 |
NEOPETS Forum gildii Twierdza Chaosu - ale zapraszamy wszystkich! :)
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
trenerka Rachel Dark
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1062 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wydaje mi się, że Łódź
|
Wysłany: Nie 9:06, 26 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Zrobiła unik przed kolejnym atakiem. Kiedy niespodziewanie poczuła jakby coś w niej wybuchnęło. Jej ciało nagle osłabło. Lada moment przemiana się cofnie. Kot uskoczył znowu, lecz trochę wolniej. Musi zaryzykować. Musi załatwić to jednym strzałem inaczej znajdzie się na łasce i niełasce klona. Skupiła energię na prawej ręce, która została owinięta fioletową aurą. Skoczyła na wroga. Jeden celny atak. Zaatakowała prawym prostym. I chybiła. Klon wykorzystał okazję i zaatakował sztyletem. Kot się uchylił, ale za wolno. Sztylet przeorał jej prawą nogę. Kot syknął z bólu. Kolejny wybuch wewnętrznej energii, gdy nastąpi trzeci zacznie zmieniać się w człowieka, a w tym stanie nie będzie zdolna do walki. Musiała zaimprowizować. Znów skoczyła z zamiarem wbicia ręki w przeciwniczkę i znów nie zdążyła, ale tym razem nie była bezbronna. Szybko przekręciła się i wbiła lewą rękę w klona, ten zawył i przewrócił się wypychając kota poza półkę skalną. Trzeci wybuch. Lecąc z kamieniami dziewczyna zaczęła się zmieniać z powrotem w człowieka.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Kruk Kadawer
Dołączył: 16 Lut 2006 Posty: 387 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: siedziba szatanaXD
|
Wysłany: Nie 11:57, 26 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Pięknie, pomyślał kadawer. Skąd się tu wzięły te cholerne dymniaki? Ta ekipa chyba przyciąga same najgorsze stwory, jakie istnieją na świecie.
Kruk uchylił się od ciosu dziwnego stwora unikiem o nietypowym, poszarpanym rytmie, który gwarantował bezpieczeństwo i był jedną z niewielu metod na przeżycie walki z tym czymś.
Jak tak dalej pójdzie, to będziemy chodzić na herbatkę do mantykor, albo banshee. Kolejny unik, kadawer odruchowo sięgnął po sztylet, który bez problemu pozwoliłby mu rozwalić czerwoną kulę, będącą czymś w rodzaju serca potwora, a gdy zdał sobię sprawę, że przecież oddał go Kaido, zaklął tak szpetnie i dziko, że nawet zdziwiony dymniak zatrzymał się w pół ciosu. Kruk wyciągnął rękę w kierunku kuli i wypowiedział jedno słowo w jakimś dziwnym języku, a jego chrapliwy głos zabrzmiał jeszcze okropniej niż zwykle. Blizna na ręcę rozjarzyła mu się niezwykle jaskrawą czerwienią, a w pustych oczach dymniaka zagościło coś, czego na pewno od wieków tam nie było: strach. Kadawer uśmiechnął się paskudnie i wypowiedział jeszcze jedno słowo w tym języku:
Giń!
Czerwona kula rozpadła się na miliardy kawałków i stworzenie zginęło.
-Dwa do jednego dla mnie-powiedział jakiś głos zza pleców kadawera, ale Kruk był przyzwyczajony do manier Aviraila, aczkolwiek były one specyficzne. Wolał się nie wdawać w dyskusje na temat zabitych potworów, ani ich liczby. Zamiast tego spytał:
-Gdzie Kaido?
-Widziałem ją przy tobie.
-A reszta drużyny?
-Już do siebie dochodzą.
-To dobrze, tylko...-Kruk, wyraźnie zaniepokojony przerwał w pół zdania. Avirail także się zamyślił. Wyczuli dziwne zawirowanie mocy magicznej, analizowali je przez kilka sekund i nagle chłopiec wrzasnął:
-Kaido!
Obaj puścili się biegiem w stronę demonicy, po drodze przeskakując zaskoczonych członków drużyny, z których większość wyglądała, jakby byli po ciężkiej imprezie z krasnoludzkimi grabarzami.
Kruk dobiegł do Kaido, za nim Avirail i obaj przestraszyli się, widząc jak jest słaba. Kadawer i jego uczeń szeptem wymienili kilka szybkich zdań, a następnie powiedział w kierunku roztrzęsionej Dracii i kilku innych osób, które podeszły do leżącej Kaido:
-Ja i Avirail wejdziemy z nią w trans i znikniemy tak, że żadne z was nie będzie nas widzieć, bo nas tu nie będzie, ale tygrysek może się trochę rzucać, wymiotować lub krwawić. Kładźcie jej ciągle chłodne okłady na czoło, ale niech nikt nie dotyka jej gołą skórą. Nikt! Jeśli dostanie jakiegoś ataku, to załóżcie rękawice, ale prawdziwe, a nie wyczarowane!-Tu spojrzał na smoki i półsmoki.-I wtedy ją zwiążcie, ale tak żeby nie mogła się ruszać!-Nagle jego wzrok, do tej pory surowy i ostry, zmienił się na łagodniejszy, głos także.
-Jeżeli któreś z was wierzy w jakichś bogów, to niech się do nich pomodli, za nas i za nią. Przyda nam się jakaś pomoc z góry.-szepnął. Wstał, a jego spojrzenie odzyskało dawną dzikość i twardość, a głos chrapliwość.
-Do roboty Avirail.
Chwycili jej ręce, a ich Znamienia rozjarzyły się takim blaskiem, że wszyscy musieli przymknąć oczy. Kiedy je otworzyli, kadawera i jego ucznia już nie było.
***
Avirail jeszcze nigdy nie przeżył czegoś takiego, czuł się jakby spadał w dół z przepaści, a jednocześnie znajdował się w monstrualnej studni, której ściany mieniły się miliardami kolorów, dzikimi feeriami barw i eksplozjami światła, które rozszczepiało się na wszystkie możliwe sposoby, zaś słuch odbierał przeraźliwe wycie, krzyki mordowanych i dźwięki skwierczących ciał, a nawet rozmowy demonów z umarłymi.
Nagle wszystkie paranoidalne odgłosy ucichły, a chłopiec zdał sobię sprawę, że znajduje się jakby na wielkim ołtarzu, na którym unosiła się nieruchomo czyjaś świetlista dusza.
Kadawer ruszył w kierunku duszy szybkim, zdecydowanym krokiem, a chłopiec za nim, ale coś im nagle zagrodziło drogę. Była to wielka, dziwna twarz o czerwonych, nienawistnych oczach, z której wydobył się zimny, kamienny głos.
-Zostawcie ją, Naznaczeni. Ona należy do mnie, a jeśli spróbujecie mi ją odebrać, to razem z nią zostaniecie moimi sługami do końca waszych...
Kruk nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni okazał brak manier i szacunku dla rozmówcy, przerywając mu w pół zdania:
-Słuchaj Axerionie: przestań chrzanić, bo choć to do ciebie pasuje, to mnie tak ekscytuje, tak jakbym oglądał striptiz ogrzycy. Oddaj nam duszę dziewczyny, a oszczędzisz sobie kłopotów, a mnie fatygi.
Axerion spurpurowiał z gniewu i wydał z siebie ogłuszający ryk, na dźwięk którego ołtarz zmienił się w wybuchający wulkan.
Cały obraz nagle stracił kolory, stał się czarnobiały i wirując wokół własnej osi rozmył się.
Kruk i Avirail ujrzeli, że stoją po szyję w wodzie koloru krwi, a przed nimi jest wyspa z łańcuchem gór, nad którym znajduje się dusza Kaido.
Kadawer dzielnie opanował atak paniki, który go dopadł w wodzie i szybkimi ruchami dopłynął do wyspy, z Avirailem, który trzymał się go niczym cień.
Gdy tylko ich stopy dotknęły powierzchni wyspy, wrócili na znany już ołtarz, gdzie Pan zaczynał odprawiać Rytuał Poświęcenia Duszy.
Kruk rzucił się na niego z gołymi rękami i zaczął dusić Axeriona, ale ten rozpłynął mu się w palcach niczym woda i chciał kontynuować rytuał, ale drogę zagrodził mu Avirail, który podniósł lewą rękę i promieniem, który z niej wystrzelił, odrzucił Pana kilkadziesiąt stóp do tyłu. W tym czasie kadawer zdążył już dopaść do duszy Kaido, ale gdy krzyknął do chłopca, że mogą uciekać, to podłoże uciekło mu spod nóg i poczuł znajome wrażenie spadania z olbrzymiej wysokości.
Było pięć dróg świetlnych, każda miała swoją grawitację, oraz zasady.
Jedna z nich się wciąż rozpadała i łączyła, inna zapadała się głębiej w dół za każdym krokiem, a na innej stał człowiek w żółto-biało-czerwonym ubraniu, wyszminkowany z białą twarzą, czerwonymi włosami. Kruk otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Nie było Aviraila, a kadawer nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Podszedł do dziwacznego jegomościa i spytał:
-Kim jesteś?
Ten wskazał na jakąś tarczkę na swoim ubraniu. Napis na niej był w alfabecie opracowanym w Jecjigre, ale kadawer trochę go znał, więc z wysiłkiem przeliterował:
-R-O-N-A-L-D-M-C-D-O-N-A-L-D. Dziwne nazwisko.
Gość się uśmiechnął.
-Gdzie mam iść?-spytał kadawer. Obcy wskazał ręką stronę i dalej kretyńsko się uśmiechał, ale gdy tylko Kruk zaczął iść w tym kierunku, wyczuł diametralną zmianę nastroju tamtego, a w następnej sekundzie otrzymał potężny cios pałką w głowę. Robiąc przewrót i odwrotny unik zaczął się zastanawiać dlaczego nie poczuł ruchu powietrza, który mógłby ostrzec go przed zdradzieckim atakiem, ale doszedł do wniosku, że przecież jest w czyimś umyśle, więc tu nie ma powietrza. Zrobił obrót i zdzielił tamtego kopniakiem w twarz z całej siły, jaką mógł zdobyć. Normalnego człowieka złamałoby na pół, ale temu nic się nie stało, a nawet wręcz przeciwnie, facet uśmiechał się jeszcze bardziej idiotycznie.
Kadawer poczuł, że ze wściekłości aż świerzbią go palce, żeby zniszczyć tego kretyna, który latał teraz z gumowym kurczakiem i atakował Kruka.
Debil został zasypany gradem ciosów i kopnięć, z których każde było precyzyjnie wycelowane i wszystkie trafiły. Zdziwienie Kruka nie miało granic, bo facet nie miał nawet zadraśnięcia. Kadawer postanowił zaatakować w inny sposób. Wyczarował kulę ognia o prawie metrowej średnicy i wyrzucił ją w przeciwnika. Ten w zasadzie bez trudu uniknął czaru, ale kadawer zobaczył, że przez twarz tamtego przebiegł grymas strachu, gdy kolejna kula ognie zmusiła go do zbliżenia się do krawędzi drogi świetlnej. Tu cię mam, pomyślał złośliwie Kruk, chwycił drania za gardło i zbliżył się z nim do krawędzi. Na twarz debila wpełzł dziki wyraz nieokrzesanego, zwierzęcego strachu, a jego oczy były bezdennymi studniami paniki.
-Żegnaj, śmieciu. Pozdrów ode mnie piekło i Axeriona.-wycedził Kruk, po czym zrzucił dziwacznego jegomoście w otchłań.
Kolejny raz poczuł, że podłoże ucieka mu spod nóg i pogrążył się w ciemności.
***
Kaido obudziła się na polanie. Nie widziała zbyt dokładnie, gdzie jest, ale czuła i słyszała milutki powiew wiatru, a źdźbła trawy delikatnie drażniły jej ciało. Poczuła miły, aksamitny głos wołający ją po imieniu.
Kaido. Kaido! Obudź się!
Wstała, przeciągnęła się po kociemu i spojrzała na źdźbła trawy, które teraz łaskotały jej stopy i wrzasnęła ze strachu.
To nie były źdźbła trawy.
To były palce. Ludzkie palce.
W niektórych miejscach były też całe dłonie, a nawet ręce. Kaido zebrało się na wymioty z obrzydzenia. Chciała stąd odejść, ale nagle poczuła, że nie może się ruszyć. Zza jej pleców wynurzył się słup rąk, które ją złapały i unieruchomiły. Usłyszała kroki. To był ON. Pan. Axerion. Amulet na szyi rzucał się, prawie dusił demonicę, starając się uciec od Pana. Axerion był już tylko kilka kroków od niej, gdy nagle przystanął, a w jego matowych, czerwonych oczach pojawił się strach. Zza Kaido wyłoniła się jakaś postać, która świeciła oślepiającym białym blaskiem, przed którym ustępowała ciemność ogarniająca Axeriona. Kocia demonica przestała odczuwać strach, bo czuła, że jaśniejąca postać jej pomoże.
-Nie bój się.-Kaido oniemiała ze zdziwienia, gdyż głos tej postaci należał do...
Aviraila.
Axerion rozpaczliwie rzucił się na przeciwnika i oplótł go swymi długimi, czarnymi mackami, ale gdy tylko te dotknęły aury otaczającej chłopca, Pan zawył z bólu.
Avirail ruszył ręką i Kaido była wolna, a Axerion zniknął.
Chłopiec wrócił do normalnej postaci, a w kilka sekund później usłyszeli stek plugawych przekleństw i ujrzeli spadającego z nieba Kruka.
Ten podszedł do nich, złapał ich ręce i unieśli się w górę.
***
Kruk i Avirail pojawili się przy Kaido, która uniosła się z takim impetem, że prawie rozbiła nos Dracii. Natychmiast drużyna zasypała ich pytaniami
-Już jesteście? Dopiero co zniknęliście!
-Gdzie byliście?
-Co się w ogóle stało?
-Poczekajcie! Cisza!-wrzasnął Kruk.
-Później pogadacie. Teraz-kadawer spojrzał na swoich uczniów z uśmiechem-muszą odpocząć.
Rzucił na nich zaklęcie spokojnego snu i oboje natychmiast zasnęli
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kruk dnia Czw 0:17, 28 Wrz 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
ell_postritee Zdradliwa rusałka
Dołączył: 23 Sty 2006 Posty: 186 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Baza PonySport
|
Wysłany: Nie 17:11, 26 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Raiell wreszcie znalazła drużynę walczącą troche dalej, na polanie. Pomogła zaklęciami i miała przez chwile ochotę przybrać postac smoka, zrezygnowała, kiedy zobaczyła atak Durela. Teraz będzie dobrze, no... - pomyślała i odwróciła się. Coś uderzyło ją w kark i padła na ziemię. Lodowata struga wody zlała się po jej zmęczonym ciele, chwile po tym przebiegł wzdłuż niego dreszcz. Raiell próbowała wydusicz siebie jakiś krzyk, ale zakrztusiła się i poczuła, ze jeśli ktos jej nie pomoze - umrze. Leżała tak przez kilka chwil aż w policzek musnęło ją ciepłe, włochate coś - pysk Egeusza. Rusałka natychmiast otworzyła oczy i resztkami sił wskoczyła na pegaza. Razem oddalili się trochę od obozu, gdzie Raiell odpoczęła. Wrócili do drużyny tuż po zniknięciu Kaido, Kruka i chłopca, znowu poczuła to uczucie. Uczucie, ze pomimo wszystko, kiedyś znowu zostanie sama.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Pon 7:01, 27 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
"Wygrałam!A teraz powiedz mi, co znaczy arin?"
"To pewien rodzaj trawy."
"Cooo?!? Tylko tyle?"
"Tak."
***
Durel czuł, że coś się zbliża. Nie wiedział, dokładnie co, ale ta istota była o wiele silniejsza od dymniaka.
Tylko co to jest?
Nagle poczuł,że ziemia drga lekko, jakby kroczyło po niej cos wielkiego.
Obok niego przleciała wielka chmara owadów. Z trawy wyskoczyło parę wielkich, wyraźnie przestaszonych tęczowych wilków.
Co mogło je tak przerazić? Przecież nie mają naturalnych wrogów..
Podjęcie decyzji zajeło mu tylko chwilę.
"Wszyscy zbierajcie manatki i uciekajcie!"
***
Po ziemi biegło mnóstwo przerażonych gryzoni, w powietrzu leciala wielka chmara ptaków.
Poza tym biegła również drużyna.
Dracia zrównała się z biegnącym Durelem.
"Czemu uciekamy?"
"Coś, przed czym uciekają tęczowe wilki, musi być naprawdę potężna. One nie zwiewają nawet przed smokami cienia!"
Drżenie ziemi było coraz silniejsze, Durel czuł, że już nie mogą uciekać. I tak ich dogoni..
"Zatrzymajcie się, i przygotujcie broń!"
***
Drużyna stała i wpatrywała się w trawę. Coś trzęsło ziemią, ale nie pojawiało się.
Dracia stała z napiętym łukiem i celowała w miejsce, skąd teraz dochodziło głośnie szuranie.
Trawa dwadzieści kroków przed nią zaczeła więdnąć i rozsypywać się w proch.
Z przerwy, jaka powstała wyszedł smok.
A raczej coś, co kiedyś było smokiem. Teraz miało wielki rozdęty, brzuch, wiele ran, z których śaczyła się jakaś czerwona maź, takiego samego koloru jak cały potwór. Dookoła niego ziemia miała kolor krwi i trawa więdła w zastraszającym tempie.
"Znalasssłem wasss..."
Dracia wypuściła w jego stronę strzałę, która odbiła się od łusek.
"Ssssami zginiecie, a mi nic nie zrobicie!"
Jaszczur cofnął łeb i zionął krwią.
***
Durel słyszał kiedyś o czymś takim. Był to Smok Krwi. Stwory te niszczyły wszystko na swojej drodze...Na te martwiaki nie działała żadna magia.
Durel stworzył sobię zbroję, hłm i miecz i ruszył do walki...
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Saphira71210
Dołączył: 19 Mar 2006 Posty: 512 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 15:57, 27 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Minuty zmieniały się w godziny, a Saphira wciąż parła do przodu. Odczuwała coraz większe znużenie, zarówno ciała, jak i ducha. W chwili, w której ze zdumieniem stwierdziła, że nie tyle nie może, co nie chce dalej iść, dostrzegła, że nieco na lewo ściana lasu zaczyna się przerzedzać. Lekko tym pocieszona, ruszyła w tamtym kierunku. -Może znajdę jakieś miejsce na odpoczynek...
I rzeczywiście, jej przewidywania sprawdziły się. Już parę minut później natrafiła na coś, co mogło być niemal całkowicie zarośniętą ścieżką, która po jakiej półgodzinie wywiodła ją na skraj wąskiej dolinki. Zaczęła schodzić po stromym zboczu. –Rany, tu jest strasznie ślis...-myśl urwała się nagle, gdy poślizgnęła się na wilgotnej kępce mchu. Oczywiście, zgodnie zresztą z prawami fizyki, poleciała w dół na łeb, na szyję. Rozpaczliwie usiłowała się czepiać, czego mogła, ale mokre od rosy mchy i porosty nie dawały żadnego oparcia jej wyciągniętym palcom. W końcu mocno poobijana, lecz na szczęście wciąż w jednym kawałku, wylądowała u podnóża stoku.
-No Saphi... zafundowałaś sobie piękne wejście, nie ma co- mruknęła zgryźliwie. Z jękiem uniosła się na łokciu, by po chwili z trudem dźwignąć się na kolana. -No, nie jest tak źle. Wstawaj, mała-ponagliła sama siebie. Niemal podpełzła do przeciwległego brzegu dolinki i ciężko oparła się plecami o kamienną ścianę. Po chwili spojrzała nieco przytomniej. Na szczęście nie zgubiła przy upadku miecza ani sztyletów, bo nie miałaby teraz siły po nie chodzić. Pozwoliła, by głowa bezwładnie opadła jej na ramię.
Nagle, pod wpływem impulsu rozejrzała się wstydliwie, jakby spodziewając się, że ktoś przyglądał jej się z ukrycia, a teraz się z niej śmieje. Nawet znała jedną osobę, która bardzo lubiła to robić. Już otwierała usta, by, tak jak zawsze w dzieciństwie, zawołać młodszą siostrzyczkę po imieniu, gdy uświadomiła sobie, co robi.-Nie bądź głupia, tam nikogo nie ma, a ona nie żyje, nie żyje...-zdała sobie sprawę, że dopiero w tej chwili tak naprawdę uwierzyła w jej śmierć... Jej ciałem wstrząsnął rozpaczliwy, urywany szloch. Tuliła się do twardego kamienia, jakby on mógł dać jej pociechę i wylewała wszystkie łzy, jakie powinna była uronić już lata temu... W końcu nawet i ich zabrakło. Objęła rękami kolana i spojrzała przed siebie.
-Jestem chyba najsamotniejszą istotą, jaka może być...-aż skrzywiła się pod wpływem własnych słów. Nawet w takim stanie ducha nie opuszczało jej przynajmniej jedno-samokrytykame -Rany, to brzmi tak...melodramatycznie, jak o tym mówić... Ale przecież naprawdę tak się czuję...-w tym momencie, gdzieś z głębi jej umysłu wypłynął fragment wspomnienia. Przymknęła oczy, w nadziei, że uda jej się ponownie je wywołać...
Siedzi sama w niewielkiej jaskini. Podobne zachowała się niestosownie, więc wysłano ją tu za karę. Ma tu siedzieć cały dzień. Dla smoka, który kocha otwarte przestrzenie, to straszna kara. Czuje się skrzywdzona, a na dodatek nie wie, co takiego zrobiła, bądź powiedziała, że wywołało to gniew starszych. -To niesprawiedliwe-ma ochotę krzyczeć, ale zachowuje jeszcze dość rozsądku, by siedzieć cicho...
Na mgnienie oka coś zasłania smugę dziennego światła wpadającą przez wąski otwór. Dziecięcy głosik woła ją po imieniu:
-Heiko? Jesteś tu?
-Saphira? Co tu robisz? Przecież mam być sama, to część kary... - odpowiada pytaniem na pytanie
Słyszy kroki. Obie, od najmłodszych lat wolały przybierać ludzką postać, w przeciwieństwie do większości rodziny. W mroku groty wyraźnie rysują jej się tylko oczy młodszej siostrzyczki, która siada obok niej i opiera jej głowę na ramieniu.
-Wiem, że nienawidzisz samotności .-uśmiecha się mała -Dlatego specjalnie nabroiłam –mówi z wyraźną dumą- żebyś miała tu towarzystwo.
Zamiast odpowiedzi tylko mocno przytula siostrę...
Cichy szelest gdzieś w pobliżu wyrwał ją z tych rozmyślań. Pospiesznie otworzyła oczy. Widok, który ujrzała przed sobą kazał jej gwałtownie mrugnąć. Jakiś metr od niej siedziała ciemnofioletowa jaszczurka. Z wyraźną ciekawością przechyliła łepek i przypatrywała się jej, Saphirze. Delikatnie, tak, by nie sprowokować gada, sięgnęła po sztylet. Czułaby się pewniej trzymając go w dłoni, lecz, gdyby podrażnione stworzenie, niemal długości jej przedramienia zechciało zaatakować, mogłoby ciężko poharatać jej rękę. W takich warunkach, w jakich żyła, potrzebna jej była pełna sprawność fizyczna. Ponieważ jednak zwierzę wciąż trwało w miejscu, jakby zamieniło się w kamień, posunęła palce odrobinę do przodu.
Co dziwniejsze, jaszczurka nieoczekiwanie wykazała zainteresowanie. Posunęła się nieco do przodu i przyjacielsko skubnął jej dłoń.
Aż podskoczyła i przy okazji boleśnie rąbnęła się o skałę.-Nie ma co, ładnie się wpakowałaś-pokręciła głową. Tymczasem stworzonko już niemal wdrapało jej się na kolana i chyba nie zamierzało na tym poprzestać. Oniemiała Saphira nie była w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, więc tylko się temu przyglądała. –No rusz się wreszcie, dziewczyno i coś zrób z tym zwierzakiem, bo i tak zbytnio Cię już pokochał-przemówiła sobie do rozsądku. Delikatnie chwyciła stworzenie i opuściła je na ziemię parę metrów dalej, po czym otrzepała się, otarła resztki łez z oczu i odwróciła się, by odejść. Cała sytuacja była zbyt...zbyt absurdalna, by mogła dalej się smucić.
Zwierzak pisnął i z urazą nastroszył kryzę, która dotąd ściśle przyległa mu do szyi.
-Nie ma mowy, mały. Nie idziesz ze mną, zresztą, nie spodobało by ci się moje towarzystwo, uwierz...-w tym momencie smoczyca obejrzała się za siebie i natychmiast załamała się w swym żelaznym postanowieniu, że nic jej już nie zdziwi, bowiem istotę otoczył właśnie wianuszek roztańczonych, fioletowych płomieni, które w chwile później zniknęły wraz z ich właścicielem. Jednak nie na długo. Ułamek sekundy później, jaszczur zmaterializował się na ramieniu teraz już totalnie zbaraniałej dziewczyny. Już miała powtórzyć operację, w nadziei, że tym razem się uda, lecz coś ją powstrzymało. Znów usłyszała słowa siostry
-Wiem, że nienawidzisz samotności...- Westchnęła głęboko.
-No dobra, wygrałeś-stwierdziła z rezygnacją.-Słuchaj, czym ty w ogóle jesteś, co? Ognistą jaszczurką?- roześmiała się cicho-No i nie mogę przecież nazywać Cię per ,,mały”. Musisz w końcu się jakoś nazywać...-urwała i w tym momencie stworzenie wydało dźwięk nieco inny niż dotychczas- Kriiis?- spróbowała powtórzyć, jak umiała- To nawet może być niezłe imię-znów westchnęła-Więc idziemy. Czeka nas długa droga...-przestało ja obchodzić, czy Kris rzeczywiście rozumie jej słowa. Dla niej, od lat pozbawionej możliwości odezwania się do kogokolwiek poza sobą, liczyła się sama rozmowa.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
VolvE-chan
Dołączył: 22 Sty 2006 Posty: 107 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Musashi
|
Wysłany: Pon 17:39, 27 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
VolvE zauwazyla z grzbietu Raqee ze cos atakuje druzyne. Nagle dym dotarl na gore i smoczyca zaczela spadac w dol nieprzytomna. VolvE tez poczula dym i sie zakrztusila. nikt nie zauwazyl smoka zlatujacego z ciezkim loskotem na ziemie. VolvE sapnela i zemdlala od dymu i ciezaru Raqee na plecach. Nikt nie zauwazyl tego upadku. Wszyscy zajeci byli walka.
********************************************
VolvE ocknela sie i wstala. Nad nia stala z zatroskana i lekko przepraszajaca mina Raqee, a obok niej Duriel. Ten spojrzal na Volve wzrokiem jakby zawiedzionym.
-Wstalas ostatnia -rzekl. -Myslalem ze jestes silniejsza, nawet na jakis dym.
Volve spojrzala na niego wsciekla.
-Tez bys wstal ostatni jakbys spadl z wysokosci 400metrow na ziemie, a prosto na ciebie 3tonowy smok! -Odwarknela, odwrocila sie i... upadla na kolana. Nie byla zbyt w stanie chodzic. Cieszyla sie ze jako kot ladowanie miala ladne i ze ma mocne kosci, bo normalny czlowiek mialby juz zmiezdzone wszystkie. Zauwazyla, ze wszyscy zebrali sie wokol Kaido. Nie obchodzilo jej to. Z pomocą Raqee wstala i oddalila sie w strone lasu. Zasnęła.
***********************************
Gdy sie obudzila obok niej stala jedynie Kaido. Czula sie juz chyba dobrze. Druzyny nie bylo widac.
-Co sie stalo? -Zapytala tygrysica.
VolvE juz miala odpowiedziec warknieciem, lecz gdy otworzyla usta domyslila sie ze Kaido nbie ma na mysli nic spowodowanego z dymniakiem. Demonica wstala. Chciala odpowiedziec ze nie jej sprawa, ale gdy spojrzala w oczy tygrysicy, oczekujace, smutne oczy zmienila zdanie. Nie wiedziala co ja podkusilo do powiedzenia prawdy. Tak sie jej przeciez bala, tak wstydzila i sama jej do siebie nie dopuszczala. VolvE usiadla obok Kaido, aler nim zdazyla odpowiedziec zalala sie lzami.
********************************************
-Teczowe wilki uciekaja przed czyms -rzekla Kaido do Volve ktora nie mogla nic wykrztusic z siebie. Druzyny nie bylo juz ani widac ani nawet slychac. Jakby gdzies poszliu. Volve to nie obchodzilo. Zamierzala powiedziec Kaido co ja neka. Nie wiedziala czemu, ale wiedziala ze musi to zrobic.
-Pamietasz jak walczylismy z wilkolakiem?? -zapytala.
Kaido kiwnela glowa.
-Wiesz co sie staje z pogryzionym przez wilkolaka.
Kaido otworzyla usta by zaoponowac
-Mnie bynajmniej pogryzl -Rzekla VolvE
-No jasne, przeciez wszystkich nas pogryzl -zaprzeczyla Kaido. -Zreszta... przeciez jestes demonem, wiec w czym problem? Demonom nic nie zrobi magia wilkolakow.
VolvE pokrecila glowa.
-Nie rozumiewsz!! Nic nie rozumiesz!!- Lzy znow sciekly jej z oczu. -Nie jestem demonem!!
-Nie? -Zdolala wydusic z siebie Kaido.
-Nie! Dawno... jak mialam chyba z 10lat wyrzeklam sie rodziny, wyrzeklam sie wlasnej krwi. Odtad wygnana musze podrozowac bez wiekszej czesci mocy demona, bardziej jako czlowiek niz demon. Nawet wyglad, zobacz jak wygladam. Czy demon tak wyglada?? Czy KOCI demon tak wyglada??
Kaido dopiero teraz zauwazyla ze mimo kocich oczu, VolvE nie zachowala zbyt wielu cech kociego demona.
-Nie mam czesci mocy -Kontynuowala olvE -Tej czesci ktora mnie broni przed magia i ktora pozwala mi uzywac magii... Dlatego... dlatego zostalam wilkolakiem, zostalam potworem!!! -VolvE poplakala sie.
***************************8
Siedzialy tak jakis czas. Kaido patrzyla na VolvE, a ta w niebo. Niebo robilo sie powoli czerwone. Dziewczyny uslyszaly krxzyzk i dziwek dochodzacy jakby ktos walczyl. To druzyna, poznawaly niektore glosy. Ramie w ramie wkroczyly na pole bitwy, gdzie smok sial zniszczenie wsrod druzyny. Nowo pogodzionym przyjaciolkom nic nie moglo zaszkodzic. Nawet smok krwi. VolvE poczula lekkosc na sercu gdy pozalila sie Kaido. Ta obiecala ze nikomu nie powie. VolvE wsiadla na Raqee, a Kaido juz miala odbiec szykujac wlocznie, gdy zostala wciagnieta na grzbiet smoczycy. Spojrzala zdziwon a na VolvE. Ta usmiechnela sie
-Te walke wygramy rtazem - i wyecialy do gory.
Lot byl ostry, jk to na Raqee, ale Kaido jako kot miala nmiezacwianma rownowage i nie przeszkadzal jej taki lot. Raqee podleciala do smoka i zionela na niego ogniem. Nic mu to nie zrobilo, ale rozwcieczylo potwora. Raqee latajac mu przed oczami zajela go rozwcieczajac jak mala mucha (byla wielkosci lba olbrzymiego jaszczura), a volve i kaido wskoczyly mu na grzbiet. Smok zaczal wierzgac i wyrywac ale kotki nie daly sie i wdrapaly mu sie n leb.
-Ale jazda -Krzyknela zaprawiona w takim czyms VolvE i wbila mu swoj miecz w leb. Nic mu to nie dalo, tylko go rozwcieczylo. Smok byl wielki. Nie pokonaja go. Duza czesc druzymy, byla juz mocno poraniona. Kazdy atakowal z osobna jak mogl, kazdy na swoj sposob.. Nagle volvE pomyslala "przeciez jestesmy wybranymi, jestesmy druzyna, wybrana druzyna. Powinnismy byc silniejsi." Wpadla na to co daje im moc, domyslila sie jak moga pokonac kazda istote, nawet najsilniejsza.
-Razem!! -Krzyknela, a kazdy ja zrozumial. Druzyna jak jeden maz, wszyscy procz niej i kaido ustawili sie pod potworem i kazdy swoja bronia, swoimi zakleciajm9i i swoimi sposobami zaatakowal smoka, a Kaido wraz z VolvE wycelowaly mu miecz i wlocznie miedzy oczy. Nagle wszystkie czary rzucone na smoka zmienuily swoj ksztalt i kierunek, wokol broni powstala aura, a wszystkie zatrzymaly sie nim trafily potwora. Wszystkie ataki wzlecialy do gory w postaci swiatla, wielkiej kuli swiatla. Kazdy widzial w niej co innego. Uosobienie sily i wladzy, wiedzy i rownowagi. Dla VolvE byl to skrzydlaty kot. Zlocisty, swietlisty kot. Nagle zmienil ksztalt dla wszystkich identyczny. Wielka kula swiatla stala sie czerwona i przybrala ksztalt ogromnego feniksa. Wszystko wokol zaplonelo, zaplonelo ogniem zywym, ktorty ich nie parzyl, a smoka krwi pochlonal. W jednej chwili wszystko sie uspokoilio. Kaido i voolve lezaly na ziemi. Feniksa nie bylo. Volve w zyciu nie widziala nic tak pieknego i silnego jak ten kot, czy feniks.
*********************************
Slonce wyszlo niesm,ialo zza chmor.
-To bylo piekne -westchnela Kaido. -Teraz juz wiemy jaka mamy moc, gdy dzialamy raze,. jestesmy druzyna.
Spojralaa z usmiechem na kotke. Cieszyla sie ze ta znow do nich wrocila i normalnie rozmawia. Koty spojrzaly na blade slonce. W jego aurze VolvE wygladala jakby miala ogon ze swiatla, a obie nad glowa mialy mgliste swiatlo przypominajace kocie i tygrysie uszy. Zjawisko zniklo po chwili. Demonice spojrzaly na siebie z usmiechem. Kaido zamachala ogonem...
------------------------------------------------------------------------------------
Ja nie moge!! Kruk!! Wciaz nie moge przestac sie lac z twojego Mc Donalda! Heheheh~!! Gumowe kurczaki... Buahahahahahahahaha!! :D
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
trenerka Rachel Dark
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1062 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wydaje mi się, że Łódź
|
Wysłany: Pon 18:04, 27 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Dziewczyna wciąż była przytomna, choć utrata tej przytomności była tylko sprawą czasu. Była słaba. Wiedziała, że lada moment zemdleje. Musiała to jednak zrobić. Inaczej jej przyszłość będzie zależał od losu. A wiary w los, ona wyzbyła się dawno temu. Wyjęła złożoną tablicę i rozłożyła ją. Były na niej okrąg i wypisane różne symbole. Poza tym wyjęła buteleczkę z krwią królika i kartkę z tekstem. Położyła tablicę na ziemi, odkorkowała butelkę i spojrzała na tekst. Znała go na pamięć, ale wolała mieć go przed oczami. Jeden błąd i będzie musiała zaczynać od początku, a czasu nie miała za dużo. Stanęła na krawędzi kręgu i zaczęła czytać na głos tekst:
-Z ciemności zrodzone, w nicości żyjące, pradawne stwory… - tekst nie był długi, ale nie można było powiedzieć, że jest krótki. Poza tym był skomplikowany. Nad kręgiem pojawił się fioletowy dym - …wzywam na pomoc, przez więzy złączone demona, któremu imię zostało nadane… Felix Dark pojaw się! Fioletowy dym zawirował i rozwiał się. Przed jej oczami pojawiła się mgła. Zdążyła. Chwilę potem straciła przytomność.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Saphira71210
Dołączył: 19 Mar 2006 Posty: 512 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 21:41, 27 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Po tygodniu wspólnej wędrówki, Saphira nauczyła się nie lekceważyć instynktu Krisa, a po dwóch całkowicie mu zaufała. Wiedziała też, że doskonale rozumie to, co się do niego mówi, choć nie zawsze daje to po sobie poznać.
~~~~~
-Aj! Kris, co się dzieje?- smoczyca z powrotem poczuła na ramieniu zaciskające się ostre pazurki swego małego towarzysza, który przed chwilą ,,skoczył” gdzieś w przestrzeń i nie wracał dłużej, niż zwykle.
-Przestań!- powiedziała ostrzejszym tonem, gdy uchwyt się nie rozluźniał i natychmiast pożałowała tego słowa, zwłaszcza, gdy jaszczur prychnął z oburzeniem i po swojemu zniknął, by zmaterializować się na najbliższej gałęzi. Saphira jakimś cudem zdobyła się na błagalny ton, choć doskonale wiedziała, że przyjaciel tylko się droczy.
-Ej, no przepraszam. Serio. Nie chciałam Cię obrazić...
W końcu, po długich seriach błagań i przeprosin, Kris łaskawie raczył wrócić na jej ramię.
-No dobrze. To teraz...mamy coś ważniejszego. Coś widziałeś...prawda? -spytała z namysłem, a widząc milczące potwierdzenie, kontynuowała
-Ale nie nam grozi niebezpieczeństwo, czy tak? Przynajmniej nie bezpośrednio...-ciągnęła dalej swe wywody-bo inaczej nie obrażałbyś się... Czyli kto inny ma kłopoty... Wiesz... tak sobie myślę...nie wybrałbyś się czasem na małą wycieczkę? -uśmiechnęła się figlarnie i usiadła na ziemi, w przygotowaniu do przemiany. Skrzyżowała nogi i zamknęła oczy, wyciszając się. Nagle przypominała sobie o czymś i otworzyła je na chwilę
-Odsuń się kawałek, dobrze? -a gdy stwierdziła, ze faktycznie to zrobił, podjęła przygotowania. Pozwoliła, by jej obraz efektownie rozmył się i zafalował. Wreszcie, gdy poczuła, że na pewno wszystko jest na swoim miejscu, podniosła powieki i stwierdziła, że całe otoczenie wydaje się być o wiele mniejsze, z tej perspektywy. Na próbę machnęła parę razy skrzydłami, wzbijając tuman piachu. Kris pisnął z oburzeniem, gdy fala pyłu dotarła do jego gałęzi.
-No, czas sprawdzić, czy jeszcze nie zapomniałam, jak się lata.-lekko się skrzywiła. Jej głos brzmiał tak...tak dziwnie
-Mam nadzieję, ze zabierasz się ze mną-spojrzała pytająco na jaszczura. Ten, zamiast odpowiedzi, usadowił się na jej grzbiecie. Ledwo było go widać, bo kolorem niewiele różnił się od jej łusek.
Załopotały ogromne, błoniaste skrzydła. Saphira wzbiła się w powietrze i pomknęła w kierunku wskazanym przez Krisa.
~~~~
Lot trwał może z godzinę, ale i tak sprawił smoczycy wielka radość. Kris zaliczył wszelkie stadia przerażenia, kiedy robiła beczki i śruby, a skomplikowana pętla do tyłu, połączona z efektownym nurkowaniem, dobiła go kompletnie. Teraz już po prostu rozpaczliwie wczepiał się w łuski zdobiące jej kark. Nagle, niedaleko ujrzała smugę dymu wzbijającą się znad drzew, akurat w miejscu, gdzie, według jej obliczeń powinien znajdować się koniec rozległego lasu. Szybko obniżyła lot i opuściła się na spora polanę. Tam, pospiesznie ,,wskoczyła” w ludzka postać i nakazując sobie i Krisowi milczenie, zaczęli skradać się ku skrajowi lasu.
Zdążyli akurat, by ujrzeć rozpaczliwą walkę z olbrzymim potworem, który wprawdzie przypominał kształtem smoka, ale bynajmniej nim nie był. Nie próbowała się wtrącać. Wiedziała, że po zmianie postaci jest zbyt słaba, by cokolwiek zrobić. Nagle zmarszczyła brwi
-Czuję tu...magię...-mruknęła. Nie martwiła się już, że ktoś ją usłyszy. W tym zgiełku nikt nie miał szans.
To, co w końcu powaliło stwora, nie jawiło jej się, jako konkretny kształt, ale jako świetlisty promień, na który składało się wiele sylwetek świetlistych zwierząt. Patrzyła olśniona, póki nie znikły całkiem. Potem, widząc, że nikt nie ma głowy, żeby sprawdzać, czy nikt się nie chowa po krzakach, wycofała się na odległość, która uznała za dostateczną. Oparła się o pień i spojrzała na Krisa.
-No i co o tym myślisz, mały? Wracamy na starą trasę, czy idziemy za tym doborowym towarzystwem? Oj, coś mi się tak wydaje –na jej wargach wykwitł psotny uśmieszek, -że dookoła nich będą się dziać bardzo, ale to bardzo ciekawe rzeczy... Demony, smoki, wampiry...i to podróżujący razem- pokręciła głową
-Nie możemy przepuścić czegoś takiego, prawda?
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaido White Tiger Youkai
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1143 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Imperium Agatejskie
|
Wysłany: Wto 9:59, 28 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
-"Yh... zaraz... McDonald?"
Kaido siedziała osłupiała przed Krukiem, który wpatrywał się w nią pytająco.
-"Kto to jest?"
-"Hę? A skąd niby mam to wiedzieć?"
-"Haloooo, to było w twoim umyśle!" - Kruk popukał ją kilka razy palcem w głowę, zanim zdążyła odpędzić go od siebie.
-"Mówię ci, że nie wiem! Sam przecież powiedziałeś, że gdyby powołano magów, by przeprowadzali Kontrolę Myśli to już dawno zamknęli by mnie w sanktuarium bez klamek!"
-"Duh, od razu by cię poszatkowali..."
Kaido prychnęła, krzyżując ramiona na piersi. Odwróciła się od kadawera, ale była tak ciekawa...
-"Mówiłeś, że co miał na przegubie?" - spytała z nutką złości w głosie, nie powracając do poprzedniej pozycji.
-"Jakiś rodzaj amuletu. Dwie pary dziwnych znaków, oddzielone dwiema kropkami. Nie były to runy, znam się na nich. A raz nawet to-to zapiszczało."
*******
-"Już dobrze... jakoś będzie, zobaczysz..."
Kaido poklepywała VolvE, która łkała w jej ramionach. Właśnie dowiedziała się, że VolvE nie jest w pełni demonem. Ba, została nawet wilkołakiem. I dlatego tak dziwnie się ostatnio zachowywała.
Ale dla Kaido znaczyło to tyle, co nic. Było coś ważniejszego.
-"Posłuchaj..." - zaczęła ciepło, odgarniając z jej zapłakanej twarzy złoty kosmyk. "Dla mnie możesz być nawet pogryzioną przez mantykorę wnuczką demona-aligatora, którego uwiodła ogrzyca posiadająca elleńskich przodków. I zawsze bedziesz moją VolvE. Nie potworem."
VolvE uśmiechnęła się słabo.
Kaido obejrzała się za siebie, strzygąc uszami. Za jej plecami śmignęło jakieś zwierzę.
-"Ale... dlaczego one uciekają? Przecież to są..."
Urwała, gdy usłyszała jazgot walki. Krzyki, wybuchy, dzwonienie,charakterystyczne dla sytuacji, gdy broń przejedzie po czymś twardym...
VolvE wytrzeszczyła oczy. Demony błyskawicznie poderwały się z ziemi i ruszyły do boju.
*******
Zachodzące słońce tworzyło niesamowity nastrój. Kaido wpatrywała się w jego krwistą tarczę, która przypominała jej owe piękne zjawisko z walki.
-"Co widziałaś w tej kuli światła?" - spytała leżącą obok niej VolvE. Demonica wspatra na łokciu przebierała palcami w trawie.
-"Kota. Skrzydlatego kota..." - odpowiedziała rozmarzonym głosem.
-"Kota..." - powtórzyła Kaido.
-"A ty? Nie, zaraz! Czekaj. Wiem! Biały Tygrys ze skrzydłami." - VolvE dumnie wskazała na amulet na szyi Kaido.
Kaido pokręciła głową. VolvE straciła cały swój impet.
-"Nie?... To może... Biały Tygrys, bez skrzydeł? Tygrys? Niekoniecznie biały? Kot? Cokolwiek koto-podobnego?"
Kaido cały czas kręciła głową przecąco, uśmiechając się.
-"Poddaję się... co to było?" - VolvE padła plackiem na trawę w geście rezygnacji.
Kaido położyła się na plecach i patrzyła w niebo.
-"Ja... ja myślę, że to był wilk."
-"WILK?!" - VolvE zaskoczona przechyliła się do przodu, zawisając nad Kaido. "Czy ty się dobrze czujesz? Może znowu masz atak?!"
Kaido zaśmiała się.
-"Wszystko dobrze, rana już znikła, jeśli o to pytasz." - udawała że nie wie, o co chodzi demonicy.
-"Ty mnie tu nie bajeruj, tylko opowiadaj jak było!" - VolvE wyszczerzyła do niej kły w uśmiechu.
-"Mowię przecież: Wilk."
-"Może ci się przywidziało?"
-"Nie. Jestem pewna. To był wilk."
VolvE westchnęła teatralnie i wstała.
-"Chodź, musimy pogadać z Raiell. Mowiłaś, że ten chłopiec powiedział jej coś przykrego.
-"Już, za chwilę... muszę to dokładnie zapamiętać." - Kaido wciąż leżała w trawie. Zamknęła oczy i jeszcze raz przywołała postać, jaką dla niej przybrała kula światła. Doskonale wiedziała kogo ona symbolizowała i co ten ktoś chciał jej przez to powiedzieć.
Zawsze będę przy tobie.

Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaido dnia Nie 16:10, 02 Kwi 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
Kruk Kadawer
Dołączył: 16 Lut 2006 Posty: 387 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: siedziba szatanaXD
|
Wysłany: Śro 0:31, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Pył unosił się w powietrzu nad małym, zapyziałym miasteczkiem, które największą atrakcją były bójki, jakich zdarzało się tu niemało, ale do legend przeszły dwie z nich, a co dziwniejsze, zwycięzcą obydwu był ten sam człowiek, który zdaje się pochodził z tej dziwnej drużyny, która nawiedziła niegdyś rzeczone miasteczko. Pobił on w bardzo widowiskowy sposób dwumetrowego wikidajłę-przygłupa z pobliskiego baru, oraz pewnego elfa, Maeglina, choć z tym drugim jest pewien problem, bo mimo iż samej walki nikt nie widział, a elf twierdzi, że tamten nawet go nie dotknął, to jest to dziwne, skoro Maeglin wyglądał, jakby dopiero co przeżył starcie ze stadem pijanych ogrów, albo co gorsza, poborców podatkowych.
Ten elf według samego siebie nie miał zbytniego szczęścia. Mylił się. Uważał, że nieudana próba zaglądnięcia do umysłu tamtego człowieka, o którym trochę za późno dowiedział się, że jest kadawerem, była absolutną porażką, zaprzepaszczeniem szansy na dołączenie się do łowców przygód, oraz dowodem na to, że bogowie go nie kochają.
Nawet nie wiedział o tym, że najprawdopodobniej urodził się pod najszczęśliwszą z istniejących gwiazd. W końcu był jedyną osobą, która przeżyła ostatnie tragiczne wydarzenie tego miasta i zachowała dość zdrowych zmysłów, by móc o tym opowiedzieć, a zdarzenie to wyglądało mniej więcej tak:
Podobno ten ktoś wszedł do miasta od północy, ale trudno było dokładnie ustalić, gdyż zeznania ocalałych często były całkowicie sprzeczne.
Mimo lejącego się z nieba żaru, osobnik ten był szczelnie opatulony czarnym płaszczem z kapturem, który rzucał cień w ten sposób, by zawsze ukrywał tego kogoś twarz przed ciekawskimi.
Gdy tylko Maeglin zobaczył tego człowieka, od razu nasunęło mu się skojarzenie z owym kadawerem, Krukiem, gdyż przybysz miał identyczny chód, posturę, a spod rąbka kaptura wychodziły na światło dzienne takie same jak u Kruka proste, długie, czarne włosy. Elf chciał podejść do obcego, zapewnić o tym, że nie żywi do niego urazy za zabawę swoim umysłem, oraz spytać, czy mógłby dołączyć do drużyny, jednak już po kilku krokach Maeglin spostrzegł, że coś jest nie tak. Wyczuł straszliwą, złowrogą aurę otaczającą kadawera, unoszącą nieco poły jego płaszcza a w dodatku, gdy tylko robił jakis ruch, to przez ułamek sekundy zostawał jakiś złowieszczy widmowy ślad, który, nie wiedzieć czemu, napełniał elfa przerażeniem-Maeglin niemal instynktownie poczuł, że ten obcy nienawidzi jego i innych mieszkańców; wszystkich razem i każdego z osobna. Obcy doszedł do połowy mieściny, nagle rozpostarł ręce w dwie strony, wycharczał gardłowym, zimnym głosem zaklęcia, które samym brzmieniem jeżyły włos na głowie. Od lewej dłoni ciągnęła się blizna, która rozświetliła całe miejsce zdarzenia upiornym czerwonym blaskiem, w świetle którego dobrze było widać skórzany pancerz kainity, oraz jego amulet w kształcie kruka.
Maeglin słyszał nieco o Znamieniu Kaina i o tym, jaką daje moc, ale nie był przygotowany na taki spektakl, jaki miał ujrzeć.
Sekundę później piekło zostało spuszczone ze smyczy.
Mózg elfa nie był w stanie przyswoić tylu okropnych obrazów.
Domy za kadawerem stanęły w ogniu, niemal całkiem zmieniły się w rzeki płomieni. Dzikie wrzaski dorosłych i dziecięcych żywych pochodni. Kobieta zdzierająca gardło z rozpaczy, na widok pary zakrwawionych kikutów kończyn, czyli tego, co zostało po jej mężu i synach. Krasnolud, którego nogi były odseparowane od ciała krzyczał ile sił w płucach. Dalej było jeszcze gorzej.
Domy, w stronę których były wyciągnięte ręce człowieka w czarnym płaszczu stały się dogorywającymi siedliskami cierpienia. Tam już nie można było dojrzeć kto jest kim, gdyż wszystkie ciała pozlepiane były w jedną konającą z bólu masę.
Kadawer wyciągną ręce przed siebie tak, że utworzyły kąt prosty i po raz drugi wypowiedział słowa, które zapadły elfowi w pamięć.
Morte Vaer Samael
Po raz kolejny pojawiło się złowieszcze światło, nadało wszystkiemu karmazynowy, woskowy odcień, a w sekundę później resztę mieściny zmieniło w krwawe żniwo kainity. Tam, gdzie nie sięgał ogień, ludzie ginęli przecinani przez piły do drzewa, zatłukiwani przez Ellenów, którzy jakby wyrośli spod ziemi.
Maeglin nie był w stanie spamiętać wszystkich okropieństw.
Co najdziwniejsze, kadawer chodził wśród wciąż płonących resztek budynków, a ten armagedon najwidoczniej go nie wzruszał, tylko raczej bawił. Z uśmiechem na ustach i wyrazem zadowolenia na pociętej bliznami twarzy wyglądał jak chirurg w lazarecie, tylko że zamiast zmniejszać lub skracać ich cierpienia, on je potęgował do wymiarów wcześniej niewyobrażalnych.
Elf obudził w sobie odwagę, wziął miecz, zwykle trzymany w skrzyni w stajni, jedynej budowli, która jeszcze stała, wskoczył na najlepszego rumaka i zaszarżował na kainitę w pozycji bojowej.
Ten bez wysiłku, z pogardliwym uśmiechem uniknął ciosu, potem drugiego, zasypując przeciwnika szyderczymi uwagami, a gdy ten wykonał swój najtrudniejszy cios, kadawer szyderczo się roześmiał i z przepełnionym jadem głosem zapytał:
-Ty wojownikiem??
Elf poczerwieniał z wysiłku i upokorzenia, zadał serię błyskawicznych ciosów, lecz obcy nic sobie z tego nie robił. Maeglin zdecydował się na rozpaczliwy krok: wyjął stopy ze strzemion, chwycił miecz oburącz i z całych sił odbił się w górę, wkładając w cios całą rozpacz i złość. Było to uderzenie zdolne przeciąć na pół orka.
Kadawer złapał ostrze gołymi rękami tak, że elf zawisł na mieczu, przepełniony miaszaniną zdziwienia i strachu. Kainita powoli uniósł go na wysokość podniesionych ramion, a następnie szybszym niż myśl ruchem, złamał ostrze, zrobił obrót w lewo i chlasnął Maeglina po skosie, od biodra po twarz, wyzwalając przy tym taką energię, że elfa podrzuciło do góry obróciło w powietrzu, aż wylądował na rumaku, więc zanim elf zdążył poczuć ból, to leżał przerzucony bokiem przez konia, który galopował już w sobie tylko znanym kierunku.
Kadawer odrzucił bezużyteczne złamane ostrze, jednym ruchem ręki odesłał Ellenów i dalej napawał się widmem krwawej łaźni, jaką sprawił temu miastu, na wiele lat usuwając je z map tego obszaru.
***
Morian zawsze wchodził do takich oberży jak ta, zatłoczonych, pełnych typów spod ciemnej gwiazdy, kupców i rzezimieszków. Nie musiał się ich bać, w końcu od trzech lat był kadawerem, a to coś znaczy. Wlaczył już z mantykorami, banshee, a nawet zabił czarnego smoka, ale nie dla sportu tylko w obronie własnej. W knajpie spędził kilka godzin, ale w końcu dostał zlecenie, na zabicie wyverny, która porywała krowy jakiemuś pastuchowi. Kiedy wyszedł, to wypite dwa dzbany piwa natychmiast wywietrzały mu z głowy, gdyż musiał obić jakiegoś przygłupa, który chciał się dobrać do sakiewki Moriana.
Kadawer szedł spokojnie ulicą, gdy nagle usłyszał jazgotliwą kakofonię krzyków. Pobiegł szybko ulicą, od której już z daleka biło żarem świeżych płomieni. Płonęły cztery baraki, w których, sądząc po odgłosach, mieszkało około stu osób. Morian chciał się rzucić w ogień, by uratować tyle osób ile się da, ale nagle przystanął, gdyż ujrzał jedną osobę, której zachowanie odbiegało od normy. Wszyscy inni biegali dookoła, szukając pomocy lub wody, a ta zakapturzona postać stała wśród płomieni, które nic jej nie robiły, a wręcz omijały ją. Kadawer chciał podbiec do postaci, myślał, że to może jakaś matka oszalała z rozpaczy po stracie dziecka, lub coś podobnego, ale gdy tylko się zbliżył, wyczuł bijącą od tej postaci złą, nienawistną moc. Postać odwróciła się i Morian wyraźnie zobaczył, że ten ktoś ma rynsztunek dokładnie taki sam jak jego, a na szyi tej osoby wisi amulet w kształcie kruka.
Młody kadawer tylko raz widział taki amulet.
-Kruk?
Drugi kadawer drgnął, rozpostarł ramiona i wymówił zaklęcie:
Morte Vaer Samael
Pożar dookoła nich rozpętał się jeszcze mocniej, ale Morian nie miał czasu się dziwić; tamten już zaatakował go paskudnym, zakrzywionym mieczem z taką siłą i precyzją, że młodzieniec ledwo mógł parować ciosy swoimi dwoma mieczami, a co dopiero je kontrować. Obcy wyciągnął drugi miecz, ale walczył w zupełnie innym stylu niż Morian, krył ostrza za rękoma, a jest to najtrudniejsza z technik szermierczych.
Młody kadawer walczył najlepiej jak mógł, w pewnym momenci zobaczył, że miecze tamtego wyleciały w górę, więc Morian zastosował podwójne cięcie na szyję. wydawało mu się nieprawdopodobne, żeby jego przeciwnik mógł schwycić te miecze, i przeciąć Moriana w pasie.na pół; to było niemożliwe.
Obcy tego dokonał.
Morian jeszcze przez minutę zastanawiał się, jak to się stało, aż ogień strawił jego zwłoki.
Obcy odszedł.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kruk dnia Czw 0:22, 28 Wrz 2006, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Dracia Cień
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 351 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Gildii
|
Wysłany: Śro 7:18, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Dracia pzysłuchiwała się rozmowie Volve i Kaido. Kiedy skończyły rozmawiać, podeszła do Volve.
"Wierz mi, mogło być gorzej. Łowczynię w naszej drużynie Mirin (niechodpoczywawspokoju) zaatakował kiedyś pewien śluz. Chyba sama możesz domyślić się reszty. Pochowaliśmy ją we flaszce."
"Żartujesz!"
"Wcale nie. Przysięgam" Dracia położyła rękę na sercu. "To była naprawdę dobra łowczyni..."
"Mam pytanie: co widziałaś w kuli? Smoka?"
"Nic. Tylko kulę."
Dacia wiedziała, dlaczego nic tam nie było...Wiedziała, co mogło być.
"Dziwne..."
***
Wszystko zaczyna się, i kończy w krwi....Ludzie rodzą się w krwi, dzięki niej żyją i w niej umierają.
Dracia siedziała,i starała się przypomnieć, kto to powiedział.
Przecież to powiedział Ważka...Ważka byl skrytobójcą, ktory pomógł jej po śmierci drużyny, namówił, by przyłączyła się do Gildii, a potem szkolił.
Zginął od pewnej pułapki z powoli działającą trucizną, na którą nie było antidotum. Dracia nie mogła mu pomóc...
Dlaczego wszyscy, na których mi zależy, muszą umierać?
***
Durel patrzył na Dracię.
Od kiedy ją poznałem, nie zauważyłem, żeby się śmiała...
Zauważył,że dziewczyna płacze.
"Dracia..Coś się stało?"
Próbował ją objąć, pocieszć, ale ona wyrwała mu się. Po chwili znikła w gęstej kępie wysokiej trawy.
"Dracia..."
***
Dracia biegła, źdźbła trawy chłostaly ją po twarzy.
Nigdy więcej...Nikt przeze mnie nie umrze..Nikt..Durel..
Poczuła, jak smok próbuje wejść do jej umysłu.
Precz!!! To dla twojego dobra!
Dracia zuważyła jakąś dziurę, i szybko wślizgnela się do niej.Chciała być przez dłuzszy czas sama.
***
To była jakś zrujnowana świątynia. Ściany pokrywały zatarte napisy w smoczym i jakieś płaskorzeźby.Dracia zaczeła je odcyfrowywać...
"Nadzieja nadejdzie
w krwi i w cieniu
przez złote pole..."
Dalsza częśc run była nieczytelna.
Obok ktoś wymalował czarnoskrzydłego anioła. Dalej nie było nic ciekawego. Ale nagle Dracia zuważyla coś znajomego.
***
Durel wrzasnął bólu.
Potrafi bronić swojego umysłu...Trzeba było wziąc to pod uwagę..Durel, musisz przyznać,że czasem zachowujesz się jak skończony idiota...
***
Na ścianie ktoś wyrzeźbił skrzydlatego tygrysa walczącego z jakimś wielonongim, wielogłowym stworem. Kot był kanciasty, wyryty dosyć topornie, ale kolory zgadzały się. Dracia wyjeła kartkę, i szybko zaczeła szkicować.
Interesujące..Przeszłość..Czy przyszłość?
Skończyła rysować. Szła dalej wdłuż ściany, aż doszła do miejsca, gdzie zazwyczaj znajduję się posąg bóstwa.Tu był tylko pusty postument z walającymi się dookoła odłamkami kamienia. W niektórych z nich Dracia rozpoznawał kształt łapy albo ogona.
Zza postumentu wychyliła się płaska wężowa głowa o kolże miedzi.
Dracia bardzo szybko opuściła świątynię.
***
"Kaido!"
Tygrysica odwróciła się.
"Dracia..widziałam, jak uciekałaś. Co się stało?"
"Nic! Ale popatrz!"
Pokazała jej rysunek.
"Widzisz? Taki sam jak na amulecie!"
Poł-smoczyca poczuła,że ktoś za nią stoi...
"Durel?"
Odwróciła się powoli...
"Nie bój się, nie zginę. Najwyżej, gdy będziem walczyć z Niszczycielem..."
Dracia naprawdę zdziwiła się, gdy ją pocałował....
***
Dracia rozejrzała się dookoła.
Rany, jakie oni mają miny...
I wtedy zauważyła dym i czerwoną łunę.
"Miasto płonie!!!"[img[/img]
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Dracia dnia Czw 6:51, 30 Mar 2006, w całości zmieniany 2 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
trenerka Rachel Dark
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 1062 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: wydaje mi się, że Łódź
|
Wysłany: Śro 11:00, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
-Nie możesz tego zrobić. Jesteś jeszcze zbyt słaba.
-Ale muszę. Nie chcę, żeby zrobili ci krzywdę. Tyle razy mnie ratowałeś.
-Nalegam. Zaraz zemdlejesz, wyglądasz okropnie.
-Wierzę, ale nie mogę się wycofać.
-Nalegam
-Felix proszę. Jesteś ostatnią osobą jaka mi została. Nie chcę, żeby cos ci się stało!
-Niech będzie.
* * *
Grupa siedziała spokojnie na polanie jedząc kolację. Wszyscy byli zmęczeni i trochę zniechęceni. Nagle z krzaków wynurzył się olbrzymi pies, choć lepiej pasuje określenie demon. Miał piękne purpurowe futro i skrzydła, a także czerwone lśniące ślepia. Dopiero po chwili grupa zdała sobie sprawę, że o jego bok podpiera się dziewczyna. Wyglądała bardzo źle. Była wychudzona i miało się wrażenie, że zaraz po prostu się rozpadnie. Jej wzrok był zamglony, a ona sama wyglądała, jakby nie do końca wiedziała, gdzie się znajduje. Dziewczyna otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a przynajmniej próbowała.
-Ja… wró… mart…
Po czym po prostu się przewróciła. Demon westchnął po czym spojrzał po zgromadzonych i spytał głębokim głosem:
-Może ktoś się nią zająć. Nie jest w dobrym stanie. Poza tym możecie się przedstawić? Jak zapewne możecie się domyślić ona nie zdążyła mi wiele o was opowiedzieć.

Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
mrumrando Wampir
Dołączył: 21 Sty 2006 Posty: 689 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: fioletowa krypta in Goleniów
|
Wysłany: Śro 13:34, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
********
Walka się rozpętała wszędzie były Stworzenia, a raczej potowry wszelkiej maści... który nie bły nastawione przyjaźnie. Mrum wbiła w jednego swój zakrzywiony sztylet i rozerwala go na części. Zawsze lubiła ten sztylet, bł mały a działa jak kilkanaście mieczy. Potem wszystko ogarnął chyba dym.. zaczęłą się krztusić i zemdlała....
**********
Wszyscy juz się okcneli po wszystkim i siedzieli na łące.Co to było? Jendka nie mineła chwila a już ziemia zaczęła się trzęść. Wszystko zaczynało tonąć krwi... Mrum widział, ze niektórzy byli tym przerżeni... dla niej to bła normalna rzecz. Zmierzał ku nim ogromny...smok? Nie, już gdzieś o tym czytała...... Smok Krwi. TAk... niesamowite..... Każdy zączał osobno atakować smoka.... jednak to nic nie dawało. Każdy był za slaby aby sam go pokonać.
-Razem!!!--- krzykneła VolvE. I tu miala racje, tak mamy jakieś szanse.
Mrum skupiła się z całej siły na zaklęciu. Jako wampir nie znała ich za wiele... jednak to zawsze pomagało. Gdy otworzyła oczy Widziala tylko jak smok "tonie" w magii... i innych rzeczahc. Ogromna świetlista kula.... Jednka ona zauważyła w swoim zaklęciu coś interesującego.... Twarz. Jakże zanjomą jej twarz. Oczy zasżły jej łzami... a smok został pokonany.
******************
Wypoczywali na łącę, już nic nie zapowiadalo czegoś złego... Mrum siedizała skulona i wpatrzona pusto w przestrzeń. Nekały ją wspomnienia...ta twarz która ujrzała.
-KRYSTIO!? Jesteś tam?- Wesoła Mrumi biegła wokół jakby się mogło wydawac opuszczonego domu. Dom był nie duży... porśniety dziwnymi roślinami... wejrzała w okno. Dom choć wyglądał z zewnatrz tragicznie, w środku był piękny.
-Krystio gdzie jesteś? Już możesz wyjść!- śmiała się wciąż biegając koło domu.
-Już idę no. Chwila.- dobiegł głos z domu... po paru sekundach wybiegł osobnik po którym od razu bło widać, że jest wampirem. Kredowo biała cera, czarne włosy i zarost... ciemne mroczne oczy i uśmiech od uch do ucha z widniejącymi kłami.
-Tęskniłaś?- zapytał się przytulając Mrumi.
-No jasne... to co idziemy coś zjeść?
-Dobrze tylko po dordze będe musiał gdzieś wejść dobrze?
Odeszli w ciemny las... las bl strasznie długi i ciągle był ten sam obraz. Scieżka i równo rosnące drzewa... zatrzymali się przy jakiejś starej karczmie położonej niedaleko miasta do którego się zbliżali...
-Wejdę tylko tam... ty w tym czasie pójdź się rozejrzyj do miasta co? Za pół godziny się spotkamy tutaj.
-NO dobrze...- Mrum nie bła zachwycona ale dla niego zrobiłaby wszystko.
Odezsżła do miasta na zwiady gdzie dziś możesz spokojnie "zapolować". Podążała ciemnymi uliczkami... i nie bło żadnej żywej duszy. Miasto jakby opustoszało. Na zegarze wieży w centrum miasta widać było iż minęło pół godziny. Mrum czym prędzej pobiegła spowrotem do karczmy... przy karczmie nie bło Krystia, uśmiechnęłą się, naciagneła kaptur na głowę i weszła do środka.... To co zobaczyła w środku.... przestała mysleć, przestała kontaktować. Na stole leżał jej ukochany a wkoło byli ludzie... zaili go, przebili kołkiem. To bła pułapka... ludzie patrzyli się uśmiechnięci na sowją ofiarę po czym przeniesli wzork na Mrum...
-NIE BĘDĄ WAMPIRY SIĘ TU PANOSZYĆ!!- Po czym wszyscy ruszyli w jej strone.... Mrum nie chciała tak zostawić go... nie mogła... Ale wbre pozorm nie miała szans z tymi ludźmi, była w za dużym szoku. Pobiegła do ciemnego lasu... napewno jej nie dogonią...napewno już nigdy nie.....
Teraz siedizła na tej łącę z drużyna i płakał w kolana.... Dawno o tym nie rozmyslała.... wydawało się jej, ze zapomniała. Koło nogi słyszała ciche mruczenie... to napewno był kotolotek.
*********
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez mrumrando dnia Śro 16:41, 29 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
domka191 Leśny Elf
Dołączył: 25 Sty 2006 Posty: 811 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:04, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Cenedess zaczęła się dusić. Rozpaczliwie zaczerpnęła powietrza i zatrzymywała je jak najdłużej, by nie wdychać oparów dymniaków.
Ale czekało ich coś dużo gorszego niż dymniaki. Elfka poczuła mocne uderzenie złej Mocy, a gdy obróciła się, zobaczyła smoka.
Smoka Krwi.
Chwilę później, sama nie wiedząc jak, kiedy i dlaczego, miotnęła w Smoka kilka zatrutych strzał na znak dany przez VolvE. ("Zabije się! Żeby włazić na smoka krwi...")
Jej strzały zatrzymały się tuż przy boku smoka i wraz z zaklęciami, sztyletami i różnego rodzaju bronią pozostałych wędrowców pomknęły w górę, tworząc wielką, świetlistą kulę.
A potem zobaczyła w kuli kształt - wielkiego białego konia, w którym od razu rozpoznała Anariona. Na myśl o nim rozejrzała się niespokojnie dokoła, ale wszystko było w porządku - Anarion wychodził właśnie spomiędzy drzew, widocznie ukrył się tam na czas walki.
***
Siedzieli spokojnie, lecząc rany. Ślady po obecności Smoka były dobrze widoczne - wszędzie spalona trawa, kwiaty, powalone drzewa...Cenedess pomagała im jak mogła swoją magią.
Nagle usłyszała szloch. To Mrumi płakała, z głowa wtuloną w kolana.
Cenedess podeszła do niej i usiadła obok.
- Coś nie tak? - spytała jak mogła najdelikatniej.
- Wszystko nie tak! To nie powinno się w ogóle zdarzyć! Dlaczego oni są tak podli? Nie potrafią zaakceptować, że ktoś jest inny?
Elfka nie miała pojęcia, o czym wampirzyca mówi, ale to nie miało znaczenia. Mrumi powiedziała jeszcze kilka zdań bez ładu i składu, po czym trochę się uspokoiła.
- Nienawidzę ludzi. - mruknęła na koniec.
- Nie ty jedna...Ale nie wszyscy są źli.
Post został pochwalony 0 razy |
|
Powrót do góry |
|
 |
Saphira71210
Dołączył: 19 Mar 2006 Posty: 512 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 19:59, 29 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Kris całkowicie zgadzał się z tym stanowiskiem. Nie, absolutnie nie mogli przepuścić czegoś takiego. Może i jemu dało się we znaki pustelnicze życie... Niektórzy na pewno stwierdziliby, że to nieco dziwne, iż ma własne zdanie. W końcu był ‘tylko’ jaszczurką. Jednak na pewno był o wiele inteligentniejszy od wielu osób, które Saphira kiedykolwiek spotkała, a które dumnie chlubiły się mianem istot rozumnych.
~~~~~~
Saphira obserwowała. Nikogo nie szpiegowała, nie podglądała, przynajmniej nie czuła, by robiła coś takiego. Była po prostu obserwatorem. A to zasadnicza różnica. Poruszyła się nieco, starając się ułożyć w jakiejś zadowalającej pozycji, jednak nic to nie dało.
–Kto by pomyślał, że gałęzie są takie niewygodne...-westchnęła głęboko, lecz bardzo uważała, by jej oddech nie poruszył nawet listkiem drzewa, które, dzięki niesamowicie gęstemu listowiu i dogodnemu położeniu, nie wspominając o korzystnie rozłożonych konarach, służyło jej jako punkt obserwacyjny.
Patrzyła więc. Jak dochodzą do siebie po ataku, jak sobie pomagają...i to w dodatku tak odmienne istoty: ludzi, wampiry, smoki, demony...ba, nawet elf i rusałka. Zastanawiała się, co skłoniło ich do wspólnej podróży...
-Te smoki...jakże odmienne są od mojego Rodu. Zresztą, tak długo żyliśmy w ścisłej izolacji, że chyba jedynie wygląd nas z nimi łączy-nagle wzdrygnęła się- My? Nas? Nie jesteś już jedną z nich. Odeszłaś, bo mogli uratować twą siostrę, a nie zrobili tego. Tak, tak samo jak setki lat temu, przed Smoczymi Wojnami, których skutkiem był Podział Ras. Nasz ,,Wielki Przodek” (tak, czyż nie brzmi to ironicznie, mała?) i ci, którzy byli z nim, zamiast bronić tego, co słuszne, wybrali ucieczkę. Wywodzisz się z plemienia tchórzy, którzy teraz dumnie zwą się Wędrowcami. I jak ci się podoba taki punkt widzenia? -nagle coś przerwało te gorzkie rozmyślania-niemal tuz pod nią nagle przeszedł wilczy demon. Podtrzymywał słaniającą się na nogach ludzką dziewczynę, więc to całkiem zrozumiałe, że nie miał głowy do sprawdzania, czy ktoś im się nie przypatruje.
Reszta wydawała się ją dobrze znać. Zapanowało zamieszanie. W tym momencie poczuła, że na jej ramieniu zaciskają się znajome pazury. To był oczywiście Kris, ale postarał się tym razem ograniczyć iluminację, normalną dla jego skoków w przestrzeń, do minimum. Wydawał się czymś śmiertelnie wystraszony. Niecierpliwie szarpnął ją za włosy, usiłując zmusić ją do spojrzenia w odpowiednim kierunku.
Dostrzegła bijącą z północy czerwoną łunę, co zdecydowanie wykluczało możliwość, że to przedwczesny zachód słońca. I w tym momencie ktoś krzyknął...
-Miasto płonie!
Zaklęła po smoczemu, ale tak cicho, by na pewno nikt poza nią nie mógł tego usłyszeć. Dla uszu zwykłego śmiertelnika brzmiałoby to po prostu jak stłumione warknięcie, ale oni nie byli zwykłymi śmiertelnikami. Zresztą i tak zdradziłoby to jej obecność, a to była ostatnia rzecz jakiej w tej chwili pragnęła. Wiatr zmienił kierunek i teraz już wyraźnie czuć było charakterystyczną woń, niby ogniska, która szybko zaczęła przypominać zapach przypalonej pieczeni...
Nie miała pojęcia, co oni zamierzają zrobić. Nawet z takiej odległości wyczuwała magię...i to bardzo potężną. Wiedziała, że nie da sobie sama rady z czymś takim... Zacisnęła palce na rękojeści swego krótkiego miecza. Być może nadszedł czas, by przekonać się, czy różni się czymś od swoich przodków...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Saphira71210 dnia Pią 14:26, 31 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|