał długo szukać. Demonica była nad brzegiem jeziora, pisała coś smutnego patykiem po mokrym piasku. Kruk rzucił jeszcze jedno spojrzenie na zapłakaną Kaido i z krakaniem odleciał w kierunku obozu muzykantów.
***
Teraz miejsce odpoczynku artystów było już ciche, ale Kruk nie musiał polegać na swoim słuchu, żeby tam dotrzeć, wystarczyłby węch. Kadawer ostrożnie wszedł w obóz, który z zapachu przypominał gorzelnię. Człowiek, któremu Kruk zabrał jeden specjalnie wybrany przedmiot miał podobny zapach, ale odróżniała go dodatkowa woń tanich perfum, które próbowały-niesktutecznie-stłumić odór. Kadawer znowu zmienił się w kruka i lecąc do obozu liczył w duchu na to, że nie wygląda zbyt głupio. Oraz, że nie przeniesie się na niego ten smród. Sam lot nie należał do przyjemnych, w końcu ciężko się manewruje skrzydłami trzymając w pazurach nóg drewnianą lutnię.
***
Po raz pierwszy od śmierci przyjaciółki Kaido naprawdę z kimś porozmawiała. Wyrzucała z siebie smutek, żal i ból, a Kruk starał się jej nie przerywać, dopiero gdy skończyła mówić, to próbował ją pocieszyć, ale brakowało mu słów. W końcu tylko mocno ją przytulił do siebie, a wtedy ona zaszlochała mu w kurtkę, co wprawiło go w permamentne zakłopotanie. Jeszcze nigdy nie byłem w takiej sytuacji, pomyślał. No może raz. Nienawidzę problemów, których nie mogę zabić mieczem.
Powoli i spokojnie odprowadził ją do obozu.
***
Po kilku dniach wszyscy ranni byli już w stanie znieść podróż, więc cała drużyna wyruszyła gościńcem, trafiając do specyficznej karczmy, w której stołowali się głównie łowcy wampirów, a główną przyprawą był czosnek.
Kruk zasadniczo nie miał nic przeciwko takiej kuchni, ale obecność czosnku w piwie i winie przekraczała poziom jego asertywności.
Gdy kolejny raz kelner przyniósł mu nalewkę czosnkową, kadawer nie wytrzymał i znokautował pechowca szybkim prawym sierpowym, a po chwili, korzystając z nadarzającej się okazji wtłoczył delikwentowi do ust zawartość trzylitrowego dzbana. Jeszcze tylko lewy sierpowy(żeby puchło symetrycznie, z obu stron) i złość kadawera wyparowała. Po chwili Skha zabrał Kruka na przemiłą pogawędkę o nekromantach i łowcach nagród czyhających na drużynę. Kadawer z właściwym sobie optymizmem i poczuciem humoru przyjął rewelacje lewiatana.
-No to się Samael ucieszy...-urwał, bo zabrzmiało to niezręcznie.
-Skoro to wszystko, to wejdźmy już do tej zacnej oberży-Kruk uśmiechnął się paskudnie. Chwilę później nie było mu już do śmiechu. Co prawda, tak jak przewidział, całe zamieszanie nieco rozbawiło jego przyjaciela, ale w karczmie znalazła się też prawdopodobnie ostatnia osoba, którą Kruk życzyłby sobie spotkać: przy szynkwasie siedziała Geena, młoda dziewczyna, która kiedys zakochała się w Kruku, po tym jak ją uratował przed jakimiśoprychami. Niestety, jej możliwości inteletualne kończyły się na używaniu widelca i noża, nie była więc odpowiednią partnerką dla kadawera, bo ten nie miał nawet o czym z nią rozmawiać. Wytrzymał trzy dni, potem zwinął manatki i zniknął z miasta, ale ona mu tego nigdy nie wybaczyła.
***
Kruk miał zamiar po cichu się wycofać z budynku i w ten sposób uniknąć problemów, ale okazało się, że jeden z łowców nagród ma kiepski wyczucie chwili.
-To Kruk! Bierzmy go!-zabełkotał łowca wstając od stołu.
-Nie, to jest Kruk!-zawtórował drugi, wskazując na Samaela.
-To którego bierzemy, szefie?
-Obu! Potem sie zobaczy.
Po tych słowach łowcy zaczeli hałaśliwe wstawać i biec w stronę Kruka.
Będący sprawcą zamieszania kadawer przeskoczył nad zbirami, bo rozgłos był ostatnią rzeczą, jaką chciał osiągnąć. Po opuszczeniu karczmy chciał się gdzieś ukryć, ale Geena go dopadła i zaczęła na niego wrzeszczeć. Błyskawicznie zatkał jej usta, ale tamci też już go znaleźli.
Kadawer sięgnął po miecze.
Nie miał ich.
Odpiął je w karczmie.
Łowcy to zobaczyli i ryknęli śmiechem, ale ich rechot urwał się jak cięty nożem, bo Kruk też się uśmiechnął i razem ze Skha rzucili się na zbirów.
Ci byli bardzo wytrzymali i silni, ale to było za mało na kadawera z lewiatanem.
Po chwili bandyci uciekali jak niepyszni, bo mag i nekromanta zostali znokautowani, a reszta jakoś nie paliła się do walki bez wsparcia, odgrażali się tylko:
-Jeszcze tu, taka wasza mać, wrócimy!-ale nie zmieniło to kierunku ich biegu. Kruk już miał odetchnąć, gdy nagle napadła na niego Geena.
-Jak mogłeś, ty draniu! Zostawiłeś mnie samą wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam! Byłam samotna, z pękniętym sercem, bez środków do życia...-w tym momencie Kruk nie wytrzymał i parsknął, bo trudno było mu sobie wyobrazić córkę jednego z najbogatszych ludzi w Villaeonie, której zabrakło pieniędzy.
Niestety ona nie zauważyła ironii i kontynuowała swą tyradę z jeszcze większą zaciekłością.
-Co cię niby tak śmieszy?! Myślisz, że możesz bezkarnie mnie obrażać? To ja ci oddałam swoje najlepsze lata życia, a ty... Nie przerywaj mi!-wrzasnęła, choć Kruk od początku rozmowy nie odezwał się ani słowem, tylko spojrzał na nią z rozbawieniem.
-Eee, o czym to ja... zostaw moje dziecko, ty...!-te słowa skierowane były do Kaido, ale nie były one do końca trafione, gdyż tygrysica wcale nie trzymała małej, uroczej, czarnowłosej dziewczynki, która się bawiła jej ogonem.
-Veri, zostaw panią!-krzyknęła Geena, ale ta początkowo nie zwróciła nią żadnej uwagi, a po chwili rzuciła matce spojrzenie, które w było tak podobne do świdrującego wzroku Kruka, że wszyscy aż się wzdrygnęli.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Kruk się odezwał.
-Nazwałaś ją... Veri?
-Ładne imię, prawda?-Geena natychmiast zmieniła wyraz twarzy i głos na niemal anielski.-W zasadzie to zdrobnienie, ale strasznie mi się podoba.
Kadawer nieco zmienił spojrzenie, a Geena najwyraźniej uznała to za pytanie.
-Od Anavrin. Kiedyś to usłyszałam i bardzo mi się spodobało, a niestety ciebie nie było, więc zdecydowałam za nas oboje. Gdybyś mnie nie zostawił...
W tym momencie do kłótni włączyła się Dracia i dodatkowo nawrzeszczała na kadawera, objeżdżając go od stóp do głów i wymachując mu rękami przed twarzą, a następnie odeszła tak łomocząc butami, jakby miała nie swoje obuwie, tylko obite żelazem buty Samaela.
Kruk westchnął, ale choć nic nie powiedział, to Kaido usłyszała wyraźnie słowa Caenn mavae, Durel heddo na enna i zastanowiła się nad ich znaczeniem. Geena kontynuowała przemowę.
-Veri, popatrz i zapamiętaj! To jest twój tata, nie daj mu od siebie uciec, pilnuj go, nie odstępuj na krok, kiedy ja odjadę! Tak, Kruk, szukałam cię przez ponad trzy lata, żeby ci ją oddać, bo niestety mój narzeczony nie chce jej adoptować.
Kadawer milczał, a dziewczynka wpatrywała się w niego jak urzeczona.
-Nie mówiłam ci?? Wychodzę za mąż, za porządnego mężczyznę, który mnie nie zostawi jak jakąś zepsutą zabawkę!
Kruk nie odpowiedział.
-Mógłbyś w końcu coś powiedzieć na swoją obronę!
Kadawer dalej nie wypowiedział ani słowa, tylko obejrzał się za siebie, skąd było słychać tupot koni.
-Wreszcie jedzie, zabierze mnie stąd i już nigdy więcej mnie nie zobaczysz! Nie chcesz mi czegoś powiedzieć?
Kruk tylko mrugnął, a Kaido dałaby głowę, że przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Bardzo złośliwego i paskudnego uśmiechu. Geena weszła do powozu, który dopiero co nadjechał, odwróciła się i powiedziała:
-Wiesz, Kruk, najbardziej brakowało mi tego twojego milczenia.
Po tych słowach odjechała.
***
hmm nie wiem, czy ja kiedyś skończę tego postaXD
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|